Heh nie wiem już za bardzo komu i jak się wyżalić to postanowiłam tutaj coś napisać...
Jest mi smutno,przykro a zarazem jestem wściekła...
Jestem już z moim facetem pare ładnych lat teraz będzie 2 lata po ślubie.I tak od tego momentu wszystko zaczeło się psuć... :(
Jak byłam w ciązy to wolał sobie iść z kolegami na piwo niż posiedzieć z "grubą marudną" żoną.
Teraz jak już jest na świecie Lili nic się nie zmieniło :(
Wczoraj byłam troszkę zarobic "na ochronie"jak wróciłam musiałam iść po małą do mojej mamy.Wróciłam do domu a tam pusto tylko pies.
Mąż mówił,że za chwilkę będzie.Ta chwila mineła na tyle długo że zdążyłam dziecko wykąpać,nakarmić etc.Ja się zdążyłam ogarnąć a szanowny książe wrócił o godzinie 1 w nocy.Ranow stał przy dziecku nic nie zrobił bo wiadomo kac męczył.
Wkurzyłam sie i wyszłam z mała na spacer,dzwonie do niego czy mi pomoże wnieść wózek a on mi mówi,że jest daleko.
Aaa i jeszcze wczęsniej nasza rozmowa skończyła się tak,że mam mu oddać wózek bo to on go kupił...
Teraz dzwonie pytam o której będzie to bezszczelnie mówi "czekamy na autobus i jedziemy do domu".no to domysłam się że wróci sobie z kolega.:/
Wiem chaotycznie to wszystko pisze ale jestem tak wku*****a...
Myślałam już nawet o rozstaniu,skoro rozmowy,groźby nic nie pomagają:(
Nie wiem czy mówić o tym teściom a jak już to nawet nie wiem od czego zacząć rozmowe.Wiadomo to ich syn ale ja też nie mogę się męczyć przy takim człwoieku:(
W sumie mam dopiero 22 lata i dziecko ale może jeszcze bym kogoś poznała
Dzięki jeśli któraś się pofatygowała i to przeczytała :)
W pewnym sensie ulżyło mi :)