URODZILAM, 8.8.10 o 5.45... ale troszeke mniej standardowo niz sie spodziewalam
chcecie moja historie :P
wiec tak....
ok 4.20 rano przebudzilam sie i pomyslalam - zesikalam sie w luzko
poszlam do kibelka... dokonczylam sprawe, i patrze mam malusio krwi... wiec pomyslaam ze juz sie zaczelo - wody odeszly...
meza budze ze zaraz musimy do szpitala... ale powolutku, bo malo bolalo - wiec mamy czas... maz zadzwonil do kolegi ktory mial sie Rayaanem zaopiekowac... a on pojechal do kolegi zawiesc mu klucze od jego sklepu aby otworzyl drzwi... w tym czasie przyjechal kolega, otworzylam drzwi i poszalm do kuchni, kolega wziol Rayaana do salonu i sie nim zajol.. ja oparlam sie o stol i poczulam COS innego... polecialam do kibelka i usiadlam myslalam ze moze to pupu ... ale patrze i czuje lapa ze TAM twardo, i wrzasnelam ze mam glowke... czuje glowke!!!!!!!!!!!!!!!!! wstalam... zwalilam gacie i oparlam sie o wanne, chcialam ukleknac ale mi nogi zdretwialy wiec tylko zadek wypielam i JEDEN push i maly do kosza z bielizna wpadl
zdrowy, placzacy, malusi, ufajdany...
zdazylam w czasie porodu krzyknac koledze aby po ambulans zadzwonil, on sie dodzwonil i zaczyna ze pani tu rodzi a ja ze juz urodzilam
jakas minuta pozniej maz do domu przyszedl i oczy wielkie ze juz maly jest... zaraz karetka przyjechala, polozna i juz.... normalnie szpitalnie