gratuluje kochana no porod rzeczywiscie do pozazdroszczenia:)
Tak się bałam tego momentu a okazał się najpiękniejszą chwilą w moim życiu…:) Od początku… Termin miałam na 14.07… Tego dnia czułam od rana okropny niepokój… Ale nie myślałam że urodzę:) Przygotowywałam się do szpitala na 18.07, bo tak miałam skierowanie… Rano pojechałam na zakupy z mamą po parę kosmetyków i warzywa na obiad… Nie czułam się za dobrze… Kręciło mi się w głowie… Po powrocie od razu się położyłam… Pobolewał mnie lekko brzuch… Ale skurczem tego nazwać nie mogłam… O regularności też nie było mowy… Pod wieczór koło 16.30 wstałam do łazienki i czuję że mi cos do wkładki poleciało… Wiedziałam że to nie siusiu bo to zupełnie inne uczucie… Idę do kibelka, patrzę krew… Nie z czopa, świeża czerwoniutka krew … Przestraszyłam się bardzo… Dzwonię po męża że jedziemy do szpitala i że ma wracać z pracy… Potrzebował godzinki… Nie wiedziałam że już urodzę, ale dopakowałam resztę rzeczy, wykapałam się i czekałam na męża… W tym czasie przyjechała szwagierka z ciocią… Ciocia miała jechać z nami- pracowała w szpitalu do którego mieliśmy się udać… Michał przyjechał, zapakowaliśmy się i jedziemy… Była kolo 17.30… Po drodze (60 km do szpitala) nadal tylko pobolewania, ale jakby bardziej regularne… Co 10 min średnio bolesne lub prawie wcale… Takie promieniowanie z dołu brzuszka do góry… krótkie… Mąż mówił że w oczach miałam takie przerażenie że masakra… W szpitalu byliśmy koło 19… Rejestracja, oburzenie ze strony personelu że już 3 rodząca przyjechała (hej, ja nie wiem czy rodzę)… Ciocia wkroczyła do akcji, poszła po swojego kolegę ginekologa żeby mnie zbadał… Bardzo miły lekarz… 3 cm rozwarcia, szyjka 0.5 gruba… Do rana Pani urodziJ Przebrałam się w koszulę, odpowiedziałam na kilka pytań i na porodówkę od razu… Wysłałam męża do brata (mieszka niedaleko), bo mnie nic bardzo nie boli i nie ma sensu żeby tu siedział… Zresztą ciocia została ze mną… Pojechał… Poszłyśmy do takiego pokoju przygotowawczego… Byłam trzecia w kolejce, po mnie jeszcze 3… Wszystkie w bólach… Ja nieJ Tzn delikatnych, odczuwalnych już co około 3 minuty… Śmiałam się jeszcze z ciocią, gadałam przez telefon i czekałam na najgorsze, bo przecież ma boleć!!! Moja kolej, sto pytań, pobranie krwi, badanie- 3 cm szyjka zgładzona… Na porodówkę… wszystko zajęte, sale do porodów rodzinnych niestety też… Położne się śmiały że to wynik burzy i pełni księżycaJ Niech im będzie… Łóżek z 6, dostałam pośrodku, poodgradzane ściankami… Żeby się tam wdrapać to trzeba wspinaczkę trenować… Udało się… Ktg i leżę… Skurcze co minutę średnio bolesne… Przyszła polożna, zbadała, zrobiła masaż szyjki (chyba) ale bolało trochę bardziej… Kazała chodzić… Spacerowałam z ciocią po całym szpitalu (nie wiem ile, już na godzinę nie patrzyłam)… Skurcze co minutę… Powiem tak, jak był skurcz to musiałam przystanąć… Ale tragedii to nie było… Do wytrzymania… W skali od 1-10 to może ze 3-4... Poproszono mnie na lewatywę… I to chyba było najgorsze do tej pory… Siedziałam na kiblu i jak miałam skurcz który podczas robienia kupy był silniejszy to mi się jeszcze wymiotować chciało… Ale jak zrobiłam swoje to przeszło… Znów spacer… W tym czasie 3 razy się mnie pytali o znieczulenie zewnątrzoponowe… Już w końcu mówię, dobra dawać, choć nie czułam aż takiego bólu… Najpierw badanie- 5 cm… Przebiła mi pęcherz… Poleżałam chwilkę pod KTG, przyszedł anestezjolog i dał znieczulenie… Tu było koło północy… Mówił że będą słabiej odczuwalne… Dziewczyny nic nie czułam!!! Po prostu nic… Ktg rysowało ogromne skurcze co minutkę a ja leżałam… Może nawet spałam… Byłam zmęczona… Miałam ciężkie nogi i ręce… Mogłam ruszać… Ale taka zamroczona byłam… koło 1 badanie- 8 cm… Już niedługo Pani urodzi… Myślę sobie superJ Po 1 zaczęłam odczuwać lekkie skurcze… Powiedziałam cioci, anestezjolog to usłyszał, dostałam drugą dawkę znieczuleniaJ Nagle zaczęłam czuć okropne parcie na……….. cewkę moczową… Jakbym miała zaraz się posikać w majty… Podali mi basen… Nie mogę zrobić siku, a mi się chce!!! Przyszła położna, wycewnikowała mnie, nic nie wyleciało… A mi się chciało… Ona że to już!!! Zadzwoniłam po Michała, był szybciutko… Kazała mi się złapać za nogi i poćwiczyć parte… Żeby główka zeszła niżej… Zrobiłam to… Teraz zaczęło boleć… 3 ćwiczenia zrobiłam na łózku i na fotel do rodzenia… Ja nie wiem jak zlazłam z tego łóżka… Jeszcze takie poręcze metalowe miało po bokach… Oczywiście nie można na nich usiąść bo dzidzia już niziutko… Mąż mnie zsadził… Szybko na fotel… Kazala przeć jak będzie skurcz… 2 parte i nic… Ból jak cholera… najgorsza część porodu!!! Już nie mogłam… Mówi że jeszcze jeden i koniec… Wyszła główka i wyciągnęła go… Takiego cieplutkiego na brzuch dostałamJ Michał przeciął pępowinę… Po chwili zabrali go do zmierzenia itd… Tatuś poszedł z synem:) Kolejno szycie- nacięli mnie ale wiem że bez tego bym nie urodziła do dziś… Nie bolało mnie wtedy- teraz tak… Samo szycie nie bolało… Ale takie nieprzyjemne… I koniec… Tak się urodził mój dzidziuś… I mimo strasznych skurczy partych to każdej z Was życzę takiego porodu jak mój… Od razu mówiłam Michałowi że możemy się o córę starać;0 Teraz się trochę męczę z nawałem pokarmu ale tragedii nie ma… Przystawiam jak najczęściej, a Mały ciągle głodny…:) Pozdrawiam wszystkie mamusie i ciążówki:) Na zdjęciu mój Skarb w piątej dobie:)
Komentarze
Wyświetlono: 11 - 16 z 16.
gratuluje;)
gratuluję :D
takiego porodu to tylko pozazdrościć! :)))
szczesciara a ja 12 godzin bolących skórczy i 1,5godz bóli partych...i gdzie sprawiedliwość:))....dobrze,że finał każda ma taki sam:)
gratulacje!
slodziak :)gratuluje!
Jaki Kochaniutki ; )
Gratuluję ; *