gratuluje:)
Po "porodówce" prowadzonej przez 666kasja na czaciku zadzwoniłam po M do pracy, ale gdy przyjechał skurcze ustały. Nie chcąc dłużej czekać (a bylam 4 dni po terminie) stwierdzilismy ze wywołamy skurcze sami.. nom i wywołalismy tak ze dopadły mnie bardzo mocne 20sekundowe co 4 min.. po kilku regularnych tel do szpitala i kazali czekac az beda minutowe, przy nast tel pytali czy bralam tabletki przeciwbólowe.. M powiedzial że nie wiec kazali czekac bo bole nie sa dosc silne.. zadali mnostwo pytan i mielismy czekac w domu ale sprytnie te telefony wykonywalismy juz jadąc :) przyjeli mnie do szpitala ok 6 rano zbadali i nie bylo rozwarcia.. skurcze zaczely robic sie mniej regularne.. wiec dali mi łózko na sali przedporodowej i kazali czekac.. skurcze byly bolesne ale dalo sie wytrzymac.. piłka pomagala mi bardzo.. i skurcze znow ustapily calkiem wiec polozylam sie i zasnelam az tu nagle bole nie do opisania krzyz mi pekal, normalnie umierałam.. czulam ze trace panowanie swiadomosc itp odeszly mi przy tym wody.. wiec polozna szybko sprawdza rozwarcie i mowi ze na 8cm i zaraz urodze bez znieczulenia w kregosłup.. czulam ze wiekszych boli niz te nie wytrzymam wiec wpadlam w rozpacz i histerie i zaczelam plakac i wyc jak dziecko i drzec sie na ta babe ze leze tam od pierwszego cm i powinni sprawdzac itp i ze nie urodze wcale i wyzywałam ja na potege ale po polsku haha wiec ona po anestezjologa pobiegla.. mnie przewiezli na porodową.. dali to znieczulenie.. twierdzac ze nie zdazy zadzialac i byla godz ok 13 wtedy.. wyobrazcie sobie ze gdy juz podlaczyli mnie i zaczelo dzialac tak ze nie czulam prawie nic.. druga polozna robi mi test i mowi ze nastapila pomylka.. rozwarcie jest na 3cm.. bole byly wywolane pozycją dziecka.. zrobila mi masaz i poszerzylo sie do 4 cm.. ale od tej pory nic nie czulam.. bylam szczesliwa jak nigdy dotad i cieszylam sie ze mam juz znieczulenie od 3cm, ze najgorsze juz za mną :) pozniej spałam.. M tez na kanapie obok.. bylam podlaczona do ktg, cisnieniomierza, kroplowki i zalozyli mi cewnik... po kilku godz nast test ze 6-7cm dalej sobie czekam i sie nudze, skurczy nie wykazywalo wiec dali mi cos wspomagajacego skurcze.. oxytocyne pewnie.. położna super fajna, wkłucie w kregosłup bez komplikacji i działa rewelacyjnie.. tu nastapiła zmiana polożnych ok 20.00 i z godz później zaczelam odczuwac skurcze.. mowie o tym nowej babie.. a ona po sprawdzeniu ze faktycznie odczuwam zimno nizej niz powinnam podkrecilka dawke .. wiec czekam az zadziała.. ale skurcze corac silniejsze.. i M mówi że może wężyk albo cos z technicznego punktu widzenia nie dzala.. ja patrze a tam kabelek odczepiony i mam cała koszule mokrą na plecach.. wołaja anestezjologa.. tez juz z nocnej zmiany.. nie budził zaufania.. tlumacza mi ze nie moga tego wezyka podpiac bo groziloby to infekcja.. wiec morfina i gaz mi pozostaje tym bardziej ze to koncoweczka.. wiec na gazie sprawdzaja mi rozwarcie i 9,5cm wiec ja znow panika i lament i darcie ryja.. i zgodzili sie wkłuć drugi raz w kregosłup.. tylko to wszystko trwa i trwa i trwa a ja tam umieram a te baby takie wkurzajace.. tyrpały łózkiem itp a przy skurczu byłabym gotowa za to zabic.. skurcze miałam dlugie, przerwy miedzy nimi prawie żadne.. :/ w koncu sie wbila też dobrze.. znieczulenie po jakims czasie zaczelo działać i uff teraz tylko przec i dzidzia jest ze mna.. tylko skurcze zanikły znów wiec tych kroplowek łacznie wzielam z 3 plus ze strzykawek dolewali też.. calutki czas właściwie mialam te skurcze nieregularne.. taki troche wymuszony poród :) Wiec te ostatnie poł cm szło troszkę i ok 00.30 zaczęłam przeć.. i parłam jak mi kazali nic nie czując.. na poczatku nie wiedziałam za bardzo jak to robić, póżniej nie podobał mi sie puls maluszka a mimo to polozna kazała mi przec wiec protestowałam i zawołała jakaś inna wyzej stażem połozna.. tamta podpieła klipsa do główki i wsadziła jakis biały patyk do srodka, przekreciły mnie na bok z noga gdzies tam wysoko.. nie mówiac czemu to wszystko.. pózniej dopiero po wszystkim powiedzaiła ze maly miał pępowinkę wokół szyji.. o 01.48 dostałam Dominisia na brzuszek.. w miedzy czasie pękłam podobno troszeczke tylko.. ale nacieli mnie tez i zszyli i tez nic nie czułam.. Malutki jest zdrowy.. ważył 3760g, przy 56cm.. Marcin cały czas mnie wspierał, bez niego byłoby strasznie ciężko.. Było ryzyko ze Domis ma cos z serduszkiem ale okazało sie ze wszystko w najlepszym porzadku.. żółtaczka sie tylko pojawiła ale mam sie tym nie stresować.. i co..?? i jestem super szczęśliwą mamą :) :) A mój Synek śpi, je i robi kupki.. Nie płacze wcale, jest sliczniutki, ma super włoski i wogóle jest najcudowniejszy na świecie:)
Komentarze
Wyświetlono: 1 - 6 z 6.
gratulacje:)
gratulacje ;)
niufka zdjecie w galerii:) 9tego wyszlam ze szpitala ale takie zamieszanie ze po kilku dniach dopiero miałam czas wejść i sie pochwalic.. nom i tak nie często teraz tu będę bo Maluszek juz nie jest takim grzeczniutkim jak pisałam w blogu.. dostał biedny kolek i przechodzimy je razem :(
no tak czekalam kochana na twoj wpis ze juz urodzilas gratuluje dominisia:d cudne imie:*
dziękuje :)