Lepiej dziś ze mną nie gadać, nie dotykać i w ogóle nie wszystko.
Czuję się paradoksalnie źle - a przecież już wczoraj mi trochę ulżyło. Mam ból głowy, a Mały kopiąc mnie po narządach nie sprawia mi dziś tym w cale przyjemności. Mam pewne przypuszczenia, że psychika nadal płata mi figle. Mam przypuszczenie, że to przez mój utajony bunt w sobie dziś mam migrenę, i nagle od wizyty u Róży czuję się nadomiar źle.
Moja hipoteza pewnikiem jest trafna. Przechodzi mi ogólna złość kiedy Janek sobie przy mnie poleży i pogada coś do "nas", a kiedy Go nie ma bo wychodzi na dwór (myślę, że na chwilę po prostu ucieka od "nas") to od razu czuję się jakby gorzej, jakby bardziej mnie bolało... Zdaje mi się, że jestem teraz jego kulą u nogi przez którą musi siedzieć w domu i się nudzić, kiedy naokoło świat grzeje się w słonecznych promieniach. Chodzi, a raczej snuje się po domu - gdyby nie to że jesteśmy do siebie tacy przywiązani to pewnie nie musiał by się niczym przejmować i poszedłby może i na spacer z Tequillą. Ale ejsteśmy do siebie bardzo przywiązani. Amen.
Położę się chyba... Nie pamiętam kiedy miałam ostatni raz migrenę...
Cóż tam w tej mojej łepetynie siedzi... chyba ogólnie pojęta złość na tę sytuację z którą ciężko mi się teraz pogodzić - chcę deszcz, albo najlepiej śnieg chcę - żeby było na dworze nieprzyjemnie, a w domu chciało się siedzieć. Janek zapaliłby w kominku... Takie mam marzenia na chwilę obecną - pogoda niby błacha sprawa, ale dla mnie utrudnia ten etap godzenia się z tym, że wcale nie jest tak rewelacyjnie, a konieczność leżenia naprawdę nie jest mi lekką. Gdyby było brzydko to by mi miło było - abstrakcja taka moja prywatna dnia dzisiejszego.