Jestem jakaś taka na wyobcowana. I sama sobie to robię. Nie mam ochoty na ludzi, po prostu źle się czuję w tłumie. Bo nigdy te tłumy nie były mi potrzebne do niczego, a wręcz przeciwnie - te tłumy są bardzo skore rzucać we mnie kamieniem. Bo moja inność jest inna, nosze ją w sercu jak sztandar, zawiązuję ją wokół serca, pętelka i coś tam, coś tam na kokardę. Czy już kiedyś mówiłam, ze nie lubię też piątków? Heh.
Niby ok, niby. Staś się rozpędza z chodzeniem, a ja drżę patrząc w nieznane jak w słońce, mrużę oczy. I tego słońca brakuje mi wciąż, chcę więcej jego, nawet tylko po to by jeszcze mocniej mrużyć oczy. I mówię to ja, która kocha czerń i wszystkie jej krwiożercze odcienie.
Dawno nić nie czytałam i to owocuje moim pisaniem niskich lotów, nie ma mnie co popchnąć do rodzenia myśli twórczej, myśli z błyskiem w oku, myśli żylety, którą można podciąć sobie żyły, bądź cokolwiek.
Ani ładu, ani składu.
Do wylotu zostały 3 tygodnie, i boję się, bo czasem nie chcę - zgroza. Nie chcę opuszczać mego udręczenia, bo tam już będę musiała być szczęśliwą, będę musiała pożegnać swoje demony i żyć. Żyć po prostu. A jest to łatwe tylko w założeniu. Bo zżyta jestem z tymi upiorami, mam je pod skóra i wraz ze skóra będę musiała się ich pozbywać, partia po partii obdzierać swe członki.
Jakoś przypomniała mi się piosenka zespołu Partia - Nieprzytomna z bólu - tak odnośnie tych partii.
Do wylotu zostały 3 tygodnie i doczekać się nie mogę. Ku ścisłości i na potwierdzenie tezy, że życie me pełne jest paradoksów.