Mam teraz chwilkę bo mały śpi jak zabity więc postaram się opisać jak to było :) Więc jak pisałam 25.11 położyłam się na oddziale na wywołanie porodu. Zostałam zbadana i miałam już rozwarcie na 2 palce ale lekarz stwierdził że jak do rana nie zacznie się nic dziać samo to rano dostanę oksytocynę. Oczywiście na tym rozwarciu się skończyło i już przed 7 rano 26.11 miałam podany antybiotyk na paciorkowca, zrobioną lewatywę i czekałam na podłączenie kroplówki. Ok. 8 z kroplówką trafiłam na porodówkę i tam czekałam aż pojawi się M żeby mnie wspierać. Oksytocyna skapywała jak krew z nosa...a ja czekałam jak ta głupia na jakieś skurcze żeby poczuć że już się zaczyna (potem tego żałowałam ;)). Co jakiś czas byłam badana i nie wiele się zmieniało więc moje losy nie były pewne...i była opcja rezygnacji tego dnia ale dzięki Bogu Pani doktor z którą miałam rodzić postanowiła żeby podać mi drugą dawkę oxy. Na samą myśl że ta druga też będzie skapywała 8 godzin szlag mnie trafiał bo myślałam że już nigdy nie urodzę. No i bach...silne skurcze (wtedy mi się wydawało że są silne hehe), badanie i okazuje się że rozwarcie jest już na 7...no ale czekamy...czekamy i czekamy... Jak kolejne skurcze powodowały że zaczynałam stękać to przychodziły żeby mnie zbadać no ale rozwarcie stanęło na 7. Decyzja...2 czopki przyspieszające.Wtedy ból jeszcze większy...szyjka skrócona ale twarda i to też sprawiało problem. Do momentu tych największych skurczy ściskałam M za rękę z w bólu..był dla mnie największym wsparciem :) NIE DAŁA BYM RADY BEZ NIEGO!! Ból był już tak spory że już myślałam że gorzej być nie może, a jednak... Zaczełam zasypiać między skurczami, M mnie łapał bo widział że odlatuje...kazały mi chodzić i robic kółka biodrami żeby rozwarcie szybciej się zrobiło na gotowo ale ja nie miałam siły... (koleżanki z sali przed poriodem obudziły mnie gadaniem o 2:40 i już było po spaniu..). Kolejna decyzja to czopek po którym skurcze miały być naprawdę bardzo silne, jeden po drugim czyli ogólnie hardkor :) No i tak było...kazały mi klękać w rozkroku na podłodze. M trzymał mnie a ja się napisałam z bólu, o mało go nie ugryzłam z tego wszystkiego :) Przyszła Pani doktor bo niestety zaczęłam krzyczeć ale nie tak panicznie...ale krzyczałam a nie miałam ale położna powiedziała że taki krzyk to nie krzyk, pocieszające:) W pewnym momencie tych najgorszych rozrywających skurczy poczułam silne parcie i jak główka jest już bardzo nisko, nawet nie wiem jak szybko byłam zpowrotem na tym wysokim wyrku. No i zaczęły się parte...dla mnie po tych czopkach były bardzo bolesne tzn samo parcie nie ale to jak się po nich czułam, nie mogłam złapać oddechu, odpływałam i było mi bardzo gorąco... Trwało to mnie ok 30 min i już myślałam że się nie skończy.Położna masowała mi szyjkę żeby zmiękła w między czasie tych ostatnich skórczy bardzo mnie dopingowały Pani doktor i położna. Mówiły że to już koniec i że jestem silna i że dam radę, to też wiele mi pomogło. I do tego mój M który głaskał mnie po twarzy. I już w końcu ostatkiem sił udało mi się wypchnąć Karolka z brzuszka z pomocą Pani doktor która siedziała mi na brzuchu. Jak wyjęli mi synka to poczułam wielką ulgę i lekkość no i już leżał mi na piersi, taki cieplutki, śliczny, mój!! M miał łzy w oczach i robił nam zdjęcia ALEŻ TO PIĘKNE CHWILE Łożysko urodziłam w sekundkę i potem szycie z umytym maleństwem na brzuszku :) dlatego nic nie czułam. Po wszystkim załoga porodu powiedziała że mam bardzo wysoki próg bólu i że powinnam być z siebie dumna bo to był naprawdę ciężki poród :) Ale najważniejszy był finał i już staram się nie myśleć o tych okropnych chwilach zanim zobaczyłam swoje maleństwo :) I w końcu jesteśmy prawdziwą rodziną KOCHAM WAS MOJE CHŁOPAKI :)
Komentarze
(2010-11-30 10:52)
zgłoś nadużycie
(2010-12-02 13:57)
zgłoś nadużycie
(2010-12-02 13:57)
zgłoś nadużycie