ojej .. :)) ale juz jest po :))
Końcówka ciąży, czułam się w miare 'znośnie'. W ostatnie dni przesiedziałam w ogrodzie pracując. Wieczór 31 maja upłynął zwyczajnie, pomijając strachu, który mnie dopadł ' no, ale jak ja sobie poradze w szpitalu?! ' i ryk, tak zasnełam z moim m. Nie spaliśmy długo, bo obudziło mnie przyjemne ciepełko :D i było tylko ' podaj recznik, odeszły mi wody!!!' i jego 'co, co?! ' ;D pomoczyłam swojego partnera, hahaha;D siedziałam na ręczniku i uświadamiałam sobie, że to JUŻ. już niedługo będe rodzic, okropna panika mnie dopadła 'CZY DAM RADE?!' nie mogliśmy wyjechać do szpitala, bo miałam problemy żołądkowe ze strachu ;/ W drodze łapały mnie dopiero lekkie skurcze. Gdy byliśmy na miejscu zabrali mnie, by wypełnić formalności { boże, ile tego jest! nie mogłam się skupić i pomyśleć.. } a mojemu m. kazali zostać w pokoju do odwiedzin. nie było to miłe. Rozwarcie miałam słabe, skurczy prawie brak i mój m. pojechał do domu. Położyli mnie na końcu, w jakiejś pustej sali, samiutką, podpieli mnie i słuchałam bicia serduszka. nagrałam sobie to kilkakrotnie. tak mijały godziny, skurcze się pojawiały, sms'owałam z rodziną. Zaczełam biegać do ładzienki, skurcze były coraz mocniejsze i zadzwoniłam po mojego m. z tekstem ' przyjeżdzaj, zaraz będe rodzić! ' bolało, nie powiem, że nie. Z trudem poszłam do pokoju do porodów rodzinnych, tam czekaliśmy już RAZEM na rozwój akcji. Miałam bóle krzyżowe, nie polecam. m. mnie masował, troche pomagało, na chwile. Zwijałam się z bólu, cały czas biegając do toalety. Jakaś masakra ;/ Wkońcu zakrzyczałam do niego ' zaczynam przeć, będe rodzić' chociaz lezalam jeszcze na zwyklym łóżku ;D przybiegła położna, cudem doszłam do magicznego foleta, z wejściem było gorzej!!! ;DDD i zaczeło się, parłam, parłam i nic, skurcze mi zaczeły zanikać, nie wiem jakim cudem. Dali mi jakieś coś i znowu ;D darli się do mnie, że mocniej, że widać główke już.. zaczeła się lekka panika, nie miałam sił. m. mnie trzymał. Zaczeło mu się kręcić w głowie i wyszedł obok. Ja 'przeżuciłam' nogę wyżej, bo tak mi było lepiej i parłam. Wróciłam do pozycji standardowej i stało się ~ URODZIŁAM. krzyk malutkiej, mój płacz, i szczęśćie, ogromne szczęście. położyli mi ją na piersi, pocałowałam ją i wyłam ze szczęścia. Zabrali ją na badania, potem przywieźli by sprawdzić czy umie ssać, umiała. przyszedł do mnie mój m. i tak czekaliśmy dwie godziny. Przewieźli mnie na sale .. tam się zaczeło. ;/ nie miałam sił, by rozpakować się, czy podnieść sobie kubek z wodą. mała była cały czas ze mną, na początku była grzeczniutka, chyba odpoczywała ale potem się zaczeło. ciężko było, płakałam razem z nią. żadna pielegniarka, nikt mi nie pomógł z personelu. leżała obok pewna dziewczyna i ona mi pomagała.Praktycznie nie spałam, tylko kilka godzin, nic wiecej. Rodzina nas odwiedzała, byłam dwie doby, był to okropny czas. Poród wspominam dobrze, ale pobytu w szpitalu nie.