Urodziłam :)
W środę 12ego września pojechałam na ostatnią wizytę u ginka :) Dał mi skierowanie do szpitala, powiedział, że zaprasza w niedzielę 17ego najpóźniej, jeśli oczywiście nic się nie wydarzy wcześniej. Zbadał mnie 2 cm, prosił bym poszła na ktg i za dwa dni znów na ktg przyszła. No to poszłam na IP. A tam aparat z popsutym czujnikiem ruchu dziecka, więc musiałam sama zaznaczać ruchy długopisem na kartce... Ale mały się nie ruszał. Odkąd pamiętam nie lubił maszyn i wszelkiego podglądania. Decyzją lekarza na IP zostaję w szpitalu. Na szczęście wpakowałam do samochodu swoją torbę do szpitala. Jeszcze lekarz na IP stwierdził 3 cm rozwarcia. Z braku miejsc na oddziale dostałam łóżko na... bloku porodowym! Gdy przyszłam jedna dziewczyna też czekała na miejsce na oddziale, jedna właśnie kończyła rodzić. No nic, myślę sobie. Zadzwoniłam do męża i mamy, by po pierwsze przywieźli mi rzeczy dla małego, bo raczej mnie nie wypuszczą bez syna, po drugie ktoś musiał zabrać auto. Na bloku zrobili ktg, maszyna już inna, pomiar skurczów w procentach podawała. Ale cisza, spokój, mały się rusza, skurcze jakieś tam przepowiadające. Położna zbadała mnie 4 cm rozwarcia (pomyślałam, że wszystko i tak zależy od tego kto jakie ma palce). Zeszłam sobie nawet do bufetu bo zjeść coś chciałam (na obiad się nie załapałam), koło 19 przyjechali moi, pogadałam z nimi chwilę, pośmialiśmy się, dali mi rzeczy dla małego, mąż dał telefon z dostępem do internetu i pojechali. Wracając na blok okazało się, że już mnie nowa zmiana szuka, no to szybciutko poszłam. Zrobili mi ktg, nadal wszystko ok bez zmian. No i próbowałam sobie pospać, ale się nie dało. Myślę, bosz jakie nie wygodne te łóżka! Wysokie, ciężko wejść, potem jak się już umoszczę, to ból kręgosłupa szybko mnie z niego zrywa. A położne oglądają w pokoiku "Na dobre i na złe"- hehe chyba zboczenie wszystkich pielęgniarek. Zaczęłam chodzić, bo i ból mi się zmienił. Ale plecy ciągle bolą. I patrzę nagle- czop mi odszedł. No to poinoformowałam- "pani się obserwuje"- usłyszałam i dalej oglądają. A ja chodzę, chodzę, chodzę. Koło 22 poszłam do nich, z tesktem, że chyba się zaczęło. No to ktg- a tu pełna siła skurczy, przyszła położna zbadała 5 cm, wody odeszły, poszła, wróciła z lekarzem. Zbadał mnie- szyjka pani nie zeszła, wody odeszły gęste i zielone, proponuję cesarkę. Spytałam tylko, czy można próbować rodzić naturalnie- można, ale gdy zacznie się coś dziać, będzie nerwowo, a teraz zrobimy to na spokojnie. Stwierdziłam: dobrze. Zadzwoniłam do męża, podjęliśmy decyzję, by nie przyjeżdzał, bo jest prawie środek nocy, bo małego zabaczyłby tylko na chwilę, bo ja wyglądałabym jak sparaliżowana, że sobie poradzę, że skontaktujemy się jutro. Szybkie podpisanie dokumentów i jazda na blok operacyjny. I właśnie w ten sposób
12 września o godzinie 22.55 na świat przyszedł nasz mały cud: Marek 57 cm i 3200, 10/10 apgar.
Cesarka, znieczulenie, szok....
Ale już jesteśmy w domu, docieramy się, kocham!