nefri, wiele osób i z rodziny też i znajomi wszyscy mi właśnie mówili, żebym odeszła bo i tak mi nie odda, a ja właśnie mu wierzyłam, w to wszystko co mi mówił, bo to nie było bardzo realistyczne to co mowił. Wiem też że firma wpadła trochę w taki dołek, a on próbuje ją podnieść, bo oni (szef i szefowa to małżeństwo) prowadzą to razem, i ta firma to jedyne źródło ich dochodu, więc czekałąm cierpliwie aż się poprawi. Ale nie moge poświęcać się aż tak, nie tak długo. Szkoda trochę, ale trudno. On by chciał żebym jeszcze poczekała, ale jak mam poczekać , kiedy pracuję i dostaję tylko część wypłaty, a muszę co tydzień płacić niani, więc muszę mieć kasę na bierząco. Już przez to też z moim Łukaszem się pokłócilićmy nieraz. Nie mogę szefa podać do sądu, bo byłam zatrudniona tylko na najniższą krajową, reszta że tak powiem, nieudokumentowana.
Jedną zmianą będzie na pewno zmiana pracy. Nigdy nie opisywałam tego tutaj, bo to trochę długa historia, ale tez nie widziałam potrzeby pisania o niej, co by to dało..
W skrócie: pracowałam w obecnej pracy 3 lata, byłam baaaaardzo zadowolona, wszystko mi odpowiadało, wszystko do dogadania, mogłam przychodzić do pracy i wracać z niej kiedy chciałam, wolne kiedy tylko chce, jeśli chciałam więcej zarobić, mogłam przyjść w sobotę, lub zostać dłużej, zarobki przyzwoite, do tego blisko domu.
Niestety w firmie zaczęło się coś psuć pod względem finansowym, lekarze z którymi współpracujemy, wg szefa zaczęli sie opóźniać przelewy, nie wypłacali wszystkiego na raz (a jestesmy od nich uzależnieni). Więc płace pracownikom też zaczęły się opóźniać. Wtedy mi to jeszcze nie przeszkadzało, bo byłam w zupełnie innej sytuacji. Byłam w ciąży, nadal pracowałam, nie mieliśmy jeszcze kredytu na mieszkanie, choć juz się powoli o niego staraliśmy, miałam jeszcze sporo pieniędzy na koncie, więc takie opóźnienie wiele mi nie zmieniało. Tak, godziłam się na to. Ba! Nawet głupio mi było pytać się o pieniądze. Własne zarobione pieniądze!
Gdy odeszłam na zwolnienie 2 miesiące przed porodem, zebrała się już niemała suma długu, który szef miał mi wypłacić (ok. 18 tys). Powiedział, że wypłaci, tylko nie na raz. Więc czekałam, oczywiście wydzwaniałam do niego co jakiś czas, i co jakiś czas coś wypłacił, ale jeszcze nadal sporo zostało. Urodziłam, potem 6 miesięcy byłam na macierzyńskim w domu z synkiem.
Wróciłam do pracy, szef powiedział że będę oczywiście wszystko miała wypłacane na bierząco, a dług będzie spłacał po trochu każdego miesiąca. Tak, zgodziłam się na to. A dlaczego? Wiem że nie powinnam być aż taka lojalna, ale zżyłam się z nimi, i jakoś tak nie potrafiłam odmówić, lub postawić się. Minęło jakieś 10 miesięcy i nadal stary dług nie jest wogóle ruszony, a do tego doszły kolejne bierzące "niedopłaty" z każdego miesiąca. Stwierdziłam że dłużej tego nie zniosę, WIEM, że większość osób dawno by odeszła, ale na początku nawet nie sądziłam że będzie to tyle trwało, cały czas zapewnienia, że szef mi wszystko wypłaci, oczywiście mili dla mnie jak zawsze. To była gra psychologiczna, chcieli jak najdłużej mnie zatrzymać, jeszcze do tego doszła choroba nowotworowa szefa w międzyczasie, więc w tym okresie odejść to było by chamskie. To wszystko tak naprawdę to jest w wielkim skrócie, bo wszystkiego nie sposób opisać.
Ale on się już wyleczył, a ja postanowiłam i powiedziałam im- albo oddaje mi wszystko do końca stycznia, albo odchodzę. Oczywiście i tak stamtąd odejdę. Szukam sobie już nowej pracy, więc życzcie mi powodzenia.
Musiałam gdzieś się wygadać, czy ktoś to przeczyta czy nie, ale jakoś mi lepiej.