Krakowski Festiwal Filmowy 2015
"Często zdarza się, że osoba transpłciowa postanawia przejść przemianę, kiedy wypełni wszystkie obowiązki narzucone przez społeczeństwo. Tak samo było w przypadku Marianny. Wybudowała dom, wychowała dzieci, sprawdziła się w roli męża, syna, ojca i nagle stanęła przed ścianą. Co dalej? Miała dwa wyjścia: samobójstwo albo próba uporządkowania tego, kim jest" - mówi w rozmowie z Onet Film Karolina Bielawska, reżyserka dokumentu "Mów mi Marianna", którego premiera odbędzie się podczas 55. Krakowskiego Festiwalu Filmowego.
Mów mi Marianna" opowiada o losach kobiety, która dokonała dramatycznego wyboru pomiędzy życiem w zgodzie ze swą tożsamością a byciem z rodziną. Przygotowując się do zmiany płci, musiała opuścić dom i zgodnie z polskim procedurami pozwać do sądu własnych rodziców. U progu nowego życia los okazał się dla niej wyjątkowo okrutny. Podczas prób stolikowych do sztuki teatralnej inspirowanej historią Marianny bohaterka raz jeszcze musi się zmierzyć z trudnymi doświadczeniami z okresu jej małżeństwa.
Małgorzata Steciak: Jak poznałaś Mariannę?
Karolina Bielawska: Zwyczajnie, wpadłam na herbatę do koleżanki, a tam była Marianna. Pamiętam, że od razu zwróciła moją uwagę, bo była niezwykle kobieca i delikatna. Kiedy zaczęłyśmy poznawać się lepiej, zaskoczyło mnie, jak bardzo Marianna przeczy ogólnie panującym stereotypom, jakimi naznaczony jest wizerunek transseksualistów. Była osobą wierzącą, skromną i bardzo zwyczajną. Nie chciała się niczym wyróżniać, marzyła o tym, by wtopić się w tłum, czasami aż do przesady.
A jednak mimo to Marianna zdecydowała się zostać bohaterką filmu dokumentalnego.
Marianna z jednej strony chciała, aby powstał o niej film, ale miała też obawy, że straci anonimowość i tym samym narazi siebie oraz rodzinę na szyderstwo otoczenia, wykluczenie.
Był taki moment, kiedy wzbraniała się przed obecnością kamery. Gdy pojechałyśmy do Gdańska na operację korekty płci, lekarz przyjmujący ją do szpitala nie zgodził się na pokazanie swojej twarzy. Jego niechęć przeszła na Mariannę, która też odmówiła współpracy. Byłam na nią zła, ale po chwili zrozumiałam, że ta operacja jest najważniejszą rzeczą w jej życiu i ona zrobi wszystko, aby nic jej nie zakłóciło. Dopiero długa rozmowa z lekarzem, któremu wyjaśniliśmy, jaki chcemy zrobić film, spowodowała, że mogliśmy kontynuować zdjęcia. Wtedy też coś pękło, Marianna zrozumiała, że nie chcemy jej zrobić krzywdy i w pełni otworzyła się przed nami.
Wprawdzie wcześniej powstawały filmy na ten temat, ale "Mów mi Marianna" to chyba pierwszy w Polsce tak osobisty dokument opowiadający o codzienności osoby transpłciowej.
Do tej pory zrealizowano m.in. dokument Sławomira Grunberga "Trans-Akcja" o Annie Grodzkiej, "Ciągle wierzę" Magdaleny Mosiewicz poświęcony Ewie Hołuszko oraz "Aldona" Piotra Wysockiego. Myśląc o swoim projekcie, wiedziałam, że nie będzie to film o zmianie płci. Dla mnie ten temat był pretekstem do przyjrzenia się człowiekowi, chciałam opowiedzieć o potrzebie bliskości i akceptacji. Zastanawiałam się, jak to możliwe, że Marianna przez 25 lat była w relacji z żoną, miała dzieci? Czy rodzina wiedziała o jej cierpieniu? Czy coś podejrzewali? "Mów mi Marianna" to film o stawaniu się sobą i cenie, jaką jesteśmy w stanie zapłacić za życie w zgodzie z własnym "ja".
Towarzyszysz bohaterce podczas długiego i bardzo trudnego procesu zmiany płci. Pokazujesz cierpienie i wyrzeczenia Marianny, rozpad jej relacji z rodziną. Twój dokument ma szansę zamknąć usta wszystkim, którzy tego typu transformację uznają za kaprys, zachciankę.
Mam taką nadzieję, ale uważam, że potrzebujemy zmiany w prawie polskim, które usprawniłoby proces zmiany płci. Bo to jest ciężka i długa walka. Najpierw trzeba pozwać do sądu swoich rodziców, którzy niezależnie od wieku dziecka muszą wyrazić zgodę na zmianę zapisu w metryce. Dopiero ten zapis umożliwia zmianę dokumentów oraz przejście operacji korekty płci.
Z perspektywy medycznej korekta płci właściwie nie wyróżnia się na tle innych zabiegów. Bardzo podoba mi się w twoim filmie scena, w której lekarz prowadzący leczenie Marianny opowiada o transformacji, jakby mówił o, dajmy na to, wycinaniu wyrostka robaczkowego.
Marianna przechodzi przez proces zmiany płci w normalnym polskim szpitalu. Zależało mi, żeby podkreślić, że problem mojej bohaterki to dla lekarzy nic nadzwyczajnego, po prostu kolejny pacjent, który potrzebuje ich pomocy. Bo transpłciowość to jest choroba, którą leczy się poprzez korektę płci.
Marianna na transformację decyduje się dopiero w dojrzałym wieku, po przekroczeniu czterdziestki. Dlaczego tak późno?
W latach 80., kiedy Marianna była nastolatką, osoby z tym problemem leczono elektrowstrząsami w szpitalach psychiatrycznych. Moja bohaterka stanęła wówczas przed ważnym wyborem: przyznać się, że czuje się kobietą i trafić do zakładu zamkniętego albo spróbować oszukać siebie oraz innych i udawać kogoś, kim nie jest. Założyła rodzinę, spędziła 25 lat u boku żony. Byli szczęśliwym, kochającym się małżeństwem.
"Miała dwa wyjścia: samobójstwo albo próba uporządkowania tego kim jest"
Co sprawiło, że Marianna postanowiła porzucić swoje dotychczasowe życie?
Często zdarza się, że osoba transpłciowa decyduje się na przemianę, kiedy wypełni wszystkie obowiązki narzucone przez społeczeństwo. Tak samo było w przypadku Marianny. Wybudowała dom, wychowała dzieci, sprawdziła się w roli męża, syna, ojca i nagle stanęła przed ścianą. Co dalej? Miała dwa wyjścia: samobójstwo albo próba uporządkowania tego kim jest.
Marianna wybiera życie w zgodzie z własną tożsamością, mimo że zdaje sobie sprawę, że sama transformacja często wiąże się z wykluczeniem i cierpieniem.
Ona podkreśla na każdym kroku, że swoją decyzją skrzywdziła wszystkich, których kocha. Najbardziej swoją żonę, która – paradoksalnie – jest z nią w najtrudniejszych chwilach. Proces transformacji jest trudny też dla wszystkich bliskich. Marianna walczyła z rodzicami przez cztery lata, by otrzymać pozwolenie na zmianę metryki. Równolegle rozpoczęła wielomiesięczną terapię hormonalną.
Jak wygląda proces zmiany płci?
Wszystko trwa około dwóch lat, a kosztuje kilkanaście tysięcy złotych. Operacja i terapia nie jest refundowana przez NFZ. Na początku wygląda się strasznie. Jest się takim ni-mężczyzną, ni-kobietą. To jest bardzo trudny okres nie tylko dla osoby przechodzącej zmianę, ale również dla otoczenia i rodziny. Bliscy Marianny – jej rodzice, córki – nie wytrzymali tego. A ona mimo poczucia odrzucenia chciała doprowadzić ten proces do końca.
Dla osób przechodzących przemianę każde wyjście do lekarza, na pocztę czy do banku naznaczone jest lękiem i pewnego rodzaju niepewnością. Kiedy Marianna była w trakcie transformacji z mężczyzny w kobietę, w jej dokumentach wciąż figurowało nazwisko Wojciech Klapczyński. To doprowadzało ją do wielu wstydliwych sytuacji, kiedy np. podczas wizyty u lekarza, czy w banku – Marianna wyglądająca jak kobieta, ale posługująca się męskimi dokumentami – musiała za każdym razem tłumaczyć, kim jest.
Twój film dotyka bardzo delikatnych spraw wciąż spychanych przez polskie społeczeństwo na margines. Jak reagowali ludzie, kiedy prosiłaś ich o pomoc nad dokumentem?
Pracując nad "Mów mi Marianna" zrozumiałam, jak często osoby transpłciowe muszą mierzyć się z bezinteresowną niechęcią ze strony innych ludzi. Przykładów nie trzeba daleko szukać. Kiedy chciałam w filmie wykorzystać fragment audycji radiowej, spotkałam się z ostrym sprzeciwem ze strony redakcji. Usłyszałam, że radio nie chce mieć nic wspólnego z projektem podejmującym taką tematykę. Podobnie było w podwarszawskim szpitalu, kiedy poprosiliśmy o pomoc lekarzy, pielęgniarki i rehabilitantów pomagających Mariannie. Mimo że oni chcieli wziąć udział w filmie, ordynator powiedział: nie.
Marianna jest wierząca i pochodzi z bardzo religijnej rodziny, dlatego zależało mi na tym, by w filmie wystąpiła osoba duchowna. Aby pokazać, że osoby z takim problemem są wśród nas i nie trzeba ich potępiać. To mogłoby pomóc nie tylko osobom transpłciowym ale również ich rodzinom. Prosiłam o wsparcie wielu znanych księży, ale żaden z nich się nie zgodził. Dopiero ksiądz spotkany przypadkowo w szpitalu wyraził chęć pomocy. Jednak gdy kilka dni później dopinaliśmy ostatnie szczegóły realizacyjne i umawialiśmy się na zdjęcia, i on wycofał się. Jego przełożeni nie wyrazili zgody. Zabronili nawet wejścia do kaplicy.
Czy z tego samego powodu scen z życia zawodowego bohaterki jest tak mało? W filmie pojawia się jedynie sugestia, że Marianna pracuje w warszawskim metrze.
Żałuję, że nie mogliśmy lepiej podkreślić aspektu zawodowego życia Marianny. Chciałam pokazać, że ma odpowiedzialną pracę, od której zależy bezpieczeństwo pasażerów. Niestety szef ochrony uznał, że pokazywanie "cielęcia z dwoma głowami" może mieć niekorzystny wpływ na wizerunek firmy. Na szczęście dotarłam do prezesa, który uważał, że ich zaangażowanie w projekt mogłoby pomóc w przełamywaniu stereotypów i wskazać drogę innym instytucjom, które mają problem z akceptacją osób LGBT. Fakt, że Marianna mogła pracować w najtrudniejszym momencie transformacji był kluczowy dla jej procesu przemiany. Była nie tylko zabezpieczona finansowo, ale również mogła zachować swoją godność. Kiedy walczyła z rodzicami w sądzie, to koledzy z pracy zeznawali na jej korzyść. To dało jej niesamowity zastrzyk pewności siebie. Uwierzyła, że nie jest dziwolągiem.
W Polsce wciąż brakuje nam wiedzy na temat transpłciowości. Wiele osób ma problem nawet z rozróżnieniem transwestytyzmu od transseksualizmu.
Przyznam że zanim poznałam Annę Grodzką, sama wkładałam te wszystkie pojęcia do jednego worka. A różnica jest ogromna. Osoby transpłciowe zmagają się z ogromnym cierpieniem związanym z brakiem akceptacji własnej płci biologicznej. Transwestytyzm natomiast nie jest naznaczony cierpieniem i bólem, dotyczy bardziej poczucia przyjemności płynącej z faktu przebierania się.
"Należy o tym problemie mówić głośno, nie wolno spychać go na margines"
A jak wyglądają statystyki? Ile osób w Polsce decyduje się na zmianę płci?
Według danych fundacji Trans-fuzja, która skupia się na działalności na rzecz praw osób transpłciowych, w Polsce na korektę płci decyduje się jedna na sto tysięcy kobiet i jeden na trzydzieści tysięcy mężczyzn. Mimo że takich zabiegów przeprowadzono w ostatnich latach kilka tysięcy, problem wciąż jest zamiatany pod dywan. Do mediów przebijają się wyłącznie osoby silne, zdeterminowane, by kosztem narażenia się na nieprzyjemności nagłośnić problem transpłciowości.
Obecnie trwają prace nad projektem ustawy o uzgodnieniu płci, która ma uprościć procedury transformacji, m.in. znieść konieczność pozywania do sądu własnych rodziców przez osoby decydujące się na zmianę płci.
Mam nadzieję, że sytuacja osób transpłciowych w Polsce będzie coraz lepsza. Jedną z organizacji walczących o ich prawa jest fundacja Trans-fuzja, której współzałożycielką jest Anna Grodzka. Jej celem jest edukacja społeczeństwa, oswajanie go z obecnością transpłciowości i pomoc wszystkim, którzy potrzebują wsparcia przy podjęciu decyzji o transformacji. Organizują warsztaty z zakresu transpłciowości, wydarzenia kulturalne, spotkania towarzyskie jak i fachową pomoc psychologiczną. Osoba przechodząca proces transformacji może ubiegać się o legitymację, która ma pomóc w ich identyfikacji, kiedy – tak jak Marianna – wygląda się jak kobieta, lecz w świetle prawa wciąż jest się mężczyzną.
Myślę, że należy o tym problemie mówić głośno, nie wolno spychać go na margines. Gdyby Marianna zdecydowała się na transformację w młodszym wieku, nie skrzywdziłaby tylu osób. Dwadzieścia pięć lat temu mogła jedynie zdecydować się na leczenie psychiatryczne albo życie w niezgodzie z własnym ja. Dzisiaj każdy, kto zmaga się z podobnym problemem, ma możliwość wyleczenia się dużo wcześniej.
Wspomniałaś o Annie Grodzkiej, najbardziej rozpoznawalnej aktywistce osób transpłciowych w Polsce. Mam wrażenie, że jej obecność w mediach bardzo pomaga w przełamywaniu stereotypów.
Sam fakt, że Ania dostała się do parlamentu bardzo przyspieszył proces oswajania obecności osób transpłciowych w przestrzeni publicznej. Jej postawa wymagała niezwykłej odwagi. Otwarte mówienie o swojej tożsamości wciąż naraża tych ludzi na niezrozumienie, drwiny czy szykany. Świadectwo pewnej zmiany w mentalności Polaków widać również w moim filmie. To koledzy z pracy zaakceptowali i pomogli Mariannie, a mężczyzna poznany zaledwie kilka miesięcy wcześniej okazuje się być najwierniejszym kompanem w okresie próby.
Myślisz, że twój film może stać się ważnym głosem w publicznej debacie o sytuacji osób transpłciowych?
Mam nadzieję, że ten dokument może pomóc zrozumieć trudną sytuację osób transpłciowych i ich rodzin. Nie wiem, czy film może zmieniać świat, ale mocno wierzę, że potrafi uwrażliwić nas na problemy drugiego człowieka, zwrócić naszą uwagę na pewien problem, być może wcześniej niedostrzegany. Mimo że film "Mów mi Marianna" dotyka tak trudnych emocji, czasami niewygodnych, w gruncie rzeczy daje nadzieję na to, że szczęśliwe zakończenie jest możliwe.