"Stratę" mojej kruszynki przeżyłam okropnie. Może dlatego, że przyzwyczaiłam sie do niej tak, że uznałam, że to poronienie. Ale teraz jest lepiej. Mamy szanse na kolejne próby. Cieszy mnie to, że miś sie nie poddaje, bo w pewnej chwili też by mógł poczuć, że może cos jednak jest nie halo... Wczoraj już myślał, jak tu by poprzestawiać meble, aby weszło łóżeczko dla Kruszynki. Kochany jest. I nie chce sie z nim kłócić i zwalać winę na niego, jak to zawsze potrafię, bo wtedy zostałabym z tym zupełnie sama i nie miałabym sie nawet do kogo przytulić..