2 lipca 2011r.. pamiętam jakby to było wczoraj, dzień który wiele w życiu zmienił :)
Sebastian - mój partner - ma kuzyna, który urodziny ma 1 lipca. Bardzo chciał i często mówił, zobaczysz, urodzisz 1go. Ja w zaparte ciągle nie i nie... Prawie, prawie byłoby pierwszego... A jednak nie. godzina 00.30, 2go lipca. Budzę się i tak czuję, coś tu mi mokro...Patrze na łóżko, ale plama, myśle sobie...co ja się zesikałam w nocy czy co, ale wstyd! Nic mnie nie boli poszłam się przebrałam, nie chciałam budzić Sebka więc nakryłam plame ręcznikiem i dalej poszłam spać. Po jakimś czasie się obudziłam już z lekkimi skurczami, nieregularnymi, mogłam sobie drzemać i jakoś byłam spokojnie. Ale dziwił mnie fakt że co chwile coś mi leciało...tak jakbym popuszczała. No to pobudka, Sebastian włączaj laptopa, no i piszemy po forach, sprawdzamy, co to. Bo boleć nie bolało więc po co jechać do szpitala i tam czekać i czekać i czekać. Ciągle powtarzałam że do szpitala tylko po odejściu wód ;) no i coś tam wyczytaliśmy, jakieś głupoty jak to zawsze, ale skurcze zaczęły być częstsze i bardziej intensywne. chwilami dosyć mocno bolało, ale dalej byłam wyluzowana, chodziłam, kładłam się do wanny i wytrzymałam do 10 rano ;) miała przyjechać do nas moja mama, co by dokończyć malowanie kubusia puchatka na ścianie dla małego, więc napisałam smsa że coś tam mnie boli i żeby nie przyjeżdżała bo może pójde rodzić, wesoła byłam i spokojna, jak nigdy, bo zazwyczaj jestem nerwowa. Mama oczywiście telefon -> do cioci (ciocia pracuje na porodówce) -> ciocia poszła do położnej -> telefon do mnie - > Kasia przyjeżdżaj. no dobra, to się ociężale i powoli spakowałam, a w sumie Sebastian mnie spakował bo ja się doproawdzałam do porządku. Grał mi na nerwach troszkę bo golić się chciał, bo wyglądać musi jak dziecko na świat przyjdzie. Oczywiście szybko wybiłam mu to z głowy i pojechaliśmy. o 11.30 w szpitalu byliśmy. Na izbie przyjęć czekała ciocia, rozmawiała ze mną, śmiałyśmy się i mówiła 'Kasia zobaczysz, wrócisz do domu, za wesoła jesteś'. No dobra, to wróce, trudno. Przyszedł lekarz zbadał mnie, 0cm rozwarcia, Pani się śmieje to Pani na pewno nie rodzi, no dobra skoro Pan tak mówi. Ale jednak mnie przyjęli na porodówke bo po terminie tydzień było, windą wjechaliśmy na 4 piętro, badanie i już 4cm rozwarcia. 12.30 była. Potem czas leciał, spacerowaliśmy po korytarzu, w pięknej szpitalnej koszuli co to taka krótka była że wszystko widać było, ale kto by się tym przejmował. Bolało coraz mocniej, chwila moment i 8 cm. Mówią do 16 Pani urodzi, a 15.00 była. Podali tlen, oddycha Pani głęboko, to oddycham, oddycham, ACH TRACH, skurcze parte przyszły, słyszę położną, może jej pomożemy, na co lekarz a po co jak sobie sama radzi. jeden party, już już już, a jednak główka uciekła, drugi party już już już i znowu uciekła. Położna mówi, a jak syn będzie miał na imię, CHYBA Oskar. Jak to chyba, to jak On ma wychodzić jak nie wie jak na imię będzie miał, no to będzie OSKAR i znów party, to pre i pre, Sebastian wyciera mi czoło, podaje wody, mówią jeszcze chwila, już, już, słyszę ciocie, Sebastian zobacz, główka, przecięli mnie, 15.52 (choć zapisane 15.50)- Sebastian się wykłócał ;) dzięcię leży mi przy sercu, dumny tata przecina pępowinę, dziecie zabierają, lekarz mnie szyje, żartujemy sobie, odwożą do sali poporodowej. I widzę i mamę i Sebastiana i moję kochane dzieciątko, nasze malutkie słoneczko...
a zdjęcie, Oskar zaraz po porodzie :)