no i trzeba było rzucić granatem w ten cholerny szpital !!!!!!! co za ludzie !!! co za personel !!!!!
współczuję. całe szczęście , że masz to za sobą. Borysek na pewno zrekompensował Ci te wszystkie ekscesy !!!
Nie wiem od czego zacząć, tak dawno sie tu nie zwierzałam... :)
Obiecałam,że opiszę swoją przedporodową historię, spróbuję jakoś to skrócić, choć od razu mówię,że choćby miał to być skrót to i tak będzie to dłuuuuga historia..
A więc..
38 tydzień ciąży.
Standardowo- wizyta kontrolna u Ginekologa, zwanego dalej przeze mnie doktorem Housem, a dlaczego to postaram się wyjaśnić w tym wpisie.
Jestem spuchnięta jak bańka, nie widzę już swoich kostek, całą buzię, nos,usta mam spuchnięte. Dłonie i inne częsci ciała również. Pani Krystyna mierzy mi ciśnienie w gabinecie doktora Hausa. Jest dość wysokie, co mnie bardzo zdziwiło, bo w tej ciąży normą dla mnie było ciśnienie 90/60. Wchodzę do gabinetu, wdrapuję się na fotel, co raczej do lekkich czynności nie należy z takim wielkim brzuchem i jeszcze większym tyłkiem.. !
Pan Doktor od razu zauważył moje kostki, któych właściwie nie bylo, potem luknął w kartę na ciśnienie i kliknął coś w komputerze. Jak już wychodziła ta kartka z drukarki, a na niej z daleka widocznie zielone znaczki- wiedziałam... wiedziałam,że to skierowanie do szpitala.. Ehh, no cóż.. protestować nie będę- pomyślałam sobie, w końcu lekarz wie co robi.. Do szpitala się stawiłam, i tak sobie wypoczywałam przez tydzień wcinając tabletki na nadciśnienie, po których sprawa się unormowała jako tako. Dodam tylko,że wszystkie inne badania wykluczyły u mnie zatrucie ciążowe,gdyż z takim podejrzeniem właśnie zostałam tam skierowana. Po tygodniu wróciłam szczęśliwie na swój kwadrat. Na drugi dzień miałam się stawić u swojego gina na konsultacji. Tak też zrobiłam. Zanim tam dojechałam spuchłam podwójnie.. Pan doktor widział mnie w poczekalni, kiedy Pani Krystyna mierzyła mi ciśnienie. Na chwilę się zatrzymał i przez kilka sekund mi sie przyglądał. Zanim zdąrzyłam wejść do gabinetu na stole leżała już dobrze mi znana kartka w formacie A4 z jeszcze lepiej rozpoznawanymi przeze mnie zielonymi znaczkami... ehh.. Doktorek wręczył mi ową karteczkę i kazał jeszcze tego samego dnia stawić się w szpitalu. Objaśnił mi kto jest tego dnia na dyżurze i kazał się spodziewać tego, że mogą zrobić mi jeszcze dziś cesarskie cięcie. Po przybyciu do szpitala miałam mu napisać smsa,że już jestem, jak ciśnienie i co mi tam powiedziano. Było już dość późno zanim mnie przyjęto i zanim się "zakwaterowałam" na zajebiście wygodnym łóżku .. jedynym wolnym w 5-cio osobowej sali, ale na które nikt się nie kładzie, gdyż jest tak nie wygodne, że każdy następnego dnia z niego ucieka! Nic szczególnego się wtedy nie wydarzyło, dostałam magnez w kroplówce i pigułę na zbicie cisnienia. Przy okazji jeszcze bardzo "miła" położna wparowała na salę i zrobiła mi aferę o grupę krwi, której rzekomo nie miałam, a która widniała na dużej naklejce z laboratorium w książeczce ciąży.. Pani, która mnie wcześniej przyjmowała stwierdziła,że nie wpisze mi grupy krwi do karty szpitalnej, ponieważ moja książeczka jest założona w Niemczech, a ona nie wie gdzie te badanie na grupe krwi było robione , choć pod naklejką stoi pieczątka z laboratorium jednej z najlepszych klinik w Niemczech i jak to sobie wymyśliła" to musi być badanie od nas z laboratorium..." No cóż.. Widać odczytanie "A Rh Negativ" było dla niej czarną magią, bo to przeciez po niemiecku napisane jest!! heh. Po rozmowie z "miłą" położną łaskawie wpisano mi moją grupę krwi do karty.
Tak minął wieczór i trzeba było iść spać.. Rano przy obchodzie odwiedził mnie mój lekarz. Ciśnienie tego dnia było takie,jak być powinno, miałam czekać przez weekend na możliwy poród siłami natury, a jeśli by się coś działo miałam go niezwłocznie informować telefonicznie. Tylko skończyła się jego zmiana, a moje ciśnienie skoczyło do 170... po raz kolejny dostałam pigułkę, kroplówkę i poszłam spać.. Tak mi się przez weekend wahało między 130 a 150. Doktorek pisał do mnie 2 razy dziennie smsy i pytał jak się czuję i jakie mam ciśnienie. Ma wielkie serce, i nie jest obojętny wobec swoich pacjentek. Od poniedziałku zaczęły się jazdy, ciśnienie coraz wyższe i wyższe.. Któregoś pięknego wieczorku nie pomogły już ani tabletki, ani kroplówka.. Zaczęłam się źle czuć. Głowa pulsowała, pisk w uszach.. Doktorek kazał niezwłocznie zgłosić to lekarzowi dyżurującemu. Wybrałam się, by poinformować kogoś o tym jak się czuje, ale niestety na całym oddziale ginekologicznym nie było żywej duszy.. ani lekarza, ani położnej, nikogo! Czekałam tak chyba godzinę. W końcu zjawiła się położna. Powiedziałam,że jest mi słabo, żeby poszła po lekarza, a ona mi odpowiada,że jej też jest słabo, a nie jest w ciąży... !! Yyyyy......... zatkało mnie, ale z wielką łaską poszła wiedźma do lekarza. Nie zdąrzyłam się zorientować, a już ktoś wbijał mi wielką igłę z ketonalem w pupę, a w garści miałam relanium.. Na telefonie byłam cały czas z Housem, więc wiedział co jest grane.. Kazał mi iść do łaskawego doktorka, który nawet się nie pofatygował,by przyjść do mnie, chociaż leżałam zaledwie 2 pokoje dalej i zacząć mu jednym słowem marudzić,że źle się czuję.. Zostałam oczywiście odesłana do łóżka. Mój gin zadzwonił więc do Pana X, zapytał jak się czuje jego pacjentka, i delikatnie zasugerował,by nie wkraczać w jego kompetencje,że mógłby właściwie coś zrobić z tym, ale widocznie się nie dogadali, bo jak to określił Pan Doktor rozmowa z nim była jak ze ślepym o kolorach... Poczułam się jakbym była w wariatkowie.. Lekarz gbur, położne totalnie olewają sprawę wmawiając mi,że mam dobre ciśnienie...! Pokłóciłam się prawie z jedną z nich, i wyjaśniłam ,że nie leżę dla przyjemności w tym zakichanym szpitalu, a skoro zostałam tu skierowana i lekarz twierdzi,że mam za wysokie ciśnienie, to tak jest..
Minęła noc, przyszedł kolejny dzień na oddziale ginekologiczno- psychiatrycznym, bo inaczej tego nazwać nie można.. Tak mi przynosili relanium każedego dnia, az w końcu zapytałam Pani położnej, która rżnęła wielką paniusię, czy muszę brać te relanium? cholera, nie chce truć dziecka uspokajaczami w dodatku tak silnymi..
- "to jest lek wysokiego rozrachunku, jak Pani tego nie wezmie, zgłoszę to do lekarza, proszę to zjeść przy mnie..!"
za przeproszeniem przyjebałabym jej w ten natapirowany łeb, mało brakowało... Oczywiście relanium schowałam do kieszeni..
Zadzwoniłam do swojego gina, bo już miałam dość tego wariatkowa.. Wszystko mu opowiedziałam. Słyszałam w jego głosie,że ma ochotę tam wrzucić granata.. Nie jest ordynatorem, więc rządzić się nie może kiedy nie jest na dużurze.. kazał mi poczekać do jutra.. Nazajutrz skonsultował się z innym lekarzem, z którym widocznie dobre ma stosunki, a ten za jego poleceniem udał się do ordynatora- nieobecnego właściwie od kilku dni na oddziale, by skonsultować mój "przypadek". Tego samego dnia zawołano mnie do gabinetu lekarskiego, by poinformować mnie,że następnego dnia będę miała cesarskie cięcie, gdyż jest zbyt duże ryzyko zarówno dla mnie jak i dla dziecka i nie możemy czekać na poród siłami natury, a dodatkowo wzrastające białko w moczu potwierdziło podejrzenie o zatruciu ciążowym, które jak sie okazuje miałam już od jakiegoś czasu, jednak wyszło na jaw dopiero teraz..
Śmiem twierdzić,że mój lekarz miał nosa i jest najbardziej kompetentym lekarzem jakiego znam, bo od początku wiedział,że to nie są zwykłe skoki ciśnienia, jak przekonywali mnie inni lekarze..
odetchnęłam z ulgą, licząc na szczęsliwe rozwiązanie i koniec męk, jakie przechodziłam przez ostatnie dni.. uwierzcie, moi bliscy nie chcieli mi robić przykrości i uświadamiać mnie jak wyglądam, choc ja sama wiedziałam, bo przecież miałam lusterko.. ale wyglądałam okropnie.. spuchnięta jak persching, sama na siebie nie moglam patrzeć..
Było jeszcze wiele takich akcji w tym szpitalu, wiele spięć, ale i też dobre momenty, chociaż to już po drugiej stronie oddziału, ale o tym i o samym porodzie później... moje malutkie szczęście wzywa:)
c.d.n.
no i trzeba było rzucić granatem w ten cholerny szpital !!!!!!! co za ludzie !!! co za personel !!!!!
współczuję. całe szczęście , że masz to za sobą. Borysek na pewno zrekompensował Ci te wszystkie ekscesy !!!
Swietna historia , teraz wydaje to sie smieszne , ale wtedy napewno do smiechu Ci nie bylo , bedziesz miala co wspominac ! ;) najwazniejsze ze dzidzia cala i zdrowa ;)
masakra. dobrze, ze Twoj doktor to prawdziwy specjalista. i w ogole z tym relanium to jakies nieporozumienie!!!! bralam kiedys relanium w ciezkim okresie mojego zycia i pamietam ze czulam sie po tym jak na chaju!!! a gdzie tu jeszcze podawac ciezarnej!!! jak dla mnei skandal. no i ta polozna, ktora niezle zakpila tym swoim tekstem o zlym samopoczucie. zenada...ciesz sie ze juz masz po wszytskim:)
Ja nie uważam,że to śmieszne,nawet po wszystkim.. Współczuję Ci,takie sytuacje nie powinny mieć miejsca i tyle.Trzymaj się :)
Jednym słowem tragedia!!!! opieka jak z serialu Doktor Quinn!!! jeju współczuje Ci takich przeżyć:(
wspołczuję, gorzej jak w psychiatryku... Dobrze że jest już po wszystkim;)
|
i zadaj pierwsze pytanie!