Czy można nie kochać własnego dziecka? roslina28 |
2014-09-23 18:32 (edytowano 2014-09-23 18:35)
|
vote-up

Dobre pytanie

Słabe pytanie

Szczegóły
vote-down

Wklejam kilka artykułów na ten temat , spotkałyscie sie kiedykolwiek z takim czymś ?

Oczekujemy, że miłość macierzyńska pojawi się zaraz po urodzeniu dziecka. Czasem jednak trwa to dłużej, a może też zdarzyć się tak, że tego uczucia zupełnie zabraknie. Pytamy psychoterapeutkę, dlaczego niektóre kobiety nie kochają swoich dzieci i sprawdzamy, co na ten temat myślą użytkownicy naszego forum.

Czasami matce trudno jest pokochać swoje dziecko, zdarza się też, że jej uczucie w którymś momencie zanika. Wydawałoby się, że to niemożliwe, zewsząd słychać głosy oburzenia: "Co z instynktem macierzyńskim, falą uczucia zaraz po porodzie, naturą?! To musi być wynaturzenie - nie kochać dziecka, będąc matką".



Owszem, z biologicznego punktu widzenia wytwarzana podczas porodu oksytocyna ma nam pomóc obdarzyć zrodzone z naszych trzewi dziecię ciepłymi uczuciami. Ale co dzieje się wtedy, gdy poziom hormonu spada, a miłości jakby za mało? Co, jeśli po porodzie patrzymy na nasze płaczące zawiniątko, a serce pozostaje niewzruszone? Panika. To wbrew naturze. Wbrew kobiecości. Trzeba to ukryć, nie przyznawać się, wypracować miłość.



Nie kocham swojego dziecka. Ciągle myślę, co straciłam przez to, że się urodził. (...) Mój syn ma cztery lata. I nie piszcie, proszę, o krwi z krwi. Nie czuję żadnego magicznego związku. Nie lubię z nim być, bawić się, spędzać wspólnie czasu. Co robić? Jak go pokochać? (guest)



Bolesne doświadczenie



Czy naprawdę matka może nie kochać własnego dziecka? Z psychologicznego punktu widzenia jest to możliwe, bo wszystkie emocje są indywidualne, uzależnione od jednostkowych doświadczeń i uwarunkowań. Znałam kobietę, która mówiła, że nie może pokochać swojego rocznego dziecka. Czekała aż będzie starsze, aż stanie się partnerem do rozmów: "Może wtedy?" - pytała z zakłopotaniem. I z nadzieją. Bo dla kobiety niekochanie własnego dziecka to doświadczenie bolesne, które każe kwestionować wszystko: swoją kobiecość i swoje człowieczeństwo.



Matka, która nie kocha wystarczająco, czuje, że coś jest z nią nie tak. Nie kochać swojego dziecka? Czy to w ogóle możliwe? Pytamy psychoterapeutkę, sprawdzamy, co myślą na ten temat użytkownicy forum emama. Zastanawiamy się.



U mnie przyszło to z czasem, na początku traktowałam syna jak automat i był dla mnie kimś bardzo odległym. Pokochałam go po miesiącu, jak zaczął reagować na bodźce zewnętrzne. Każda miłość przychodzi inaczej. (gość)



Gdzie ta miłość?



Iwona wspominając swoje oba porody mówi, że kiedy kładziono jej dzieci na brzuchu wcale nie odczuwała tej mitycznej fali miłości. - Później, kiedy leżeliśmy już na szpitalnym łóżku - moje dziecko i ja - patrzyłam za każdym razem na tę malutką twarz i rączki, a dominującym uczuciem było zainteresowanie - wspomina. - Nie tkliwość, nie miłość, lecz właśnie zaciekawienie. A więc tak wyglądasz? Taki jest człowiek, który powstał ze mnie i z mojego partnera? Martwiło mnie, że nie czułam od razu miłości, przecież wszędzie słyszałam, że pojawia się z ogromną siłą już na początku. Na szczęście - dla mnie i dla moich dzieci - trzeciego dnia po porodzie płakałam już ze wzruszenia patrząc na ukochanego noworodka - opowiada.



Pod koniec ciąży próbowałam obudzić w sobie miłość, ale to było raczej na siłę, żeby mieć co wspominać. Po urodzeniu dziecka czasami patrzyłam na nie i myślałam, że w sumie, gdyby jego nie było, moje życie niewiele by się zmieniło. I zastanawiałam się, czy przejęłabym się tym, że muszę po nim sprzątać łóżeczko i wyrzucać wszystkie ciuchy. Świadomie zaczęłam kochać chyba, jak dziecko miało około 4-5 miesięcy. Od tego czasu nie wyobrażam sobie życia bez niego. (neokawa)



Niekoniecznie od razu



Agnieszka Iwaszkiewicz, psychoterapeutka z Laboratorium Psychoedukacji, współpracująca z Ośrodkiem ReGeneRacja, wyjaśnia, że chociaż wytwarzana podczas porodu oksytocyna ma moc więziotwórczą i od pierwszej sekundy sprzyja pokochaniu dziecka to nie przesądza o pojawieniu się uczucia: - Nie możemy abstrahować od naszego wyposażenia psychologicznego - mówi psychoterapeutka. - Nie każda kobieta ma zdolność pokochania dziecka. Na jej plan rozwoju mogą mieć wpływ jej relacje z bliskimi osobami, w tym z własną matką oraz to, jaki styl przywiązania ją charakteryzuje - to czy lubi mieć wokół siebie wiele bliskich osób, czy jest zdystansowana, itd. U niektórych kobiet uczucie może pojawić się po urodzeniu dziecka, ale u niektórych nie pojawi się nawet wtedy.



Tak, jak niektórzy nie kochają swoich rodziców, chociaż "się powinno", tak niektórzy nie kochają swoich dzieci, chociaż też "się powinno". A sytuacja bycia pod presją odczuwania, kiedy się nie odczuwa, na pewno nie pomaga. (cherry.coke)



Różne oblicza braku uczucia



Problemy z uczuciem do dziecka mogą przyjmować różne formy. Kobieta może czuć się obojętna wobec swojego potomstwa, może odczuwać znudzenie jego obecnością, obarczać je winą za odebranie jej życia, które miała przed ciążą, szczególnie jeśli była ona efektem tzw. "wpadki". Trudniej może też być nastolatkom, które z reguły nie planują macierzyństwa na tym etapie życia. - Matka może mówić, że jest jej trudno pokochać swoje dziecko, ale może też być względem niego agresywna lub odczuwać niechęć do zajmowania się nim - wyjaśnia Agnieszka Iwaszkiewicz. - Kobiety różnie sobie radzą z tym brakiem uczucia, czasem uciekają w zachowania psychopatyczne, a czasem inaczej maskują ten brak uczucia.



Nie tylko indywidualne cechy kobiety mają wpływ na to, czy uda jej się pokochać własne dziecko. Ten brak miłości, jak podkreśla psychoterapeutka, spowodowany może być też innymi czynnikami: - Mogą to być też cechy zewnętrzne, takie jak niechęć do partnera, porzucenie przez ojca dziecka, rozsypanie idealnego obrazu macierzyństwa lub przymuszenie do niego w przypadku niechcianej ciąży - wylicza Agnieszka Iwaszkiewicz i dodaje, że matce może być trudniej pokochać swoje dziecko, kiedy fantazjowała o idealnym macierzyństwie, a jej własne okazało się z różnych przyczyn inne i niełatwe: - Wtedy jej miłość może być wystawiona na próbę, bo kłopoty z dzieckiem utrudniają pokochanie go - uważa psychoterapeutka. - Nawet miłość macierzyńską czasami trzeba wypracować.



Moja mama mnie nie kochała, ale będąc fantastycznym, porządnym, uczciwym, odpowiedzialnym, sensownym i rozsądnym człowiekiem była też i wyśmienitym rodzicem. Czasem się pewnie kochać nie da, ale zdrowy i przyzwoity człowiek takie "życiowe zadanie", jakim jest wychowanie dziecka spełni jak tylko może najlepiej i może się zdarzyć, że lepiej niż ci pełni wielkich uczuć. (bi_scotti)



Bolesne także dla kobiety



Myśląc o kobietach, które nie potrafią pokochać swojego potomstwa, naturalnie zaczynamy współczuć ich dzieciom. Jest to jednak bolesne doświadczenie także dla samej matki, która zdaje sobie sprawę z tego, że nie powinna publicznie przyznawać się do braku uczuć do własnego dziecka. - Istnieje duża presja społeczna - mówi psychoterapeutka. - Kobiecie nie wolno odrzucać swojego macierzyństwa, uważa się, że powinno ono być piękne i krystaliczne. Taki stan na pewno nie jest dobrym doświadczeniem dla kobiety, bo może kwestionować także jej kobiecość.



W społeczeństwie niełatwo usłyszeć głosy zrozumienia dla kobiet, które nie kochają swoich dzieci. Przeważa pewne niedowierzanie, że takie matki rzeczywiście istnieją. Jednak Agnieszka Iwaszkiewicz zwraca uwagę na bardzo interesującą rzecz: - O tym, że kobiety niekochające swoich dzieci istnieją, świadczy druga strona medalu: przecież do gabinetów psychoterapeutów trafiają dorośli, którzy mówią, że jako dzieci nie byli kochani przez własne matki - mówi. Nawet jeśli coś nie mieści się w naszej definicji macierzyństwa czy w sposobie postrzegania otaczającego nas świata, nie oznacza, że dane zjawisko nie istnieje. Dorosłe dzieci uczęszczające na terapię i skarżące się na brak miłości w dzieciństwie są najlepszym dowodem na to, że może być inaczej.



Najczęściej bliscy niekochającej matki widzą, co się dzieje, ale nic nie robią, tylko czekają na nie wiadomo co. Czasami kończy się to tragicznie. Wkurza mnie, że zwala się całą winę na kobietę. Nie wiem, co to znaczy udawać przyzwoitość, kiedy się ma na co dzień i już na zawsze osobę, do której czujemy niechęć. Wyobrażam sobie, że musi być to bardzo trudne, zwłaszcza jeśli nie wolno o tych odczuciach swobodnie mówić. Myślę, że taka osoba czuje się jak w potrzasku. To, że nie zaiskrzyło między matką a dzieckiem to jest tragedia i dla dziecka, i dla matki. Normalnie to zaiskrzenie pomaga ponieść trudy macierzyństwa i jeszcze się tym cieszyć. Dlatego nie miałabym odwagi oceniać, że niekochająca matka nie jest przyzwoitym człowiekiem. (franczii)

TAGI
Brak tagów, bądź pierwsza!

Zagłosuj anonimowo
10

Odpowiedzi

TAK

  • żądna wiedzy
  • pomocna
  • aktywistka
  • blogerka
  • dokumentalistka
  • doświadczona
roslina28
roslina28
  • żądna wiedzy
  • pomocna
  • aktywistka
  • blogerka
  • dokumentalistka
  • doświadczona
kkw
kkw
  • żądna wiedzy
  • pomocna
  • aktywistka
  • blogerka
  • dokumentalistka
  • doświadczona
shabby
shabby
  • żądna wiedzy
  • pomocna
  • aktywistka
  • blogerka
  • dokumentalistka
  • doświadczona
pollym
pollym
  • żądna wiedzy
  • pomocna
  • aktywistka
  • blogerka
  • dokumentalistka
  • doświadczona
luthien
luthien
  • żądna wiedzy
  • pomocna
  • aktywistka
  • blogerka
  • dokumentalistka
  • doświadczona
izaboo
izaboo
  • żądna wiedzy
  • pomocna
  • aktywistka
  • blogerka
  • dokumentalistka
  • doświadczona
honia2
honia2

NIE

Nikt jeszcze nie głosował

Komentarze
Wyświetlono: 1 - 10 z 11.

(2014-09-23 18:32) zgłoś nadużycie
  • żądna wiedzy
  • pomocna
  • aktywistka
  • blogerka
  • dokumentalistka
  • doświadczona
roslina28

roslina28

http://www.edziecko.pl/rodzice/1,79353,13479266,Czy_mozna_nie_kochac_wlasnego_dziecka___OPINIE_PSYCHOTERAPEUTY.html

(2014-09-23 18:34) zgłoś nadużycie
  • żądna wiedzy
  • pomocna
  • aktywistka
  • blogerka
  • dokumentalistka
  • doświadczona
roslina28

roslina28

Ile trzeba mieć w sobie odwagi, by głośno powiedzieć, że nie kocha się swojego dziecka? Czy takiej miłości można się nauczyć i kto może udzielić fachowej pomocy w tym kierunku? Co dzieje się z dzieckiem, które czuje się niekochane przez matkę? Jak dalece kultura i społeczeństwo wywiera na nas presję proponując konkretny model macierzyństwa?

Eva rodzi zaplanowane i wyczekiwane dziecko, ale od początku coś jest nie tak. Malec ją irytuje, budzi w niej przerażenie. O magicznej więzi, która pojawia się zwykle po narodzinach, nie ma mowy. Kobieta jej nie odczuwa, ale wie przecież, co powinna robić matka. Widziała to setki razy. We własnej rodzinie, u znajomych i obcych ludzi...Matka to ikona – ma kochać dziecko instynktownie, reszta przyjdzie sama. Eva powtarza więc wyuczone czynności: dba o synka, karmi, bawi się z nim, ale robi to mechanicznie. Miłość nie pojawia się, chociaż kobieta tak bardzo się stara. Maluch wyczuwa sztuczne zachowanie i wciąż płacze, albo, jak sądzi Eva, robi to na złość, żeby jeszcze jej dopiec i pogrążyć w rozpaczy. Zaciska zęby, ale uporczywy płacz niemowlęcia drażni ją coraz bardziej. Tak bardzo, że ukojenie przynosi nawet dźwięk pracującego nieopodal młota pneumatycznego, który zagłusza dziecięce krzyki. Tak zaczyna się film Lynne Ramsay „Musimy porozmawiać o Kevinie”. Reżyserka porusza w nim tabu, jakim jest brak matczynej miłości. I nie chodzi tu o kobiety, które znęcają się nad dziećmi lub porzucają je. To również nie "baby blues" ani depresja poporodowa, bo problem ciągnie się latami. Czy kobieta może nie kochać swojego dziecka? To nie jest fakt, o którym mówi się głośno, ponieważ nie przystaje on do obrazu matki. Jeśli jednak zagłębimy się w fora internetowe, okaże się, że szuka na nich pomocy wiele rozdartych kobiet.   - Nie lubię swojej córki, denerwuje mnie. Jest marudna, ciągle niezadowolona i wiem, że to przeze mnie – wyznaje jedna z internautek - Ona czuje do mnie to samo i często powtarza „mamo, nie lubię cię”. Przepada za swoim ojcem i babcią, którzy nie rozumieją, co się dzieje. A ja? Podcieram ją, karmię, znoszę jej humory, zmuszam się do zabawy lalkami. Gdybym mogła cofnąć czas, nie urodziłabym tego dziecka. Inna użytkowniczka forum wypowiada się w podobnym tonie. - Mam 30 lat, mój syn kończy wkrótce dwa. Nic w tym dziwnego, tylko że ja go w ogóle nie kocham. Jest mi obojętny. Patrzy na mnie, uśmiecha się i to jest nawet miłe, ale ja nic więcej nie czuję. Boję się, że będzie przy mnie nieszczęśliwy. Czy powinnam oddać go do adopcji? A może któraś z was miała podobną sytuację? Podobnych sytuacji jest bardzo dużo, ale autorki takich wypowiedzi rzadko spotykają się ze zrozumieniem.  - Kobieta, która nie kocha swojego dziecka to dla mnie nie matka. Biedny maluszek – to jeden z łagodniejszych komentarzy.  Ale pojawiają się też ostrzejsze.  - To jakieś psychopatki. Jak można nie kochać własnego dziecka? Obelgi, wyzwiska, słowa krytyki… Zarówno ze strony mężczyzn, jak i innych kobiet, zwłaszcza tych, którzy z rodzicielstwem nie mają problemu więc braku miłości do „słodkiego maluszka” nie potrafią zrozumieć. A może, gdyby zamiast potępienia, niekochające matki spotkały się z konstruktywnymi radami i wsparciem ze strony specjalistów, udałoby się uniknąć wielu rodzinnych tragedii?   http://dzieci.pl/kat,1024263,title,Matki-ktore-nie-kochaja-swoich-dzieci,wid,14390885,wiadomosc.html?smgputicaid=6137fa
(2014-09-23 18:37) zgłoś nadużycie
  • żądna wiedzy
  • pomocna
  • aktywistka
  • blogerka
  • dokumentalistka
  • doświadczona
roslina28

roslina28

Mówi się: urodzisz - pokochasz. Czasem tak się jednak nie dzieje. Matka rodzi dziecko, a miłość się nie pojawia. Dlaczego?   Powody mogą być różne. Na pewno takim czynnikiem, który może przyczynić się do niechętnej postawy wobec własnego dziecka, bywa nieplanowana i niechciana ciąża. Jeśli kobieta w dodatku jest bardzo młoda i zostaje sama, może nie wiedzieć, co z tym fantem zrobić. Może się pojawić poczucie krzywdy, niezgody, a jednocześnie przymus - że to dziecko trzeba urodzić (w naszym kraju często nie ma przecież innego wyjścia). I mimo że taka kobieta na poziomie racjonalnym rozumie, że to nie dziecko jest winne, to emocjonalnie swoją niechęć kieruje na nie. Bo to ono jest bezpośrednią przyczyną, że jej wolność została ograniczona.   Czytałam taką wstrząsającą wypowiedź matki na forum: ''Planowałam to dziecko, czekaliśmy na nie z mężem. Córka ma dzisiaj kilka lat i nie jestem w stanie być z nią w jednym pokoju. Wszystko mnie w niej drażni''.   To może być kolejna przyczyna. Konfrontacja wyobrażenia z rzeczywistością. Zdarza się, że młoda kobieta decyduje się na dziecko, bo chce mieć kogoś, kto będzie ją kochał lub kogoś do kochania. Ono się rodzi, ale ona nie była przygotowana na to, jak jej życie się zmieni. Nie spodziewała się, że będzie tak uwiązana, że nie będzie mogła pójść do klubu, że będzie tak strasznie zmęczona. Porównuje się z rówieśniczkami i widzi, że nikt nie ma tak źle i tak ciężko, a swoją niechęć kieruje na dziecko. Tutaj można mówić o niedojrzałości emocjonalnej, ale tak się może zdarzyć też w przypadku dojrzałej matki, która - tak jak pani powiedziała - czeka na to wymarzone, wyidealizowane dziecko, a kiedy ono się rodzi i jest inne, niż miało być, pojawia się rozczarowanie.   Tak jak w przypadku innej wypowiedzi z forum: ''Wszyscy mówią, że ta moja córka jest taka pocieszna, ładnie rysuje, ładnie śpiewa - może i jest pocieszna, może i ładnie rysuje i śpiewa. Ja tego nie widzę. Jedyne, co widzę, to glut wiszący do pasa, majtki wystające z rajstop, jej nieporadność''.   No właśnie. Matka stworzyła sobie w głowie obraz tej córki, zanim ona się pojawiła na świecie. Miała wobec niej sprecyzowane oczekiwania, a córka ich nie spełniła.   Nie mogła ich spełnić, bo dzieci są różne i nigdy nie będą pasować do konkretnej wizji. A jak dziecko nie pasuje, jak już nas rozczaruje, to zaczynamy zwracać uwagę tylko na to, co jest negatywne: że siusia w majtki, chociaż już nie powinno, że nie wchodzi na drabinki tak wysoko jak inne dzieci, że nie umie się ubrać, że ten glut wisi. A przecież jest tak, że zawsze znajdą się dzieci, które umieją robić coś lepiej od naszego dziecka, i takie, które robią coś gorzej. Takie, które szybciej się rozwijają, szybciej usamodzielniają, i takie, które robią to wolniej. Jeśli będę porównywać swoje dziecko tylko do tych szybszych i lepszych, będę widzieć tylko te opadające majtki, zawsze będę z niego niezadowolona.   W filmie ''Musimy porozmawiać o Kevinie'' matka jest dorosła, ma dobre warunki bytowe, kochającego męża, ale nie cieszy się, kiedy zachodzi w ciążę. Synek okazuje się tzw. trudnym dzieckiem. Między nimi jest wieczne napięcie, brak zrozumienia. W miarę jak rośnie, problemy robią się coraz większe. Zastanawiałam się, oglądając ten film, co było pierwsze - czy Kevin był z gruntu zły, czy jej odrzucenie tak go ukształtowało?   Ciężko zawyrokować, co było pierwsze. Zły nie był, ale mógł być od początku trudny. Kiedyś psychologowie byli zdania, że to, jak rozwijają się stosunki między dzieckiem a matką, zależy wyłącznie od matki. Teraz wiemy, że to zależy od obojga. Żeby między matką a dzieckiem powstała tzw. bezpieczna więź, musi zachodzić taki taniec interakcyjny. To jest rozmowa, która się bez przerwy toczy. Matka uśmiecha się do dziecka, dziecko uśmiecha się do matki. Ono coś gaworzy, ona odpowiada. Natura tak nas stworzyła, że to budzi coraz większe uczucie. Natomiast jeśli mamy dziecko, które nie odpowiada na nasz uśmiech, albo dziecko, które nas odpycha, kiedy bierzemy je na ręce, nie utrzymuje kontaktu wzrokowego, ciągle płacze, to stworzenie więzi jest utrudnione. Dziecko robi się coraz bardziej uciążliwe, a w nas rośnie niechęć do niego. Wzajemne odpowiadanie na uśmiechy czy wokalizacje jest nagradzające i dla matki, i dla dziecka.   Te tzw. trudne dzieci, które dużo płaczą albo mają cechy autystyczne, albo są chore, są trudne do opieki, bo nie reagują na sygnały płynące od matki, więc jej nie nagradzają.   W filmie jest taka scena, kiedy ten malutki synek płacze, a w zasadzie wrzeszczy, matka bierze go na ręce, próbuje się uśmiechać, ale ten uśmiech jest strasznym, wymuszonym grymasem. Dziecko czuje, że to nie jest szczere?   Nie wiem, czy akurat w tym momencie to czuje, ale w takich chwilach ta komunikacja niewerbalna się załamuje. To, że matka zmusi się do uśmiechu, niczego nie da, taka wymuszona ''rozmowa'' szybko się urywa, a ona jest bardzo ważna, żeby dziecko mogło się rozwijać. Tzw. łatwe dzieci płaczą, kiedy coś im dolega, i matka szybko uczy się odczytywać te sygnały. Ona wie, że ten płacz np. oznacza, że dziecko jest głodne, a inny, że jest śpiące. Matka rozumie sygnały dziecka i może zaspokajać jego potrzeby, dziecko się robi zadowolone i jakoś to się toczy. Natomiast jeżeli mamy dziecko, które płacze cały czas, ten płacz jest monotonny, stały, to matka nie rozumie tego dziecka, robi się coraz bardziej zmęczona, również dlatego, że nawet jeśli stara się zaspokoić jego potrzeby, to często się jej to nie udaje. Nawet jeśli je kocha i chce spełnić jego życzenia, to te próby są chaotyczne, czuje się winna, coraz bardziej zmęczona i często w rezultacie relacja się pogarsza.   Jakie jest wyjście z tej sytuacji?   Bardzo trudno jest się w tej sytuacji odnaleźć. Jeśli matka ma cierpliwość, nie ma depresji, jest w dobrym stanie psychicznym i fizycznym, ma dobre warunki mieszkaniowo-finansowe, wsparcie męża, to zwykle robi tak, że opiekuje się dzieckiem przez jakiś czas, a jak widzi, że zbliża się do granic swojej wytrzymałości, to bez poczucia winy oddaje je mężowi, potem babci, tak żeby to dziecko nie doprowadziło jej do stanu, w którym już ją tylko denerwuje, a ona już nie może. Jeśli ma taką grupę wsparcia, to wszyscy skupiają się na tym, żeby dowiedzieć się, co się z tym dzieckiem dzieje, a nie na tym, żeby matka siebie obwiniała. Bo jeśli jest stale sama z tym trudnym dzieckiem, to zaczyna się czuć nieadekwatną matką i znowu ta spirala zaczyna się nakręcać w dół, a wraz z nią pogarsza się ich relacja. Jest jeszcze jedna sytuacja, kiedy ten taniec się nie odbywa. Myślę o depresji poporodowej.   Dziecko uśmiecha się do matki...   ...a matka do niego nie. Dziecko wyciąga rączki, ale matka nie bierze go na ręce, bo nie ma siły. Nie jest w stanie pokazać dziecku, że je kocha. Dziecko zaczyna się wycofywać, więź się nie tworzy, a jeśli się nie wytworzy, to rozwój dziecka w różnych zakresach będzie słabszy. Takie dzieci mają zwykle trudniejszy start w przedszkolu, są niepewne, ich kompetencje społeczne szwankują.   Czy coś się może wydarzyć w procesie wychowania, że możemy przestać nasze dziecko lubić?   Jest tak, że dzieci wychowywane bez ustalenia pewnych granic są dziećmi trudniejszymi. Najpierw nam jest łatwiej, bo nie musimy się zastanawiać, gdzie postawić granice, jak konsekwentnie egzekwować zadania, ale potem nam jest trudniej, bo dziecko zaczyna testować, jak daleko może się posunąć. Ono nie wie, gdzie ta granica przebiega, i zwykle posuwa się za daleko. A jeśli dziecko dorosło już do takiego wieku, że uważamy, że powinno być samodzielne, a myśmy go tego nie nauczyli, to zaczynamy się na nie złościć i go nie lubić, i mamy poczucie, że o wszystko trzeba z nim walczyć. Owszem, są takie dzieci, które się takie rodzą, taki mają temperament. Ale są takie, u których można to było przeprowadzić z łatwością, a myśmy tego nie zrobili. Każda mała rzecz jest dyskutowana. Ciągle pytamy: ''A chciałbyś...?'', ''A może...?'', ''Czy mógłbyś...?'', i się tłumaczymy, zamiast powiedzieć: ''Masz zrobić to i to''. Koniec. Kropka. Są takie sprawy, w których dziecko ma wybór, i takie, w których nie powinno być dyskusji. Kiedyś słyszałam takie stwierdzenie, że nie ma złych dzieci, są tylko źli rodzice. Zgadza się?   Niekoniecznie. To znaczy złych dzieci faktycznie nie ma, ale są dzieci ''przestymulowane'', nadwrażliwe. Takie dzieci są potem są bardzo nieśmiałe, wycofują się ze wszystkiego, trzymają się mamy spódnicy cały czas. Trudno jest takie dziecko wychować, bo o wszystko trzeba walczyć, dosłownie o wszystko.   Zaskoczyła mnie pani. Myślałam, że najtrudniejsze są takie agresywne, ''nieposłuszne'' dzieci.   Dzieci lękowe są nieśmiałe poza domem i posłuszne wobec obcych, ale w sytuacji oswojonej, w której się nie boją, bywają agresywne, walczące, bo się boją, że zmusimy je do czegoś, na co one nie są gotowe. To są bardzo trudne dzieci.   Czy mamy prawo takiego trudnego dziecka nie lubić?   Prawo? Tu nie można mówić o prawie. Uczucia nie podlegają ocenie. Nie mamy prawa dziecka za to karać, ale czasem rodzice takich dzieci nie lubią.   Mówi się o tym, że to jest nienaturalne, żeby nie kochać dziecka   Ja nie wiem, co jest naturalne, a co nie. Tak bywa. I to jest dramat.   Dla dziecka?   Przede wszystkim. Pamiętam dziewczynkę, którą kiedyś mieliśmy na oddziale w szpitalu psychiatrycznym w Stanach. Miała trzy lata. Mama miała dwóch synków i ją. I ta matka powiedziała mi, że nie może kochać dziewczynki. Miała historię rodzinną, która ją w ten sposób naznaczyła. Kiedy ta mama przychodziła raz na dwa tygodnie do naszej pacjentki, mała pytała: "Czy mogę się przytulić do ciebie? A mama mówiła stanowczo: nie. Ja byłam tym absolutnie załamana Pyta pani, czy ona miała prawo? Tak się czuła. I co ja miałam z tym zrobić? Nie można jej było przecież zmusić, żeby pokochała to dziecko. W końcu matka odmówiła odebrania tej dziewczynki ze szpitala i trzeba było małą oddać do rodziny zastępczej.   To była dziewczynka z jakimiś poważnymi zaburzeniami?   Tak, ale dla mnie nie było jasne, czy to nie było związane z tym, co się działo z tą dziewczynką od urodzenia. Z odrzuceniem.   Czy dzieci wyczuwają odrzucenie emocjonalne i wobec tego zachowują się coraz gorzej?   Ta dziewczynka niewątpliwie to wyczuwała. Mama mówiła jasno: nie możesz mi usiąść na kolanach, nie możesz się do mnie przytulić. I ona za każdym razem płakała.   Co się może dziać z takim dzieckiem, które jest niekochane?   Są badania, które pokazują, że te dzieci przede wszystkim mają gorsze umiejętności społeczne, nie potrafią się przywiązywać, nie potrafią rozwiązywać konfliktów, mają niską samoocenę. Często rezygnują z jakiejkolwiek aktywności, bo czują, że i tak nic się nie da, nic się nie zmieni. Inne badania pokazują, że niska samoocena, niskie poczucie własnej sprawczości wywołuje wysoki niepokój i wysoki poziom lęku. A to z kolei w przyszłości może oznaczać różne komplikacje typu: depresja, uzależnienia, zachowania antyspołeczne.   Ten brak miłości chyba może mieć różne nasilenie - od takiego dramatycznego, jak pani opisała, do bardziej subtelnego. Pamiętam taki list do redakcji sprzed kilku lat. Czytelniczka napisała, że mąż namawiał ją bardzo na dziecko, ona uległa, chociaż nie chciała, dziecko się urodziło, rozstali się i ona została z tą córeczką, której nie kocha. Pisała: ''Ubieram ją, daję jej jeść, pilnuję, żeby niczego jej nie brakowało, ale więcej nie mogę jej dać''.   Tak się zdarza. A przy rozstaniach może dojść jeszcze to, że dziecko przypomina tego ojca, który odszedł, albo że bardzo go lubi i ma dobrą z nim relację. Wtedy jest trudno.   Pamiętam też mamę, która mówiła, że urodziła dziecko, bo tak wypadało. Wszystkie jej koleżanki rodziły dzieci, to i ona. Rozstała się z ojcem dziecka, potem pojawił się ojczym, który bardziej to dziecko lubił i kochał niż ta mama. Ona mówiła, że nigdy nie chciała być taką ''mamusią''. Pracowała, zarabiała, to jest to, co naprawdę lubiła. Mówiła: ''Jestem dobrą matką - chodzę na wywiadówki, sprawdzam lekcje, tylko jej nie kocham, nie lubię. Nic na to nie poradzę''.   I pani uważa, że ona naprawdę była dobrą matką?   W tym sensie, że wykonywała wszystkie te czynności pielęgnacyjne, tak. Ale ta dziewczynka kiedyś przyszła do mnie i powiedziała, że ojczym ją przytula, dba o nią i jest dla niej dobry, a ona marzy tylko o jednym - żeby mama ją tak przytuliła.   Co można zrobić z takim brakiem?   Pracowałyśmy nad tym, żeby mimo wszystko dziewczynka miała dobrą samoocenę. Bo ta relacja z matką sprawiła, że ona myślała, że coś jest z nią nie tak. Miała poczucie, że jest gorsza, brzydka, mniej sprawna fizycznie, nie była zadowolona ze swoich stopni, mimo że nieźle się uczyła. Pracowałyśmy też nad tym, co robić, żeby dzieci ją lubiły. Bo ona przez to doświadczenie była bardzo odrzucająca dla innych dzieci.   Była agresywna?   Nie. Była taka odrzucająca, wycofująca się, rzadko uśmiechnięta, napięta. Dzieci myślały, że ona jest zarozumiała. To jest zresztą częste. Ona miała taką minę, jakby gardziła tymi dziećmi, a tak naprawdę ona się ich bała, ale po minie to trudno poznać. Jak ktoś jej podawał rękę, to ona jej nie brała. Jak wchodziła do mojego gabinetu, to dopóki się nie rozkręciła, miałam takie uczucie, że przychodzi niechętnie. Tymczasem deklarowała, że lubi i chce przychodzić. Pracowałyśmy nad tym, żeby zmieniła te niewerbalne komunikaty, uczyłyśmy się bardziej przyjaznych reakcji. Ona też silnie, w bardzo negatywny dla siebie sposób interpretowała to, co dzieci robiły i mówiły. Dziecko zrobiło dowcip, głupi może, a ona interpretowała to tak, jakby jej wyrządzono jakąś straszną krzywdę. Uważała, że dzieci jej nie lubią, że chcą ją zniszczyć, a to nie była do końca prawda. Dzieci się od niej odsuwały, bo ona niczym ich do kontaktu nie zachęcała. Jak dziecko jest ponure, nie wychodzi na przerwę, nie bawi się, to dzieci się od niego odsuwają, potem ono myśli, że dzieci go nie lubią, więc jeszcze bardziej się odsuwa, i tak to się wzajemnie nakręca.   Matka dziewczynki nie chciała pracować nad sobą?   Nie bardzo. Miała poczucie, że nic się z tym nie da zrobić. Na terapię rodzinną nie wyraziła zgody, na własną iść nie chciała, i tu się moje możliwości kończą.   Czy rozumiała, jaką cenę płaci jej dziecko za ten brak uczucia?   Myślę, że rozumiała.   Jestem pełna podziwu, z jaką wyrozumiałością mówi pani o niej.   Nie wiem, czy to jest wyrozumiałość. Ja po prostu znam swoje kompetencje i wiem, na co mogę mieć jakiś wpływ, a na co żadnego. Jak pracowałam na oddziale dziennym w Stanach, który był przy szkole publicznej, to tam było sporo takich dzieci, których rodzice w ogóle się nimi nie interesowali. Powiedziałam kiedyś do swojej szefowej: "Jak tu pracować z tymi dziećmi, jak nie można pracować z rodzicami?". Ona mi na to spokojnie odpowiedziała: ''Jeśli rodzice przyjdą, to będziemy bardzo z tego korzystać, a jak nie możemy do nich dotrzeć, to musimy tak pracować z dziećmi, żeby one się przystosowały do tego, że nie można do tych rodziców dotrzeć, bo pewnie one też na co dzień tego kontaktu nie mają lub mają go niewiele. Musisz wyrobić w tych dzieciach najbardziej stabilną samoocenę, jak najsilniejszą wiarę we własne możliwości i jak najwięcej samodzielności, żeby funkcjonowały z takimi rodzicami, jakich mają''.   Myślę, że czasem to nie jest tak, że rodzic w ogóle nie potrafi pokochać dziecka. Rodzi się następne i ono tę miłość rodzica dostaje. Tak też jest w tym filmie. Matka rodzi córkę i bardzo ją kocha.   Zdarza się i tak. Czasem chodzi o płeć, czasem o to, że dziecko jest trudniejsze, bardziej agresywne, o to, że urodziło się w odpowiednim lub nieodpowiednim momencie, czasem o to, że jest podobne do partnera, z którym się rozstałam i którego nie znoszę.   Albo do nas samych? Czy może być tak, że w dziecku widzimy wszystkie te negatywne cechy, których u siebie nie akceptujemy, i dlatego go nie lubimy?   Mogłoby tak być, chociaż mnie żadna mama takiej historii nie opowiedziała.   Uderzyło mnie to, że o nielubieniu swoich dzieci najczęściej wypowiadają się matki.   Ale ja nie wiem, czy matki częściej tak czują, czy też częściej stanowi to dla nich problem lub częściej się z tym problemem ujawniają. Społeczeństwo ma też inne oczekiwanie wobec matek, prawda? Matka ma kochać i już. A ilu jest ojców, którzy odchodzą, porzucają, często jeszcze zanim dziecko w ogóle się urodzi? Nie chcą mieć nic wspólnego z dzieckiem. Oni też nie kochają, tylko nikt się tym nie interesuje - ani oni sami, ani społeczeństwo.   Czytałam też wypowiedzi rodziców, którzy pisali, że nie kochają, ale szukali pomocy. Pytali: co jest ze mną nie tak? Co mogę zrobić?   Ja myślę, że wtedy trzeba odpowiedzieć takiemu rodzicowi, że ma pójść na własną terapię, bo leczenie dziecka czy pomoc dziecku z pewnością nie wystarczą. Chyba że założymy, że jak dziecko będzie łatwiejsze, to rodzic będzie bardziej je kochał... Ale myślę, że to często jest interakcja tego, jak trudne jest dziecko, i głęboko zakorzenionych problemów matki. Jak weszłam na forum o tytule ''Nienawidzę swojego dziecka'', to pomyślałam, że to wymaga jakiegoś zagłębienia się w siebie i przyjrzenia, dlaczego tak jest.   Można nauczyć się, jak pokochać swoje dziecko?   Nie wiem... Może jeśli taka mama pójdzie na własną psychoterapię, przeanalizuje, co się z nią dzieje, to zacznie to rozumieć, chociaż nie ma takiej gwarancji. Ważne jest natomiast, żeby przestała mieć jedynie poczucie winy. Bo samo poczucie winy niczego nie leczy.    
(2014-09-23 18:38) zgłoś nadużycie
  • żądna wiedzy
  • pomocna
  • aktywistka
  • blogerka
  • dokumentalistka
  • doświadczona
roslina28

roslina28

http://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/1,53664,10915937,Jestem_matka__Nie_kocham_swojego_dziecka.html

(2014-09-23 18:56) zgłoś nadużycie
  • żądna wiedzy
  • pomocna
  • aktywistka
  • blogerka
  • dokumentalistka
  • doświadczona
honia2

honia2

Powinno być napisane z dedykacją dla H:)
Jakoś po dzisiejszym dniu patrzę z innej perspektywy na wszystko co związane z macierzyństwem ; )

(2014-09-23 18:59) zgłoś nadużycie
  • żądna wiedzy
  • pomocna
  • aktywistka
  • blogerka
  • dokumentalistka
  • doświadczona
roslina28

roslina28

To nie jest dedykacja dla Ciebie ... tutaj sa opisane przypadki starszych a nawet dorosłych już dzieci ...

(2014-09-23 19:51) zgłoś nadużycie
  • żądna wiedzy
  • pomocna
  • aktywistka
  • blogerka
  • dokumentalistka
  • doświadczona
honia2

honia2

No właśnie wzięłam się za czytanie i dopiero się zorientowałam co tak właściwie wkleiłaś.

(2014-09-24 09:11) zgłoś nadużycie
  • żądna wiedzy
  • pomocna
  • aktywistka
  • blogerka
  • dokumentalistka
  • doświadczona
shabby

shabby

Nie kochałam od początku małego, jak miałam go na brzuchu to jak to mój mąż moja mina była nieprzenikniona :)

Byłam nim zafascynowana i mega wykończona, poród ponad 28h wliczając to, że bóle i czop odchodził mi przez ponad tydzień :P

Miłość pojawiała się stopniowo, karmienie piersią bardzo pomoglo w nawiązaniu naszej niezwykłej więzi, która trwa do teraz i mam nadzieję, że będzie trwać do końca mojego życia a może dłużej, jeżeli mały mnie będzie wspominał.
Kocham swoje życie ponad wszystko, kocham inaczej [ nie mogę powiedzieć, że mocniej niż swoich rodziców czy męża - bo dla mnie każda z tych miłości jest całkowicie inną miłością] - ale bez zastanowienia oddałabym, jeżeli by trzeba było życie za niego.

 

Pamiętam jak go przystawiałam do piersi, jak mnie to dziwiło, że nie czuję tej niesamowicie wielkiej miłości, tylko szok, że ten oto mały człowiek, jego życie, jego charakter, postawa zależą ode mnie !

Odkąd pamiętam chciałam mieć dziecko, ewentualnie dwoje - zawsze uwielbiałam dzieci, zwłaszcza takie rok-4 lat :)

heart

Podobne pytania