Mój poród
We wtorek od godz. 9 zaczęłam czuć bolesne skurcze, które nie ustępowały pomimo kąpieliw cieplutkiej wodzie, brania paracetamolu ani innych sztuczek, które pozwoliłyby określić, czy to już, czy to tylko fałszywy alarm. Czułam się paskudnie ale jakoś dałam radę zrobić obiad i czekałam aż narzeczony wróci z pracy, żeby pojechać do szpitala. Byłam na tyle przezorna, że najgorszą część roboty wykonałam poprzedniego wieczoru i poszłam spać. Na szczęście było mleko w domu i zgaga przeszła ;). Jak się okazało słusznie, bo skurcze były tak bolesne, że mało się nie oparzyłam gorącym sosem jakby tego mi do szczęścia jeszcze brakowało. Ok. 17 skurcze były nie do wytrzymania, facet zadzwonił na porodówkę i usłyszał, że mogę przyjechać, ale jest ryzyko, że odeślą mnie do domu, bo skurcze są tylko co 10 minut, a powinny być co 4. Taaa.... W drodze do szpitala zaczęły się pojawiać właśnie co 4.... Z tym, że babka nawet nie podłączyła mnie do KTG ani nie sprawdziła rozwarcia, kazała wracać do domu ;/.
Po wyjściu z gabinetu byłam strasznie wkurzona, chciałam tylko jak najszybciej wrócić do domu. Facet dodatkowo mnie wkurzał, bo zamiast spełnic moją prośbę, to zaczął dzwonić do M. - swojej kuzynki, co robić, więc sama wyszłam z tego bloku, żeby po prostu usiąść gdzieś, ochłonąć ze złości i zastanowić się co dalej. G. mnie dogonił i próbował dać mnie do telefonu, ale ja odmawiałam. No po prostu jak jestem zła, rozżalona, bliska płaczu nie chcę gadać z nikim i się rozłączyłam. Oczywiście foch i znowu dzwoni. Noisz kurde - ponad 6 lat jesteśmy ze sobą i nadal nie opanował instrukcji, co robić, gdy jestem zła - nie wypytywać, nie zagadywać, po prostu siedzieć cicho i ewentualnie przytulić, Lekka awantura z tego wyszła -_-'. W końcu ustaliliśmy z M., że jedziemy do niej, i tam przenocujemy, w razie czego wezwie się karetkę - bo komunikacja miejska w tym mieście w nocy nie działa (o 23.45 jest ostatni autobus) a kierowca - facet M, był w pracy na nocce. Poćwiczyłam na piłce, pies M. dobrał się do mnie i postanowił pogrzać bolące miejsce ;). Kochane stworzenie, ale jednak średnio to pomagało, W nocy przyszły już takie skurcze, że nie wiedziałam jak się nazywam. Rano G, poszedł do pracy, ja siedziałam i oglądałam telkewizję, bawiłam sie z 18-miesięczną córką M., trochę udzielałam się na forum ciążowym i mierzyłam odstępy między skurczami. W międzyczasie wpadła jakaś koleżanka, która też rodziła w tym szpitalu i radziła drzeć się od samego początku o epidural.
W środę 6 marca zaczęły się u mnie regularne skurcze, co 2-3 minuty. Około 17 pojechałam z kuzynką faceta - Moniką do szpitala. Miałam wtedy już 3 cm rozwarcia i zapytali mnie, czy chcę zostać czy wrócić do domu i zaczekać aż się rozwinie. Stwierdziłam, że zostaję, bo druga taka wycieczka z mocniejszymi skurczami mi się nie uśmiechała. W pewnym momencie zastanawiałam sie, czy ich celem czasem nie jest ciągłe odsyłanie do domu i żebym przyjechała ostatecznie na odcięcie pępowiny. Służba zdrowia w żadnym kraju nie jest idealna xD..Niestety okazało się, że mama M. nie może przyjechać do nas popilnować Emily., więc M. pojechała do domu Około 21 ponownie sprawdzili i okazało się, że mam już 4 cm i mogę iść na porodówkę. Ze względu na to, że miałam ciążę tzw. podwyższonego ryzyka poszłam rodzić piętro niżej i przydzielili mi polską położną xD. Wow....Ogólnie wszystkie położne były zaskoczone moim spokojem i że się nie darłam o znieczulenie przy takim rozwarciu. Położna wyjaśniła jakie opcje znieczulenia mam do wyboru i zostawiła nas samych ale od czasu do czasu zaglądała do nas (był ze mną G.), sprawdzała skurcze, tętno dziecka itd. Ja na początek wzięłam gas&air i w sumie nawet pomagało. Poza tym kawa, herbata, ciasteczka itp do wyboru do koloru ;). Omówiłyśmy jeszcze z położną kwestie, których nie umieściłam w planie porodu. Poród w wodzie odłożono na moment bardziej regularnych skurczy.
Niestety jakoś o 2 w nocy skurcze zaczęły słabnąć, rozwarcie nie postępowało i lekarz zdecydował, że zaczekamy aż się wszystko naturalnie rozkręci i nie będą przyspieszać porodu oksytocyną. Wróciłam na blok przedporodowy, dostałam jakiś środek przeciwbólowy i nasenny, żeby móc wypocząć i nie budzić się przy mocniejszych skurczach. Do tego miałam butlę z tlenem, piłkę i mogłam sobie działać jak chciałam, Grzegorz cały czas był ze mną, spał na fotelu, mimo że kazałam mu się położyć obok mnie i chrzanić słowa położnej. Rano wysączyła mi się część wód, ale położna dyżurna nic nie zrobiła, kazała czekać i tylko donosili mi jakieś środki przeciwbólowe co jakiś czas. Ja od czasu do czasu urządzałam sobie spacerki, pod wieczór wzięłam kąpiel i cały czas dopraszałam się o ktg, bo skurcze robiły się coraz bardziej bolesne. Jazda zaczęła się jakoś o 21, gdy poczułam silny ból w plecach i uczucie parcia. Grzegorz ponownie poszedł kogoś poprosić, żeby sprawdził, co się dzieje. Oczywiście z zerowym skutkiem ;/. W którymś momencie tego czekania wkurzyłam się i zaczęłam po prostu płakać i krzyczeć z bólu, chyba nawet rzuciłam mięsem i wtedy raczył się ktoś zjawić. Szkoda słów. Podpięli mnie pod ktg, kazali rejestrować ruchy dziecka, ale skurcze były już tak częste, że nie odróżniałam i w sumie ledwo dałam radę jednocześnie wdychać gaz i wciskać przycisk, więc poprosiłam Grześka o wciskanie, gdy powiem "już". Rozwarcie przez cały dzień doszło tylko do 5 cm, ale położna po skurczach stwierdziła, że urodzę najpóźniej następnego dnia, czyli w piątek. Zabrali mnie potem już na normalną porodówkę, ale niestety na tym bloku nie było dostępne zzo, jedynie morfina, a o tym nawet nie chciałam słyszeć, ale stwierdziłam, że ok, jakoś sobie poradzę. Przetoczenie się na oddział było sporym wyzwaniem przez ten ból pleców i prawie, że nawarczałam na położną, która coś do mnie mówiła, a ja z bólu nie kontaktowałam. Na sali do rodzenia podali mi ponownie tlen, inna położna masowała mi plecy, a ja warczałam, że chcę epidural i gdy podawali mi gaz do wdychania ja po prostu chyba rzuciłam tą końcówką do wdychania, każąc iść z tym do diabła tongue_out.
O 1 odeszła mi kolejna część wód i kolejna położna ze zmiany zdecydowała, że przeniesiemy poród do wanny, może to coś pomoże na ból pleców. Poszliśmy do sali, ja wykonałam parę ćwiczeń, żeby odeszła mi reszta wód, opróżniłam pęcherz i zanurzyłam się w cieplutkiej wodzie. Do tego byłam taka śpiąca, że o mały włos i bym się chyba zaczęła topić ;).. G. przysnął na fotelu, ja się pluskałam i też chyba w pewnym momencie przysnęłam, trzymając się uchwytów. Obudziła mnie położna do zmierzenia ciśnienia i zaczęła kierować moimi oddechami, żeby szło sprawniej i szybciej. W wodzie w sumie nie było mi tak źle, po gaz sięgałam tylko od czasu do czasu. Niestety, jak się później okazało (5-6 rano), skurcze parte blokowała pozostała część wód płodowych i zapytali, czy zgadzam się na przebicie pęcherza płodowego, a wcześniej przy sprawdzaniu rozwarcia (9 cm) opróżnili pęcherz cewnikiem. Poprosiłam o chwilę do namysłu, wcześniej zapierając się, że nie zgadzam się na nic, że nie wstanę z łóżka, bo nie dam rady i dajcie mi wszyscy święty spokój. Ogólnie od rana położne miały ze mną problem, bo jak wstałam z łóżka po badaniach stwierdzałam, że więcej już się nie położę i co mi zrobicie, a jak już się położyłam, to upierałam się, żeby już zostać na tym łóżku, bo nie dam rady wstać (cały czas bóle krzyżowe). Jak miałam chwilę samotności pochlipałam trochę G. w rękaw, że już nigdy więcej, że mam dość, że chcę jeść i generalnie jakoś całościowo się popłakałam. On jakoś zdołał mi przetłumaczyć, że jak mi przebiją ten pęcherz, to już reszta łatwo pójdzie, że już blisko. Przyszła kolejna położna, przebiła mi ten pęcherz i wróciłam z powrotem do wanny. Ale nie dane mi jakoś było urodzić szkraba w wodzie, bo woda blokowała skurcze parte i nic nie pomagało. W końcu stwierdziłam, że nie dam rady wyprzeć, jest mi słabo i wyszłam z wody z pomocą położnej. Ona zadzwoniła na blok lekarski, na którym miałam wcześniej rodzić, że zaraz się tam pojawię, tylko opróżni mi pęcherz i po tym chyba skurcze ruszyły. Dużo pomagał mi gaz, ale to było trochę za mało. Przyszła położna z bloku lekarskiego i zdecydowały, że jeśli za 10 minut nie będzie nic widać, to przenoszą mnie bez dyskusji na dół. Pierwsza zaczęła mnie przekonywać, żebym wstała z łóżka i poszła do łazienki próbując pozycji kucznej, że na pewno mi to pomoże, no ale weź tu gadaj ze mną, gdy ja półprzytomna z bólu i boję się nawet ruszyć. Jakoś w końcu mnie przekonali i poszłam do tej łazienki i usiadłam na sedesie, jak położna kazała. Chyba półtorej godziny zajęło to wszystko, przyłożyli mi dziecko do brzucha, ja spojrzałam w te śliczne niebieskie oczka i wszystko przeszło wink. Ogólnie rozbawiło mnie spojrzenie Tomka, jakby pytało: "Gdzie ja jestem, co ja tu robie?" ;). Taki mały rozkoszny pulpecik ;). Uważam jednak, że trochę za szybko mi go zabrali do ważenia i mierzenia ale jakoś nie miałam siły, żeby protestować a i okazało się, że trzeba dać mi zastrzyk, żeby wyszło łożysko, bo kompletnie nic nie czułam. G. zajął się małym, położna mną i około 12.30 wszystko się skończyło. Tak mnie później wszystko bolało, zwłaszcza ramiona, że bałam się wziąć synka na ręce i chyba szybko zasnęłam, mimo że położna prosiła abym poszła do toalety, bo chcą sprawdzić, czy wszystko ok z pęcherzem. Potem się okazało, że mam niezłe zakwasy i z tego powodu też zatrzymali mnie dłużej w szpitalu, bo nie dałam rady nawet przystawić młodego do piersi[. Na szczęście chodzić i siedzieć dałam radę bez problemu. Zdążyłam jeszcze tylko zadzwonić do mamy, że godzinę temu została babcią. Jak się obudziłam, to usłyszałam śmiech cioci i kuzynki, bo okazało się, że sposób, który niby miał mnie obudzić, zadziałał ;P. Gdy się obudziłam przyszła jeszcze pielęgniarka zbadać słuch Tomka, ale nic z tego nie wyszło, bo miał jeszcze resztki wód płodowych w uszach i stwierdziła, że powtórzą następnego dnia. W międzyczasie usłyszałam krzyki rodzącej z sąsiedniej sali i aż się zdziwiłam, bo sama musiałam się równie głośno wydzierać .
Na przyszłość będę wiedzieć, że trzeba od początku upierać się przy epiduralu i udawać, że bardzo boli, bo te pierwsze 5 cm mocno mnie zmyliło a potem już niestety było za późno. Nie sądziłam, że poród może być aż tak nieprzewidywalny. Traumy na szczęście nie mam, mimo że tak się męczyłam, opieka na bloku porodowym i poporodowym była super, miłe i pomocne (dopingujące) położne bez krzyków i głupich komentarzy, jedzenie dobre jak na brytyjskie standardy i codzienna możliwość wyboru tego, co chce się zjeść. G. na dodatek twierdzi, że musieli mnie podmienić w szpitalu, bo zaczęłam lubić chleb tostowy i herbatę z mlekiem ;>. N