Niektórzy wynalazcy złapaliby się za głowę, widząc, w jaki sposób ludzie wykorzystują ich patenty. Ile osób wie na przykład, że patyczki higieniczne, inaczej zwane po prostu patyczkami do uszu, wcale nie służą do czyszczenia uszu? Ba, uszy są jednym z ostatnich miejsc, w które powinno się je wkładać.
Współczesny świat pełen jest przedmiotów, których używamy w niewłaściwy sposób. Pół biedy, jeśli chodzi o wsuwki do włosów, które kobiety wpinają odwrotną stroną (powinno się je wsuwać we włosy krótszą, pofalowaną stroną w dół, żeby zapobiec wyrywaniu kosmyków), czy o podłużne, jednorazowe torebki z cukrem, które zamiast łamać w połowie, przedzieramy na jednym z końców. Choć plotka głosi, że autor tego ostatniego wynalazku popadł w depresję, ponieważ ludzkość nie zrozumiała jego patentu, to jednak nieprawidłowe posługiwanie się tymi gadżetami w ogólnym rozrachunku raczej nie przyniesie poważnego uszczerbku na zdrowiu. Co innego w przypadku patyczków higienicznych. Usuwając nimi woskowinę, narażamy się na szereg urazów, a nawet chorób i powikłań związanych z zakażeniami bakteryjnymi.
- Zasadniczo patyczki służą do czyszczenia zagłębień małżowiny usznej, natomiast nie powinny być wkładane do kanału słuchowego zewnętrznego, który jest wysłany skórą, a na jego końcu znajduje się błona bębenkowa. Wkładając patyczki, ryzykujemy więc uraz mechaniczny tych struktur – tłumaczy dr Emilia Karchier, otolaryngolog z Kliniki Otolaryngologii Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego. - Główne niebezpieczeństwo związane jest z podrażnieniem skóry kanału słuchowego, pozbawieniem jej ochronnej warstwy woskowiny. Takie urazy w połączeniu z uszkodzeniem skóry w tej okolicy może prowadzić do zapalenia przewodu słuchowego zewnętrznego.
Mimo tych przykrych konsekwencji nadmiernej higieny, ludzie nagminnie wkładają patyczki do uszu. Są przekonani, że takie jest właśnie ich zastosowanie. Tylko skąd wziął się ten pomysł? I czy można obarczać za niego winą człowieka, który stworzył pierwsze patyczki? Ich twórcą był urodzony w Warszawie w 1892 roku, Leo Gerstenzang. Polak żydowskiego pochodzenia już po przeprowadzce do Nowego Jorku zauważył, że jego żona często używa wykałaczek owiniętych watą lub gazą do czyszczenia różnych zakamarków w domu (cóż za pedantyczna kobieta), ale również do aplikowania różnego rodzaju maści i preparatów w trakcie pielęgnacji ich małego dziecka.
Drewniane patyczki trafiły do produkcji w 1923 roku, były pakowane w sterylne pudełeczka, początkowo owijane w pergamin, później w celofan. Ewoluowała również ich nazwa: z Baby Gays, przez Q-Tips Baby Gays, aż wreszcie stanęło na prostym Q-Tips. W ciągu kilu lat stały się jednym z najlepiej sprzedających się produktów na świecie.
Pierwsze reklamy zachęcały matki do przemywania dzieciom patyczkami oczu, dziąseł, pępka czy małżowin usznych. Gerstenzang raczej nie przewidywał, że ludzie upodobają sobie to ostatnie zastosowanie i bynajmniej nie poprzestaną na samej małżowinie. Mimo to, informacja o tym, że patyczków nie należy wkładać do przewodu słuchowego, pojawiła się na opakowaniu dopiero w latach siedemdziesiątych XX wieku. Sam Unilever, który jest dziś właścicielem marki Q-Tips, nie potrafi wyjaśnić, czy umieszczanie ostrzeżenia wymusiły konkretne przypadki niewłaściwego użycia wyrobu. Prawdopodobnie i tak było już wówczas za późno na zmianę przyzwyczajeń klientów, zwłaszcza że produkt wciąż był reklamowany m.in. jako narzędzie do higieny uszu.
Przykładowo, aktorka Betty White, w spocie reklamowym z 1980 roku, przekonuje, że patyczki stosowane do brwi, nosa czy uszu, są miłe w dotyku, gładkie i bezpieczne. Dziesięć lat później jeden z dziennikarzy „The Washington Post” zażartuje, że zachęcanie ludzi do czyszczenia uszu bez wkładania patyczków do środka, jest jak mówienie im, aby trzymali w ustach papierosa, ale nie zapalali go.
I tu docieramy do sedna sprawy, bo pomijając przykre przypadki spotykane najczęściej w środkach transportu publicznego w gorący dzień, dbanie o higienę leży raczej w ludzkiej naturze. Obcinamy paznokcie, usuwamy owłosienie, a producenci wszelkiego rodzaju przyborów kosmetycznych wychodzą nam naprzeciw, wymyślając coraz to nowe elementy, których powinniśmy się pozbyć. Problem polega na tym, że jak twierdzą lekarze, woskowina wcale nie jest jednym z nich. Jeśli jako dziecko bałeś się, że podczas snu do twojego ucha wejdzie jakiś robak, to nie uchronił cię przed tym przypadek, ale właśnie wosk. Podobnie jak przed bakteriami, grzybami, włosami i innymi małymi elementami, które mogą narobić sporo szkód w delikatnym narządzie słuchu.
- Woskowina ma kwaśne pH i natłuszcza delikatną skórę kanału słuchowego, działa także bakteriostatycznie – wyjaśnia dr Karchier. - Nadmierne usuwanie woskowiny ogałaca skórę z tej ochronnej substancji, która produkowana jest w zewnętrznej części kanału słuchowego i wraz z naskórkiem migruje na zewnątrz tego kanału. Wkładanie patyczka może więc spowodować przesunięcie woskowiny głębiej, w kierunku błony bębenkowej, co zatka kanał słuchowy i wówczas wymaga oczyszczenia u laryngologa.
To nie wszystko. Podrażnianie wnętrza ucha patyczkiem i usuwanie wydzieliny sprawia, że nasz organizm produkuje jej coraz więcej i w ten sposób błędne koło się zamyka. Nadprodukcja woskowiny to i tak najmniejszy z problemów związanych z patyczkami. Dużo poważniejszym są groźne w skutkach i zapewne bardzo bolesne wypadki z ich udziałem. Niestety nie ma oficjalnych danych, które informowałyby o liczbie uszczerbków na zdrowiu spowodowanych patyczkami, ale jedno z amerykańskich badań przeprowadzonych w 2011 sugeruje, że mogą one dotyczyć aż połowy pacjentów, którzy zgłaszają się na oddziały otolaryngologiczne z uszkodzoną błoną bębenkową. Pierwszymi oznakami, że w kwestii higieny uszu posunęliśmy za daleko (lub może za głęboko), oprócz silnego bólu, są: pogorszenie słuchu, szumy uszne, zawroty głowy i uczucie zatkanych uszu.
- Do uszkodzenia błony bębenkowej może dojść na przykład, gdy osoba manipulująca patyczkiem w uchu zostanie popchnięta, zaskoczona lub uderzona prze domowników – ostrzega dr Karchier. - Pamiętam pacjentkę, którą dziecko uderzyło w rękę, kiedy "czyściła" ucho i przyszła z masywną perforacją błony bębenkowej. Taki uraz może skończyć się nawet operacją i niedosłuchem.
Najsłynniejszą, a zarazem najbardziej tragiczną historią związaną z patyczkami higienicznymi była śmierć Kanadyjczyka, Daniela St-Pierre’a, w marcu 2007 roku. Podczas czyszczenia ucha, mężczyzna wbił patyczek zbyt głęboko, dziurawiąc w ten sposób błonę bębenkową. Zmarł dwa dni później w wyniku powikłań wywołanych zakażeniem meningokokami, które wdało się do organizmu.
Patyczki higieniczne są obecnie produkowane przez wiele firm kosmetycznych. Sam Unilever wypuszcza ich na rynek ponad 25 miliardów rocznie. Co ciekawe, w reklamach tego produktu nie znajdziemy już ani jednej wizualizacji ucha. Chyba że będzie ono przekreślone czerwonym krzyżykiem i opatrzone informacją, żeby nie wkładać do niego patyczka.
Niestety, coś, co od dawna jest oczywiste i dla lekarzy, i dla producentów – skoro drukują ostrzeżenia na swoich wyrobach – wciąż pozostaje wiedzą tajemną dla większości ludzi. Oby tylko ta świadomość dotarła do nich wcześniej, niż na izbie przyjęć.