21.07.2012r- w końcu nadszedł ten upragniony dzień- dzień naszego ślubu ;) po ponad 6latach związku, po 5latach mieszkania razem. Po ślubie mała podróż poślubna-wyjazd w góry i początek starań o potomka ;) Później jeden test, drugi i nic.
10 września-godzina 7:40, kolejny, trzeci już test,ale tym razem upragnione dwie kreseczki ;) Łzy szczęścia, ogromna radość ;) Szybko się zebrałam i biegiem do sklepu po dziecięce buciki ;) Wróciłam, budzę męża mówiąc, że będziemy mieć "Gościa" i jednocześnie wręczając buciki. Ten blask w oku, ta radość... Do końca życia będę pamiętać. O godzinie 15 byłam już u lekarza i wiedziałam, że test nie kłamał- 4 tydzień ciąży. 16 września- pierwszy dzień złego samopoczucia, pierwszy dzień wymiotów. Z każdym dniem było gorzej. Od rana do wieczora wymioty, brak apetytu, max 1 posiłek dziennie.
25 września-kolejna wizyta u lekarza. Najpierw dobra wiadomość- z ciążą wszystko ok, pierwszy raz słyszałam bicie serduszka mojego Dzieciątka, łzy w oczach, wzruszenie. Ale czas na gorszą wiadomość- kiepskie wyniki badań spowodowane ciągłymi wymiotami,a w związku z tym skierowanie na oddział ginekologiczny do szpitala.
1 października położyli mnie na oddział- 6kroplówek dziennie, czopki, tabletki. We wtorek wieczorem lekarz prowadzący moją ciążę przyszedł na obchód. Zapytał jak się czuję i jakie leki biorę. Odpowiedziałam, że nadal źle się czuję, nadal wymiotuję, a biorę kroplówki, czopki i tabletki, a on z ogromnym zdziwieniem zapytał jakie tabletki? Pielęgniarka, która mu towarzyszyła podczas obchodu nie potrafiła odpowiedzieć na jego pytanie, nie wiedziała jaki lek mi podają. Wyszli na chwilę do dyżurki.Po powrocie okazało się, że lekarz przepisał mi zastrzyki, a nie tabletki. Pielęgniarka była wściekła. Po obchodzie przyszła podłączyć mi kroplówkę( musiała też wbić wenflon, bo poprzedni pękł- próbowała 2 razy, ale obie żyły pękły). Nie była delikatna, wręcz przeciwnie. Do tego powiedziała, że sama sobie na to zasłużyłam, mogłam siedzieć cicho, to może bym wyszła następnego dnia. Rzeczywiście miałam ochotę tak powiedzieć, ale nie chodziło już tylko o mnie... Zawołała drugą pielęgniarkę, która była bardziej miła. Najpierw mnie uspokoiła, bo trzęsłam się z bólu i ze złości, a później wbiła wenflon i podłączyła kroplówkę. Następnego dnia o godzinie 5:45 przyszła pielęgniarka z obchodu i zrobiła mi zastrzyk. Pierwszy i ostatni, kolejne były podawane przez wenflon. A czemu ten jeden inaczej? Nie mam pojęcia. Zrobili badania krwi, moczu, usg, no i w piątek wypuścili do domu( z receptą na tabletki i czopki). Spędziłam w szpitalu tylko albo aż 5dni.
Po ponad dwóch tygodniach(25 października) miałam wizytę u swojego lekarza. Gdy zobaczył wypis ze szpitala z wynikami badań, stwierdził, że lekarze powinni zlecić powtórzenie badań- znowu wyniki nie były najlepsze. Powiedziałam, że nadal wymiotuję, że pobyt w szpitalu niewiele mi pomógł, a on odpowiedział, że nie powinni mnie jeszcze wypuszczać skoro nie było poprawy. No ale cóż... Polska rzeczywistość, nic więcej. Lekarz pocieszył mnie, że za miesiąc powinno być lepiej. I tak mijały kolejne dni. Na szczęście wymiotów było już trochę mniej.
I przyszedł dzień 10 listopada- kolejna wizyta u lekarza. Tym razem towarzyszył mi mąż ;) Widzieliśmy jak nasz bobas macha rączkami, jak oddycha, jaki jest już duży ;) No i dostaliśmy nawet krótki filmik z usg ;) Oglądam go prawie codziennie ;) Tak mijały kolejne dni, zbliżały się święta oraz kolejna wizyta u pana doktora(8 grudnia). Znowy byliśmy razem. Gdy weszliśmy do gabinetu zapytałam lekarza czy dziś poznamy płeć naszego maleństwa? Powiedział, że dziś miało nie być usg, ale skoro tak bardzo nam zależy to może nam sprawdzić ;) I okazało się, że będzie Synek- gdy lekarz to powieział, spojrzałam na mojego Grzegorza, znowu zobaczyłam te błyszczące oczy, ten uśmiech- wiedziałam, że chciał mieć syna i jego marzenie się spełniło ;) Lekarz kazał kontrolować ciśnienie, bo było bardzo wysokie- ale to pewnie przez to, że chciałąm wiedzieć czy będziemy mieć córeczkę czy synka. Aż w końcu nadeszły święta-pierwsze święta z naszym Skarbem, co prawda jeszcze w brzuchu, ale zawsze ;) Czułąm się dobrze, aż do 27 grudnia- tego dnia jakoś tak dziwnie bulgotało mi w brzuchu, po 2 tygodniach przerwy znowu wymiotowałąm. Popołudnie spędziłąm w domu odpoczywając. Zaczęłam czuć coś dziwnego- to były pierwsze kopniaki od Synka. Nie miałąm już co do tego żadnych wątpliwości. I od tego dnia codziennie wyczekuję, aż Wojtuś( bo tak będzie miał na imię nasz Synek) zacznie mnie kopać ;) A mąż cały czas dotyka brzucha, bo też chciałby poczuć ruchy Dzieciątka ;) Te kopniaki to niesamowie uczucie, w końcu czuję, że naprawdę jestem w ciąży ;)
Sylwestra spędziliśmy u szwagierki w Wejherowie. Pokazałam Synkowi Gdynię i Sopot ;) Mały zwiedził już trochę świata ;)
5 stycznia był dniem kolejnej wizyty, kolejnego badania. Najpierw usg- znowu oglądaliśmy jak Maluszek się porusza, jak macha rączkami, jak kopie ;) Waży już 498 gram. Jest już takim dużym mężczyzną ;) Wyniki morfologii nadal nie są najlepsze, muszę brać żelazo 2 razy dziennie. Ale to nic, najważniejsze jest zdrowie mojego Maleństwa. Kolejna wizyta 2 lutego, a 30 stycznia idziemy na usg 4D- to będzie pierwsza sesja zdjęciowa naszego Wojtusia ;) Już się nie możemy doczekać ;)