Marceli pierwszy raz w swym nieoseskowym zyciu zwymiotował. Kurna, paskudna sprawa, paskudnie to wyglądało, na szczęście poza odrobiną krzyku sie obeszło bez ofiar.
Wszystkiemu winna była zakrętka, która zawsze towarzyszy Marcelemu w kąpielach, razem z Tatą nalewają i wylewają do z niej wodę. Takie kąpielowe przyjemności. No i wszystko pewnie by grało, gdyby nie fakt ząbkująceg dziecka, który przeoczyłam, który nie potraktowałam poważnie jak i to że napisy na nakrętce nie są namalowane a są NAKLEJANE. Synuś zadowolony ostrzył kły, a ja jeszcze szczęśliwa, robiłam zdjęcia, bo rzadko kiedy teraz po kąpieli usiedzi spokojnie. No to mam za swoje, po czasi edo piero uświadomiłam sobie, że napisy były naklejane. Ten poczas był jak już Maniuś obrzygał naklejką Farbena a potem mnie i nową sofę. (miałam intuicję kupując wczoraj na nią nakrycie).
Żadnej mamie nie życzę oglądać takich rzeczy. Się przeraziłam kiedy na początku zaczął się dławić, myślałam, że coś połknął co możę znalazł a potem jebudub a tu plusk białą ubitą śmeitaną - biedaczysko się przestraszył bardziej jak my, obróciłam go na brzuszek, przewiesiłam przez kolano a on krzyczał. To nie był płacz, nie było zawodzenie, tylko krzyk - przestraszył się nowym doświadczeniem. Na szczęście zaraz mu przeszło i teraz śpi jAniołeczek. Rzeczowa naklejka została znaleziona podczas sprzątania dowodów... eh...
Są i przyjemności i strachy w życiu rodzica.
Czytam obecnie Drogę McCarthneya - jakby to czytał ojciec już większego bąbla to pewnie łęzka by mu się zakręciła w oku... bo mnie przyprawia o ciary...
Pozdrawiamy Alusię, która mam nadzieję, że nie wpada ponownie w szpony choróbka, i mam nadzieję, że nie napędzi mamie stracha jak Maniek swojej dziś.
Zdj z nieszczęsną nakrętką: