Przeczytałam, więc się dzielę:
Nie zgadzam się ani z hasłami ruchu pro-life, ani z hasłami pro-choice, mówi aktorka i publicystka Joanna Szczepkowska, choć zamierza dołączyć do "czarnego poniedziałku". Dlaczego? Propozycję bezwzględnego zakazu przerywania ciąży uważa za "fanatyzm w czystej postaci". - Marzyłoby mi się, żeby ten protest połączył kobiety o różnych przekonaniach - zaznacza. Z drugiej strony, pytana o aborcję na życzenie przyznaje, że już w samej nazwie jest coś niepokojącego. I choć takie rozwiązanie może, jej zdaniem, oszczędzić wielu dramatów, to podkreśla, że "kobiety są różne". - Pojawia się stereotyp: kobieta ofiara, a kobiety bywają też cyniczne, beztroskie i wyuzdane - mówi.
Czy w poniedziałek ubierze się pani na czarno?
Czyli będziemy rozmawiać o aborcji tak? To trudny temat, niejednoznaczny, taki który nadaje się do spokojnych rozważań, a nie do walki ekstremów. W poniedziałek siłą rzeczy będę ubrana na czarno, bo biorę udział w międzynarodowym wydarzeniu, które odbywa się we Wrocławiu w Muzeum Narodowym. To bardzo bliskie, intymne spotkanie z widzami w różnych salach Muzeum – a wiele monologów dotyczy kobiet. Gra tam też moja córka Hania, matka pięcioletniego dziecka, która wobec grożącej nam ustawy - traci marzenie o drugim dziecku. Po prostu jak wiele jej rówieśniczek boi się zaszczucia i tego, że w wypadku dramatu poronienia będzie potencjalną podejrzaną. W sytuacji zbiorowego spektaklu nie da się strajkować, więc podjęłyśmy decyzję o rezygnacji z honorarium, które przeznaczymy na wsparcie osamotnionych dzieci.
Ten protest, nazywany Ogólnopolskim Strajkiem Kobiet, wywołała wpisem na Facebooku Krystyna Janda. Na antenie Radia Zet tłumaczyła, że gdy zobaczyła, jak głosowano w Sejmie - to aż nią zatrzęsło. A jak pani zareagowała na skierowanie projektu zakazującego aborcji do dalszych prac w sejmowych komisjach?
Po pierwsze uważnie go przeczytałam, starając się nie kierować żadnymi uprzedzeniami. Tak samo przeczytałam ustawę o przemocy wobec kobiet i ku zdumieniu wielu nie poparłam jej, bo uznałam, że jej tekst wkracza w ideologię, która nie ma nic wspólnego z przemocą. Chodziło o wprowadzenie pojęcia "płci kulturowej" na co zareagowałam negatywnie. Wtedy lewa strona uznała, że jestem za przemocą. Tym razem przyjrzałam się ustawie antyaborcyjnej równie uważnie i teraz pewnie strona prawa uzna, że jestem za mordowaniem. A ja uważam, że próba wprowadzenie tych zmian wygląda tak samo, jak w przypadku tzw. ustawy przemocowej. Znów zebrali się skrajni ideolodzy, którzy nie reprezentują większości. Ustawa w takiej formie jest nie do przyjęcia.
Protest przeciwko zakazowi aborcji organizowany jest przez środowiska feministyczne.
A mi marzyłoby się, żeby akurat ten protest połączył kobiety o różnych przekonaniach. Bo dlaczego nie? Moim zdaniem silny sygnał dała Beata Szydło. Bez względu na to, jak bardzo jest "namaszczona" to jednak wyjęła kartę w czasie głosowania nad tą ustawą i nie głosowała. Podczas konferencji prasowej uniknęła odpowiedzi na pytanie, dlaczego tak się zachowała. Mówiła wymijająco, że jest przeciwna liberalizacji przepisów aborcyjnych. A jednak nie głosowała za tą ustawą i to jest fakt, który powinien dać do myślenia kobietom o bardziej tradycyjnych poglądach.
Co ten gest nam mówi?
Mówi nam po prostu, że taka forma ustawy antyaborcyjnej jest nie do przyjęcia. Trudno doszukać się innej interpretacji chociaż szkoda, że nie możemy wysłuchać argumentów. Każdy myślący człowiek zrozumie, jakie są konsekwencje takich zapisów w ustawie.
"W siedmiu państwach na świecie aborcja jest zakazana. Polska będzie ósmym?" - to nagłówek czwartkowego artykułu Gazety. Do tego zdjęcia z manifestacji, transparenty z hasłami "Piekło kobiet" i "Martwe nie będziemy rodzić". To są te konsekwencje?
Nie, to są hasła ideologiczne. Nie zgadzam się ani z hasłem "mój brzuch - moja sprawa", ani z najsilniejszymi hasłami ruchu pro-life.
"Aborcja to ludobójstwo"?
Albo morderstwo prenatalne. To działa na mnie tak samo, jak "płeć kulturowa", chociaż konsekwencje są większe. Żadne z haseł ideologów nie oddają istoty sprawy.
Dlaczego?
Bo obie strony coś wiedzą na pewno. Jedna, że zarodek to życie, druga, że na pewno nie. Moim zdaniem jedyna możliwa odpowiedź to: "nie wiem" i to już wystarczy, żeby kwestia aborcji była powodem do dyskusji.
Pojawia się pytanie, od kiedy zaczyna się człowiek.
A w każdej z jednoznacznych definicji widać hipokryzję. Jeżeli przyjmiemy za lewą stroną, że zarodek, zygota nie jest życiem - to po co feministki krzyczą o potrzebie edukacji seksualnej? Jeżeli do 12 tygodnia nie ma człowieka - to wystarczy dzieciom powiedzieć, że w wyniku stosunku może się pojawić zarodek i wtedy trzeba pójść do lekarza, żeby go usunąć. Prosta sprawa. A jednak podświadomie feministki wiedzą, że to nie jest takie oczywiste i dlatego proponują, zresztą słusznie, edukację seksualną.
To feministki, a druga strona?
Ideolodzy pro-life w jakimś sensie nakazują kobiecie radość z poczętego życia i są ślepi na dramat niechcianej ciąży. Kiedy czyta się tekst nowej ustawy, to tam są takie postaci: zarodek–dziecko, kobieta–matka bądź zabójczyni i mężczyzna gwałciciel albo lekarz. Za usunięcie niechcianej ciąży może siedzieć matka, podżegacz i lekarz. A gdzie jest w tym wszystkim mężczyzna, sprawca zapłodnienia? Dlaczego on ma nie odpowiadać za niechęć do używania prezerwatywy, za nieuwagę, za nieopanowanie? Dlaczego tutaj jest mowa tylko o gwałtach? Noszenie niechcianej ciąży jest dramatem, ale sprawcą wypadku najczęściej bywa mężczyzna. Jego jakoś nie ma w tej restrykcyjnej ustawie. Straszna hipokryzja.
W myśl postanowień tej ustawy kobieta miałaby obowiązek urodzić nawet wtedy, gdy ciąża zagraża jej życiu oraz wtedy, gdy dziecko nie będzie w stanie przeżyć po narodzinach.
Taki zapis jest barbarzyństwem i fanatyzmem w czystej postaci. Kobieta, która nosi w sobie dziecko niezdolne do życia, powinna zostać otoczona czułością i pomocą ze strony lekarzy, prawa, jak i Kościoła, żeby zminimalizować jej cierpienie.
Aborcja miałaby być zakazana także, jeśli do ciąży dojdzie w wyniku gwałtu. Tu rodzi się pytanie, czy w tym wypadku nie powinniśmy ochronić rodzącego się życia? No bo to przecież nie jest winą dziecka, że jego ojcem jest gwałciciel.
Tak jest, jeśli całą uwagę skupiamy na płodzie, czy jak ktoś woli na dziecku, a nie na kobiecie. Ja mam takie wrażenie, że samo słowo "gwałt" nie robi takiego wrażenia, jak powinno. A gwałt jest katastrofą. Jest przeżyciem podobnym do wojny. Jest morderstwem na psychice. Kobieta, która podejmuje się urodzenia dziecka z gwałtu, jest osobą heroiczną. Natomiast kobieta, która nie jest w stanie udźwignąć ciężaru tego, że nosi w sobie dziecko własnego oprawcy, lub oprawców, powinna być otoczona taką samą czułością, jak ta, która nosi dziecko niezdolne do życia. To są okoliczności katastrofy. Żadna ofiara nie jest winna temu, że do niej doszło, ale pozostaje ofiarą. Kobieta zgwałcona i zapłodniona jest w takiej matni, że pozostaje tylko dać jej spokój i wolność wyboru.
Ruchy pro-life, podważając obecny kompromis aborcyjny, mówią że prawo do przerwania ciąży, gdy płód ma wady genetyczne to eugenika, selekcja ludzi, dzielenie ich na tych, którzy są zdrowi i mogą się urodzić, oraz na tych, którzy takiego prawa są pozbawiani.
Tak, coś w tym jest, jeśli przyjmiemy, że płód to życie. Pamiętam dyskusję telewizyjną, w której padło pytanie - a co jeśli urodzi się dziecko bez rąk? Żyjemy w czasach paraolimpiad, wręcz dążymy do tego, żeby niepełnosprawni czuli się swobodnie. Taki punkt widzenia, że dziecko bez rąk powinno być skazane na zagładę, jest niewspółczesne i nieludzkie.
Ale czy możemy skazać kobietę na całe życie całodobowej opieki nad ciężko upośledzonym dzieckiem, kiedy można tego uniknąć?
No właśnie o tym jest cała dyskusja. Czy możemy skazać? Czy mamy prawo skazać? Opowiem panu dwie historie. Znam takie małżeństwo - co ważne to ludzie niewierzący - któremu urodziło się jedno dziecko zdrowe, a drugie ciężko upośledzone. Mieli propozycję, żeby to chore dziecko oddać, ale się nie zgodzili. Powiedzieli, że mowy nie ma. Dziś to dziecko jest czterdziestoletnim mężczyzną w takim samym stanie jak po urodzeniu. Ci ludzie całe życie podporządkowali swojemu synowi, do dziś dźwigają tego mężczyznę, karmią go i cieszą się z każdego minimalnego ruchu. Są skrajnie przemęczeni, ale dziś podjęliby taka samą decyzję.
A druga historia?
Robiłam reportaż o mojej zmarłej koleżance, Basi Winiarskiej. Basia tak naprawdę zmarła z ogromnego stresu i wysiłku opieki nad niepełnosprawnym dzieckiem. Taka była diagnoza kobiet, które ją znały i były w podobnej sytuacji. Mówiły: Basia to nie pierwsza śmiertelna ofiara naszego wysiłku. Nikt nie wie, jak to naprawdę jest. Te dwie historie są dowodem na to, jak indywidualne są to sprawy i jak nie wolno traktować ich jednoznacznie oraz poddawać zimnym ocenom prawnym.
Po drugiej stronie tego sporu jest projekt "Ratujmy kobiety". Dopuszcza on tzw. aborcję na życzenie.
Z dwojga złego to lepsze niż ustawa antyaborcyjna, ale już w samej nazwie "na życzenie" jest coś niepokojącego. Znowu pojawia się stereotyp: kobieta ofiara. A kobiety są różne. Bywają też cyniczne, beztroskie i wyuzdane. W latach 70. były przypadki, że kobiety zachodziły w ciąże po to, żeby mieć większe piersi. Aborcja do 12. tygodnia powinna być rozpatrywana, może być w wielu przypadkach ratunkiem dla kobiety, ale moralnie pozostanę wątpliwa.
Myśląc o aborcji na życzenie, przypomina mi się pani felieton "Legalny gwałt".
Napisałam o życiu małżeńskim, bo w ogóle nie rozmawiamy o wielodzietnych matkach i żonach, które zachodzą w kolejne ciąże, ponieważ mąż nie bierze pod uwagę, że żona nie chce kolejnego dziecka. W ustawie antyaborcyjnej rodzina jest celem, do którego się dąży jak do raju, a jak się go już osiągnie to koniec problemów. Tymczasem to jest początek trudnej drogi, wyrzeczeń, dyplomacji, kompromisów. I w to wszystko wpisuje się też współżycie małżeńskie. Łatwo pisać ustawy, trudniej poradzić sobie z mężem, który idzie po swoje i zasypia.
Konieczna jest edukacja seksualna?
Oczywiście, że konieczna, ale ona niewiele zmieni. Założenie, że lekarstwem na niechciane ciąże będzie edukacja seksualna, jest kolejną hipokryzją. Gdyby wiedza była silniejsza od zmysłów, to nie byłoby inteligentnych nałogowców. A jednak ludzie inteligentni, mając pełną świadomość zagrożeń, wpadają w nałogi. Edukacja seksualna jest potrzebna, ale nie można zapominać, że pociąg seksualny jest siłą, która może przyćmić każdą wiedzę. Co z tego, że Jaś dostanie szóstkę z zachowania? Poczekajmy, aż zaleją go hormony i wtedy się okaże czy ta szóstka była słuszna.
Bohaterka pani felietonu umiera po dziewiątym porodzie. Może aborcja na życzenie jest dobrym wyjściem właśnie w takich sytuacjach?
W takich sytuacjach tak, ale co wtedy z kobietami, dla których aborcja to nic? Jeśli na pytanie, czy zarodek jest życiem, odpowiemy "nie wiem" to jednak aborcja musi być traumą.
Choć mówi się, że nie ma czegoś takiego jak trauma poaborcyjna. Że syndrom poaborcyjny nie istnieje.
Nie istnieje? Naprawdę ktoś tak mówi? Kolejny ostracyzm ideologiczny. Wie pan, jeżeli ktoś mówi, że jakiegoś zjawiska nie ma, to siłą rzeczy mówi nieprawdę, bo nie da się udowodnić, że czegoś nie ma, można jedynie udowodnić, że coś jest. Ciekawe co ten ktoś powie kobiecie, która czasem po wielu latach cierpi z powodu usuniętej ciąży. Jak znam życie, to taka kobieta usłyszy: "to, co czujesz, to tylko ci wmówili. To kłamstwo kulturowe! Wyluzuj!". A ja znam kobiety, które doświadczyły traumy poaborcyjnej. Mało tego, pojawiła się u niech nagle i to wiele lat po aborcji. Może być tak, że dla kogoś to rzeczywiście nic, ale to nie znaczy, że ta trauma go nie dopadnie. Tyle tylko, że my teraz rozmawiamy o aborcji, a paradoksalnie ta ustawa antyaborcyjna godzi w kobiety, które chcą zajść ciążę.
Dlaczego?
Bo się boją. Trzeba brać pod uwagę, że w naszych czasach zdarza się ogromnie dużo poronień. I to nie tylko u kobiet przepracowanych, ale i u tych, które skupiają się tylko na ciąży. Jesteśmy coraz słabsi, mamy zanieczyszczenie powietrza, to wszystko ma wpływ. Każda ciężarna kobieta żyje dziś w strachu przed poronieniem. I tym kobietom chce się dołożyć jeszcze to, że będą podejrzewane o morderstwo. To okrutne, głupie, niedopuszczalne.
A proszę mi jeszcze na koniec powiedzieć, czy w tej sprawie powinni zabierać głos mężczyźni?
Nie. Zdecydowanie nie. Z całym szacunkiem dla mężczyzn, ale tylko ktoś, kto przeżył ciążę, poród i macierzyństwo ma prawo do zabierania głosu w tej sprawie. Nawet najmądrzejszy na świecie mężczyzna jest w tej sprawie głupszy od każdej kobiety. To jest wielka kłótnia kobiet i podejrzewam, że nigdy się nie skończy, dlatego tak ogromny sens ma kompromis.