Szpital i szpitalne Helgi....
Witam szanowne panie :D.
Piszę tę notkę już drugi raz. Właśnie przed chwilką po godzinie pisania notki coś mi się nacisło i wszystko mi się skasowało. A byłam już na końcóweczce..
Teraz pewnie notka będzie krótsza, bo straciłam godzinkę snu Leny i pewnie się obudzi. Tak więc postaram się wszystko jak najbardziej streścić, a jak zdążyłyście pewnie zauważyć mam problemy z pisaniem w skrócie. No nic napiszę tyle ile dam radę. Tak więc startujemy...
Jak juz wcześniej pisałam przez pare godzin po porodzie czekałam na zwolnienie się dla mnie łóżka w jakieś sali... Doczekałam się wreszcie, jednak przewieźli mnie do sali, w której dziewczyna przy zapisie do szpitala zażyczyła sobie oddzielnej sali. Tak więc po którkim czasie ją ode mnie zabrali. I Bogu dzięki bo była skwaszona jakaś i nie zniosłabym za długo jej obecności w tej samej sali... Dopiero potem zrozumiałam jakie dobre jest posiadanie osobnej sali...
Od samego początku mialam wielkie problemy z Lenką. Nieustannie płakała... Ja jako, że wcześniej nie miałam zadnego doświadczenia z dziećmi nie wiedziałam co mam robić. Więc moim zdaniem normalne jest, że idę po radę do pielęgniarek. One z wielkim wyrzutem co ja od nich chcę stwierdziły, że dziecko jest glodne i mam je nakarmić. Karmiłam Lenkę piersią z każdej po 20 minut. Od samego początku Lencia źle była przystawiana do piersi. Zasysała tylko brodawkę bez otoczki. Nie muszę chyba dodawać, że bolało mnie to niebotycznie i po kilku karmieniach moje brodawki już krwawiły, a ja płakałam za każdym razem kiedy karmiłam. A miało to miejsce cały czas. Lenka nie robiła nic tylko jadła. to znaczy powiem inaczej. Nie robiła nic tylko płakała, a mądre położne stwierdzały, że jest cały czas głodna i kazały mi ją karmić. Oczywiście nikt mi nie powiedział, że źle ją przystawiam, chociaż kilka razy kontrolowały to lekarki. Były wręcz w niebowzięte, że sama się nauczyłam idealnie przystawiać dziecko do piersi... Nakopałabym im do dupy, jakbym miała wtedy siłę...
Efekt był taki, że na badaniu U2 w drugiej dobie życia Lenka zamiast spaść z wagi urodzeniowej przytyła tak, że lekarka nie mogła w to uwieżyć. Zaczęła jej specjalnie na brzuszek naciskać i wyciskać z niej masę kałową... Po tej czynności, na którą ja nie mogłam patrzeć, moja córcia z 3330 przy urodzeniu, ważyła 3510. Baby się nie mogły nadziwić jak można tyle przytyć i jak noworodek moze tyle wykupkać. No ale co ja poradzę kazały mi karmić Helgi niedorobione to karmiłam....
w drugim dniu jakaś pielęgniarka zlitowała się i dała mi nakładki laktacyjne na moje krwawiące już wtedy piersi. Byłam jej wtedy wdzięczna jak nie wiem. Teraz przeklinam ją w myślach. Od tej pory karmię tylko przez kapturki. Lena nie uznaje innej formy karmienia. Jak tylko zobaczy, że próbuję przystawić ją do nagiej piersi, płacze, wije się i wypluwa pierś jeśli uda mi się ją jakoś wcisnąć do jej buzi. Z nakładkami mam też sporo problemu, bo od kiedy Lenka ma chwytne rączki nieustannie majstruje przy kapturkach, ściąga je, odczepia od cyca i łyka powietrze albo nawet wyrzuca, a potem ryczy bo gołej piersi nie weźmie... Tak więc wszystko wskazuje na to, że do końca karmienia piersią będę miała nerwy...
Każdej nocy miałam troszkę spokoju, ponieważ zabierali Lenkę na badania pod aparatem do ekg. Powinnam wtedy odpocząć, ale ja nie mogłam. Cały czas myślałam dlaczego ją tak nieustannie monitorują. Czy coś jest nie tak i mi nie mówią, czy monitorują ją dlatego, że była przenoszona. Kiedy jakimś cudem udało mi się zdrzemnąć pojawiała się nade mną pielęgniarka. Mówiła, że dziecko jest głodne i bez niczego kładła ją obok mnie i wychodziła. Nie pomyślała debilka, że mogę nie do końca wiedzieć co się dzieje, skoro wyrywa mnie ze snu i nieświadomie zrobić dziecku krzywdę. Jeszcze przez dwa tygodnie po wyjściu ze szpitala w nocy miałam lęki, że przygniotłam dziecko, ktore tak naprawdę spało w swoim łóżeczku.....
Przez te conocne badania moja córcia boi się spać w ciszy i ciemności. zabierały ją na badania do miejsca w którym cały czas paliło się światło i non stop rozmawiały. Tak więc moja córcia śpi przy zapalonym świetle i filmie na komputerze.
Mogłabym wymieniać jeszcze wiele dziwnych przypadków z mojego pobytu w szpitalu, ale obiecałam, że streszczę się, więc będę powoli kończyła.
A na koniec powiem, że wykreowana w internecie wizja cudownego porodu i opieki szpitalnej w Niemczech nie we wszystkich przypadkach jest prawdą. Bo osobiście chyba wolałabym rodzić w Polsce. Może to tylko ja miałam takiego pecha, albo jestem marudą. Tak więc mówię wam dziewczyny cieszcie się, że w szpitalu będą się wami opiekowały osoby, które posługują się tym samym językiem, rozumiecie się i będą mogły lub będą chciały wam pomóc. Tego wam życzę :D.
Nie omieszkam na koniec pokazać wam jak wyglądała moja malusia myszka w szpitalu.
Na tym już kończę i zapraszam na następną notkę, w której napiszę o moim powrocie do domku i pierwszych dniach samodzielnego macieżyństwa.