Prawdę mówiąc nie wiem, co sensownego mogłabym, Ci napisać Agawita... Może powinniście jednak rozważyć wyjazd do DE?
Tak sobie wczoraj wspominałam stare czasy, kiedy siedzialam w domu z małym 7/7 i jak mi wtedy bylo z tym źle.....Jak sobie teraz oglądam stare zdjęcia i wpisy w blogu, ile wtedy mogliśmy robić, ciągle jakieś wycieczki, długie spacery, masa zdjęć- a teraz? Teraz nawet nie mam czasu żeby robić zdjęcia, okazji żadnych zresztą też nie ma.
Teraz pon- piątek wygladają tak samo: pobudka o 6:00, dojazd do pracy ponad godzinę. Pracę mam taką, że 7,5 h siedzę przed kompem, ewentualnie telefonuję i w tym czasie nic innego. W poprzedniej pracy mialam wyjazdy na budowę, albo spotkania z klientami, wychodziłam często z biura, tutaj nic- komputer aż do zesr...nia.
Koledzy w pracy: cieszyłam się z początku na kontakt z ludźmi. Owszem kontakt jest, ale nie wiem czy coś mi to w kwestji międzyludzkiej daje. To jest duża firma więc jak to w takiej strukturze- rządzą plotki i intrygi, na szczęscie mam słuchawki, więc mogę sobie w pracy posłuchać muzyki i odciąć się od biurowych rozmów na tematy, które niekoniecznie mnie interesują...I tu znowu: w porzedniej pracy miałam własne pomieszczenie, mogłam skupic sie na pracy, ale też wejśc do neta na chwilę się rozerwać (w miarę rozsądku, bo nie bylo zbytnio czasu na to). Tutaj każdy ci patrzy na palce, jednocześnie jest harmider i ciężko sie skupić czasem.
Powrot do domu ok. 17.30. Tutaj zależy czy mały jest tego dnia w żłobku to wtedy odbieram go ze żłobka i ide jeszcze z nim na jakieś zakupy, wtedy w domu jesteśmy ok. 18.00. Jeśli jest niania, albo mój B. to jade bezpośrednio do domu.
Moje dziecko jest dość wymagające tzn. już zawsze ciężko było cokolwiek przy nim zrobić i tak zostało. Sprzątanie? gotowanie?- nie bardzo. Baw się z nim caly czas inaczej jest wrzask i marudzenie:/ Całe szczęście że moj B. pracuje w gastronomii i ma jedzenie w pracy.
Alek spać idzie ok. 22.00, ja do tej pory chodziłam spac o 24.00, ale postanowiłam sobie że będę chodzić spać już o jedenastej, bo jestem wiecznie niewyspana. Mały jeszcze ciągle ząbkuje, co oznacza niezbyt dobrze przespane noce. Bywały takie tygodnie, kiedy spałam po 5 h z wieloma pobudkami, do pracy łaziłam jak zombie. Efekt jest taki że często choruję, chodzę oczywiście chora do pracy i czuje sie fatalnie...Nikt mnie nie zmusza do chodzenia chorej do pracy, ale jak pojdę np. na zwolnienie na parę dni, to potem nie odrobię się z robotą przez 2 tygodnie, tutaj znowu: w poprzedniej pracy miałam laptopa, mogłam pracować leżąc w łózku,odrabiać przynajmniej te najważniejsze sprawy, żeby potem nie mieć zaległości. Tutaj wracam i mam na skrzynce mailowej masakre...
Tak więc teraz chodzę spać o 23.00, a to oznacza że w ciągu całego dnia mam "dla siebie" 1 godzinę, wystarcza akurat żeby sie umyć i sobie przygotować ubrania na nastepny dzień...
Weekendy: Mój B. pracuje zawsze w jeden dzień weekendu( na tygodniu co drugi dzień po 12 godzin, więc co drugi dzień jest w domu o 23.00)Postulowałam o JEDEN wolny weekend w miesiącu, żebyśmy mogli cokolwiek razem porobić, gdzieś wyjechać, ale ciężko z tym, on o tym po prostu zapomina, najwyraźniej jest mu obojętne, że nasze życie rodzinne praktycznie nie istnieje, owszem narzeka na brak seksu...hahah tylko niech mi sam odpowie- KIEDY? Tak więc jeden dzień weekendu jestem sama z malym. Sama w sensie dosłownym, gdyż w Kraku nie mamy rodziny, a przyjaciół JUŻ nie mamy. Nigdy nie miałam tutaj wielu znajomych, bo wychowałam się w DE, tam chodziłam do szkoły, tam skonczyłam studia. Wiadomo potem w "doroslym życiu" o nowych znajmomych nie jest już łatwo. Od kiedy mamy dziecko ci znajomi "przyjaciele", których mieliśmy jakoś zniknęli, a ci z którymi mieliśmy doby kontakt i dziecko ich nie przestraszyło wyjechali do Norwegii:(
Pozostaly, wspólny dzień staramy się jakoś przyjemnie spędzic, ale to jest za mało....a jutro już znowu straszy poniedziałek:/
Kasa: nie jest NIBY zła, starcza żeby przeżyć, starcza na mleko i pampersy, żeby sobie kupić pastę do zębów i żel pod prysznic, a od wielkiego dzwona coś do ubrania. Oczywiście spłacamy nadal kredyt, który wzieliśmy kiedyś na zalożenie wlasnej działalności, oraz inne długi, z tejże nieudanej działalności wynikające i to nas pożera, bo od paru lat nie ma kasy już na zadne "wyskoki", szara rzeczywistośc ot co. Pamiętam taki czas, kiedy nie pojechaliśmu an ileśtam wesel/ ślubow w rodzinie mojego B. bo nie bylo nas stać ani na ciuchy, ani na prezent, akurat sie wszyscy musieli hajtać wtedy, kiedy mieliśmy najgorszy dołek... Niefajne jest uczucie, kiedy dostajesz wypłatę i liczysz: "żłobek, kredyt, niania, czynsz" itd. itd. i widzisz że 10- tego na twoim koncie zostanie 500 zł...
Na pewno ktoś mi powie: "ciesz się bo masz na życie". Jasne, niestety żyłam za granicą przez kilkanaście lat i widziałam jak można żyć kiedy sie NORMALNIE pracuje na caly etat, coraz częściej przyłapuję się na tym że żałuję powrotu do Polski.
I chyba nigdy nie sądziłam że zatęsknię za starą pracą, gdzie mialam mega- wycisk i szefa choleryka... W obecnje jest nudno, a perspektyw że będzie inaczej brak. Wiem jednak że nie stać mnie już na więcej, po prostu fizycznie nie wyrabiam.
Jestem niezadowolona z siebie w pracy, jako kobieta i jako matka, wiem że niczego nie robię na tyle na ile powinnam. Brak mi sił.
Komentarze
Wyświetlono: 1 - 10 z 10.
verrerie
Byle do wiosny i będzie lepiej! :)
Rozumiem , kuzwa a ja narzekam ze pracuje 6 godzin dziennie ... i tez mi non stop brak czasu .
Najgorsze to, że mialam kiedyś niespożyte poklady energii, wydawało mi się że wszystko jest do osiagnięcia, a teraz nie mam jej już wcale. Powinnam dzisiaj korzystać z pogody i wolnego dnia, a wolalabym zamiast tego łazić w pidżamie cały dzień i nie robić nic...
Co do mojego powrotu do Polski to zbyt skomplikowane żeby tak na szybko wytłumaczyc dlaczego wrócilam.
Rozumiem Cie bardzo dobrze, wiem jak to jest, ale napewno taka sytuacja nie będzie zawsze, pomyśl że teraz tak jest żeby później było lepiej, napewno coś zmieni się na lepsze. Ja teraz dla odmiany zwolniłam tempo, bo miałam podobnie. Praca (fakt że fajna ogółem), wracałam do domu, mały siedział z nianią, ja miałam problem z odbieraniem własnych zarobionych pieniędzy od szefa bo trochę stracił płynność finansową, i niedostawałąm całej wypłaty, a wręc zrobił spory dług. Czyli ja musiałam opłacać wszystkie swoje opłaty rachunki, kredyt , i nianię, natomiast dostawałam tylko część wypłaty. Opisywałam to na blogu ostatnio. I zdecydowałam że odchodzę, od piątku właśnie jestem na urlopie wychowawczym. Ale w międzyczasie byłam na pewnej rozmowię i mam pracę gdzieś indziej zapewnioną od czerwca. Było mi ciężko przez ten czas ale dałam radę, i wiedziałam że musi się coś zmienić, No a wracając do Ciebie też życzę Ci żebyś codziennie miała więcej optymizmu, wiem że ciężko jest z siebie wykrzesać pozytywne myśli kiedy jest smutno, ale dasz radę. Trzymaj się :)
Ile ja przechodziłam weekendów w piżamie jak pracowałam eh :( Tak na smutno opisałaś rzeczywistość... Byle do wiosny jak dziewczyny piszą. Jestem w takiej formie, że nic więcej mądrego nie napiszę.