:(
na wariatkę (...)
Wolę być emocjonalna
"Będę silna i nic mnie nie ruszy", mówi Paulina Smaszcz-Kurzajewska, jedna z bohaterek książki "Lekcja miłości. Poruszające opowieści o rodzicielstwie" Magdaleny Łyczko. Znana prezenterka opowiedziała o swoim najgorszym doświadczeniu — stracie dzieci. Chociaż życie jej nie oszczędzało, nigdy się nie poddała.
Magdalena Łyczko: Kiedy słyszysz, że jesteś mamą dwójki dzieci, buntujesz się…
Paulina Smaszcz-Kurzajewska: To nie jest nawet bunt. Po prostu urodziłam pięcioro dzieci. Kiedy ludzie to słyszą, patrzą na mnie jak na wariatkę. Dwoje z nich żyje i to jest cudowne. Mam wspaniałych synów: Franciszka (lat osiemnaście) i Julka (lat dziewięć). Dziesięć lat temu, na początku szóstego miesiąca, urodziłam martwe bliźniaki. To byli chłopcy, piękne maluszki, mieli blond włosy, takie małe paluszki… Przez cały czas byłam pod opieką lekarza, regularnie wykonywałam badania. Źle znosiłam ciążę, ale serce i instynkt macierzyński wiedzą, że warto. Wymiotowałam długo, gubiłam kilogramy, więc ciągle byłam na kroplówkach. Jak słyszę, że ciąża to stan błogosławiony, zadaję sobie pytanie: dlaczego, tak kochając i chcąc mieć dużo dzieci, nie mogę znosić ciąży lepiej, uśmiechnięta, z energią, z siłą, zdrowo i jeszcze urodzić zdrowe maluszki. DLACZEGO?! Dlaczego mój organizm broni się, a los nie pozwala?! Badanie kontrolne, standard, i nagle okazało się, że nie słychać żadnego serca! Ginekolog mówi: "Podłączmy KTG", a później wyrok: obaj nie żyją. Jeden zmarł wcześniej, drugi walczył. Ze świadomością, że mam w brzuchu dwójkę martwych dzieci, musiałam szukać szpitala, w którym mogłabym je urodzić — natychmiast, bo to sytuacja zagrażająca życiu. Nigdzie nie chcieli mnie przyjąć, bo wszędzie były matki, które czekały, żeby urodzić żywe dzieci. Kobieta, która ma urodzić dwójkę martwych, jest jak "śmierdzące jajo". Gdzie ją położyć? Osobnych sal nie ma. Żeby załatwić prywatny pokój, trzeba czekać. Nie ma czasu, urodzenie martwych dzieci musi odbyć się natychmiast. W końcu się udało. W szpitalu pani doktor powiedziała: "Słuchaj, Paulina, musisz urodzić dzieci, które będą martwe, ale na sali jest matka, która będzie rodziła żywe. Mam prośbę, żebyś nie rozpaczała. Nie opowiadaj o tym, nie krzycz i nie płacz, wprowadzanie jej w stres po prostu nie ma sensu. Będą już duże. Czasem udaje nam się ratować życie takich wcześniaków, ale twoje już nie żyją. Powtórz, że zrozumiałaś". Wyszeptałam: "Tak. Zrozumiałam. Pani doktor ratowała moje życie. Zrobiła, co mogła. Jestem jej wdzięczna, bardzo, bardzo. Jestem MAMĄ, najlepszą, jaką umiem. Bardzo się staram.
Ale jak w takiej sytuacji można trzymać emocje na wodzy? To niesamowite, że doktor — kobieta, prawdopodobnie matka — mówi coś takiego!
Nie zrozumiałam, dlaczego i nigdy nie zrozumiem. Przed wywołaniem porodu Maciek pocałował mnie w brzuch i powiedział, że to zawsze będą jego dzieci. Nie ma znaczenia, że już nie żyją. SĄ i będą zawsze NASZE!!! W takich sytuacjach poród jest wywoływany, dziecko kończy piąty miesiąc, zaczyna szósty, wszystko wygląda tak jak przy normalnym porodzie. MUSISZ urodzić. Zobaczyć własne dzieci, martwe… Najgorsze jest pytanie w szpitalu: "Co z nimi zrobicie?". "Ja nie chcę do śmietnika" — odpowiedziałam.
Coraz więcej rodziców decyduje się na sesję zdjęciową, pierwszą i jednocześnie ostatnią z dziećmi, chcą je zatrzymać choćby na fotografii, inni chcą je po prostu pochować, by móc do nich wracać i odwiedzać.
Była kremacja. Nie chciałam pogrzebu. Życie toczy się dalej. Nawet nie chcę swojego pogrzebu, przecież i tak żyjemy lub nie we wspomnieniach najbliższych. Jak będą nas pamiętać, zależy od nas i tylko od nas, a nie od wyglądu nagrobka.
Czy w tym przypadku choć odrobinę czas leczy rany?
To nie jest tak, że możesz o tym po prostu zapomnieć, powiedzieć: "tego nie było". To zostaje do końca życia. Ktoś, kto nigdy nie czuł w sobie dwóch bijących serc i przewracającej się dwójki dzieci w brzuchu, nie wie, o czym mówię. Jeśli lekarz mężczyzna mówi do mnie: "proszę pani, ja to rozumiem" — co on rozumie?! Albo kobieta, która nigdy nie straciła ciąży — nikomu tego nie życzę — ona też nie wie, co przeżywają kobiety, w których maleńkie serce przestaje bić.
Znam uczucie poruszającego się dziecka w łonie matki… ale reszty nie umiem sobie wyobrazić… To był ból, żal, poczucie winy, załamanie, a może wszystko razem?
Pamiętam tylko, że Maciek odebrał mnie ze szpitala. Szliśmy korytarzem… Mijaliśmy kobiety uśmiechnięte, szczęśliwe, obok nich mężczyźni z dziećmi w fotelikach samochodowych, koszykach, rodziny pełne szczęścia, uśmiechu, zachwytu, a my wychodziliśmy sami. Straszna pustka. Jeden z lekarzy powiedział mi: "Wiesz co, Paulina? Oni byli tak strasznie, strasznie chorzy, gdybyś widziała, jak cierpią… i ty byś cierpiała. Czasami tak po prostu to musi się wydarzyć". Wracasz do domu, musisz coś powiedzieć dziecku, które czeka na rodzeństwo, rodzinie… Franek czekał na rodzeństwo, dotykał brzucha i mówił: "O, jest jeden, o, jest drugi. Rozrabiaki!!!". Pierwsze tygodnie z wielkimi piersiami, bo przecież leki hamujące laktację nie działają od razu. Pełno mleka w piersiach, a tu ta straszna cisza… Nie wiem, czy to organizm sam wypiera, ale ja tego okresu właściwie nie pamiętam. Tak jakbym przestała funkcjonować. Nie potrafię nawet odtworzyć jakiejś konkretnej sytuacji. Przyznaję, miałam wtedy depresję. Brałam leki, bo nie byłam w stanie sobie z tym poradzić. Teraz już przynajmniej rozmawiam z tobą o tym bez łez, ale widzisz, że cały czas jestem na skraju.
Co powiedziałaś Frankowi, rodzinie?
Franek był już sporym chłopcem. Budował sobie dom, w którym pojawi się rodzeństwo, a tu nagle mama przychodzi w totalnej rozsypce i jeszcze nie ma wyczekiwanych dzieci, na dodatek mówią mu, że one nie żyją… Powiedzieliśmy prawdę. Wcześniej przytulał się do brzucha, słuchał bicia ich serc, w pełni uczestniczył — jak każde dziecko — w tym wydarzeniu. Wiem, że to cały czas w nim siedzi. Niewiarygodnym oparciem był Maciek. Jako partner życiowy sprawdził się w stu procentach pod każdym względem. KOCHAM GO BARDZO!!!! Muszę szczerze przyznać, że nikt sobie nie poradził. Wszyscy zamarli, ucichli, nie było sprawy. Nie poradziły sobie ani moja mama, ani moje przyjaciółki. Najsmutniejszą refleksją było uzmysłowienie sobie tego, jak ta sytuacja musi być straszna dla kobiet samotnych, które nikogo nie mają. Daje im mój prywatny order, order siły i walki. Można mówić, że jest się człowiekiem silnym i że się nie przewróci. Ale czy to, że się jest silnym i się nie przewróci, i nic nie przeżyje, to znaczy, że jest mu lepiej? Ja wolę być emocjonalna, przewracać się, zachwycać, później znowu przewrócić, znowu upaść na dno, by być potem na górze — ale coś przeżywać, a nie ciągle constans. Będę silna i nic mnie nie ruszy — czy to jest piękne życie? Nie chciałabym tego, to niezgodne ze mną. Chciałam Frankowi zrekompensować jakoś ten czas, stracone bliźniaki i wymyśliłam, z panią doktor zresztą, że będę więcej czasu spędzała sam na sam z Frankiem. Wtedy nie będzie nikogo, kto mógłby mu odebrać atencję matki. Myślę, że każdy z nas walczy o atencję osoby, którą kocha. Tak jak my walczymy o atencję facetów. Te wypady sam na sam z Franiem były i są wspaniałym momentem, do zapamiętania na całe życie. Tylko my, tylko razem, matka i syn bez ludzi, telefonów, aktywnie, nudziarsko…
"Lekcja miłości. Poruszające opowieści o rodzicielstwie" Magdalena Łyczko
Rozmówcy autorki są osobami powszechnie znanymi, ludźmi z pierwszych stron gazet i telewizji. Równocześnie – są rodzicami nieszablonowymi. Popularność nie sprawiła, że uniknęli prozy życia i nie ułatwiła im ona podejmowania decyzji, czasem bardzo trudnych.
Komentarze
Wyświetlono: 1 - 3 z 3.
To jest straszne, pomysl że jeszcze niedawno to bylo normalne że tylko częśc urodzonych dzieci przeżywała parę pierwszych lat, ile cierpienia musza znosic kobiety:(
Sami mamy 4 dzieci: dwoje Ziemskich i dwoje Anielskich ( chociaż nasze nie narodziły się) . Tak mówię o naszych Aniołkach. Są wśród nas Mamy, ktore przeżyły taki poród. Mamy Aniołków.