29.08.2013 o godz. 12:04 urodziłam ślicznego synka.
Mikołaj Jan- moje 3795g i 53cm szczęścia!
Poród miałam bardzo ciężki, bo maluszek zaskoczył nas swoimi gabarytami. Tydzień przed porodem został oceniony przez położną na 3200g- niestety tylko metodą "namacalną", bo tu w NL nie robią USG na koniec ciąży.
Pierwszy skurcz dostałam o 6:45 rano, odeszły mi wody, kolejny skurcz po pół godziny, kolejny za 15min. Zadzwoniłam do położnej (bo tak się to tu w NL odbywa) i powiedziała, że mam zadzwonić jak będą co 5 min. Potem już się sypały co 7 minut, więc zadzwoniłam po położną i powiedziałam, że ma być szybko u mnie bo wszystko szybko postępuje. Położna się nie spieszyła- była u mnie koło 8:30, a ja już miałam 4palce i skurcze co 4, 3 minuty, po czym położna stwierdziła, że przyjedzie za godzine! U mnie skurcze się nasilały, więc zadzwoniliśmy do niej, że jedziemy do szpitala. Tak więc o godz 10 w szpitalu miałam już 8 palców, a o 11 doszło do 10 i zaczęły się parte. Nie dostałam żadnego znieczulenia- głupie baby czekały do ostatniej chwili, zwlekały, nie wiem po co, a potem powiedziały, że już za późno! Bóle parte miałam jeden za drugim, a one zabraniały mi przeć, bo mój krasnoludek zaklinował się ramionkami na mojej miednicy i każde parcie spowalniało jego serduszko. Boziu jak ja słyszałam, jak coraz wolniej to serduszko pracuje to chciałam te baby tam pozabijać. Prosiłam o cesarke- nie bo za późno. Kazały oddychać i nie przeć podczas bóli partch, by dotlenić dziecko. Cały czas musiałam leżeć na boku (bo tak Mikiemu było najlepiej), po czym zachciało im się eksperymentów i przewracały mnie z boku na plecy, z pleców na drugi bok. Mi się serca krajało, że nie potrafię urodzić swojego dziecka. W końcu przyszła upragniona ginekolog. Stwierdzili, że muszą mi pomóc, bo dziecko za duże i się zaklinowało! Włożyła ssawkę na główkę Mikołaja i kazała przeć. Tak bardzo nie chciałam, żeby go mocno ciągnęła, więc parłam ile mogłam, aż krew z nosa mi się puściła. A ona go wyszarpała. Czułam jak masarkuje mi kości miednicy. Boże, jaki moje dziecko musiało mieć ból i jaki przeżyło szok! Nie umiem sobie ani im tego wybaczyć! Nie umiem! Patrzę teraz na główkę mojego synka i widzę guza- już jest 10razy mniejszy, ale wciąż jest!
Wyjęła mojego małego niebieskiego smerfa i położyła mi go na piersi. Ból i cierpienie minęły. Taki brudny i śliski... i taki mój! Nie mogłam się nacieszyć, że jest, że słyszę jego głos, że żyje! Zaczęłam śmiać się na cały głos- byłam taka szczęśliwa.
Ale nie wybaczę! Nie wybaczę im tego zaniedbania! Tydzień przed terminem byłam u położnej i prosiłam, żeby zrobiła USG i zważyła go, bo czułam, że w ciągu miesiąca brzuch mi bardzo urósł, że jest ciężki. Ale ona sobie stwierdziła metodą macania po brzuchu, że on będzie ważył 3200g. Po porodzie zważyli- 3795g. Przy mojej miednicy tak duże dziecko nie mogło się urodzić...
Mam ogromny żal do nich. Mam gdzieś mój ból rozrywanych kości. Naprawdę mam to gdzieś. Ale nie mam gdzieś bólu i cierpienia mojego syna, jaki mu zafundowałam przez głupotę tutejszej służby zdrowia. Na wszystko mieli czas, czekali do ostatniej chwili.
Całe szczęście moje dziecko jest zdrowe. Dostał 10pkt. Wszystkie badania przeszedł wzorowo. Je sporo i szybko rośnie mój głodomorek mały. Dla tego cudu warto było tyle przeżyć... Kochamy go z tatusiem z całych sił...