No to współczuję! Ale damy radę, głowa do góry :)
Przykra codzienność i złośliwość rzeczy martwych ostatnio dopadają mnie coś za często. Wczoraj okazało się, że zdematerializowały się moje klucze od domu. Z jedynym istniejącym egzemplarzem klucza do naszej skrzynki pocztowej. Przepadły. Nie wiem, jak to się stało, nie wiem, gdzie. Nie ma ich, wcięło, cały dom przewrócony do góry nogami, nic. Trzeba będzie coś wymyślić.Dobrze, że pozostałe klucze są w komplecie zapasowym.
Dziś miałam iść na badania- morfologia i mocz. Zebrałam się rano, wzięłam pojemniczek, poszłam do toalety. Zrobiłam co trzeba, umyłam się, ubrałam, zapakowałam próbkę i pomaszerowałam do laboratorium. Jak ja się cieszę, że poowijałam ten, za przeproszeniem- zasrany, a może inaczej- zaszczany kubeczek w ręczniki papierowe i dodatkową folię. Mimo niesienia dziada cały czas w pozycji pionowej(bo do laboratorium mam niecałe 10 minut spacerkiem), uważania na niego, traktowania jak jajko - po rozpakowaniu okazało się, że zamknięcie jest nieszczelne, sporo się wylało, został mokry papier. Mam ochotę iść do tej apteki, w której mi ten bezużyteczny "sprzęt" sprzedano i rzucić w nich badziewiem. Jeszcze specajlnie kupiłam 4 takie pojemniki, na zapas, żeby nie latać co miesiąc po nowy. Już wiem, że będą bezużyteczne. Nigdy więcej kubeczków z nakładanym wieczkiem- tylko zakręcane! Pamiętajcie, jeśli wybieracie się na badanie.
W związku z powyższym, z badań dziś musiałam zrezygnować. Pójdę jutro, przez co do lekarza też trafię dzień później. Niby nic takiego- ale kto nie może doczekać się na usg, ten wie, jaki to zawód. Szczególnie jeśli jesteś ciężarną, która w zeszłym tygodniu wylądowała w szpitalu, a której zrobili tylko usg dopochwowe, żeby wykluczyć rozwarcie.
Postanowiłam jednak, że nie będę się pierdołą więcej przejmować i pojadę na jakieś zakupy, po podłoże do storczyka, jakąś ładną osłonkę na doniczkę, może coś do ubrania dla siebie. Przy okazji chciałam jeszcze wstąpić do agencji PKO i wysłać przelew za rzeczy, które zamówiłam na alle drogo. Idę więc sobie dziarskim krokiem w stronę bankomatu, podchodzę, otwieram portfel i... nie mam karty. Dzwonię do męża, który jest dziś do 15 w pracy - "tak, mam ją, zapomniałem Ci zostawić". Nic nie zrobię, bo zbieraliśmy się od jakiegoś czasu, żeby wyrobić dwie karty, ustalić dla mnie pełnomocnictwo na jego konto, ale oczywiście nic jeszcze nie załatwiliśmy. Czyli nawet w oddziale banku nic nie wypłacę. Z portmonetki uśmiecha się do mnie samotny Mieszko I z banknotu dzieisęciozłotowego.
Wróciłam więc do domu, siedzę wkurzona i nawet herbaty mi się nie chce zrobić.
Witaj dniu, którego od rana ma się dosyć!