Urodziłam.a raczej "dziecko zostało wydobyte na świat" przez CC.
Wszystko zaczelo sie 21.03 (data porodu z usg) . Obudzilam sie rano ok godz 9 we krwi, myslalam, ze to czop sluzowy.. Poszlam szybko do ginekologa, ktory byl pod reka on dal mi skierowanie do szpitala.. Napisal "poród", chociaz mowil mi, ze moze byc to odklejanie sie lozyska.
Do szpitala pojechałam ok godz 11, gdzie zbadali mnie wziernikami i powiedzieli ze poród sie zaczal. Lezalam na porodowce jeden dzien, nic sie nie dzialo oprocz KTG i dajszego krwawienia (dodam, ze ta krew miala brunatny kolor)...
22.03 przeniesli mnie na patologie ok godz 15. Tam zaslablam, wiec podali mi glukoze. Wstalam z lozka i zalalo mnie "ZYWA CZERWONA KREW" saczyla sie po moich nogach. Szybko po ginekologa ten bez zastanowienia wzial mnie na sale cesarskich ciec i sie zaczelo..
Dostalam podwojna dawke znieczulenia.. Czulam kazde szarpniecie, ciecie, zszywanie. Znieczulenie nie zaczelo dzialac a juz zaczeli mnie ciag.. Czulam sie jak jakas swinia wupatroszona z flakow. Slablam, wymioowac mi sie chcialo, do tego majaczylam cos...
BIANCA NA SWIECIE O 17:50!
Nigdy w zyciu cesarki. Nie wspomne o wstawaniu z lozka dnia nastepnego, zanosilam sie jak male dziecko.