fajny wpis:)super sie czytało:)sliczna dzidzia:)
Dziewczyny jeżeli, którejś będzie się chciało poczytać to będzie mi miło:) Chaotycznie, dużo błędów, ale jak zaczęłam nie mogłam przestać...coś w rodzaju pamiętnika...miłe uczucie...pozdrawiam wszystkie Mamunie
- dziecko błagam zostaw kable…nie gryź mamy…nie tak szybko…powolutku…leci leciiii otwieramy buzię….znowu siku?...ile można ?
Znasz to?
Chwila przyjemności, full romantic, uniesienia i nagle kawa nie smakuje (chyba jakaś najtańsza z odpadów), pomidory odrzucają, a Chanel nr 5 pachnie jak kocia uryna…
Chwila paniki, kalendarz….28, 29, 30…37 dni! Biegiem do apteki, potem siku, najdłuższe 3 minuty życia i… są 2 wielkie, czerwone jak wino krechy….O Boże…
Koniec…
Koniec z szalonym życiem, imprezami, przyjaciółmi, spaniem do południa, zakupami bez granic…
Czy może : udało się..tyle lat starania, prób, rozczarowań i kiedy myślisz, że jesteś do niczego udaje Ci się…?
No właśnie, a jak było u Ciebie?
Od początku…
Średniej wielkości miasto, miasto rodzinne. Spokojne osiedle, dużo zieleni, wszędzie blisko, 4 piętrowy blok z lat 90-tych, a na 3 piętrze w dwupokojowym mieszkaniu ja. Ja i moja rodzina, Mama, Tata, siostra i pies. Był tez żółw, ale skapitulował delikatnie mówiąc, po pojawieniu się psa. Rodzina chyba całkiem normalna, zwyczajna i fajna. Moja ulubiona.
Siostra młodsza, kto ma ten wie, jak bardzo cierpiące jest starsze rodzeństwo. Teksty w stylu: ‘’Maaaamooo ona mnie bijeeee’’, ‘’Kaśkaaaaaa no weeeeeźźź’’ i’’ To mojeee ‘’są na porządku dziennym
Rodzice wspaniali, starali się wychować nas na porządne dziewuchy i chyba się udało.
Każda była inna, ale ja byłam według mnie dziwakiem.
Ni to gruba, ni chuda. Ani wysoka, ani niska. Włosy nijakie, oczy szarobure, małe cycki i samoocena na poziomie dna morskiego.
Osobowość zakonnicy klasztornej, nawet myślę, że siostry są bardziej spontaniczne i szalone..
Wśród przyjaciół nie byłam taką pierdołą, ale i tak najlepiej czułam się w domu z rodziną.
Szybko zaczęłam snuć marzenia o własnej , o firankach w kuchni mojej własnej osobistej i wspólnych obiadach z Mężem.
Zawsze byłam trochę bardziej dojrzalsza.
W wieku 18 lat zaczęłam pierwszą pracę wakacyjną...ulotki. Matko…4 godziny dziennie w pełnym słońcu na deptaku, ale satysfakcja z pierwszych 250 zł była jak Himalaje.
Potem szkoła policealna i kolejna praca wakacyjna, która przerodziła się w stałą, całoroczną. Po miesiącu bycia pomocą kuchenną dostałam umowę o pracę i wyższe stanowisko. Czułam się dowartościowana i mega dorosła.
Tak się toczyło i toczyło, sympatie były i mijały, koleżanki się zmieniały, tylko marzenia o rodzinie i praca zostały…
Lato 2009
Coś koło czerwca, ja w pracy, obiekty sportowe nad wodą, kompleks basenów, upał, trwa budowa, jakaś reklamacja od klienta naszego baru, że niby wrzucił ’’zeta’’, ale się toaleta nie otworzyła…Tak, tak, ale cóż, muszę iśc po klucz, bo mnie zje żywcem…Idę po pomoc, szukam…nagle ON…Boże drogi…Takie zjawisko…Chłop jak dąb ze dwa metry ma na bank, postawny, blondyn, meeeega przystojny. Jezusie czy ja nie wyglądam jak Kopciuch? Ciekawe jak moje włosy, pewnie się rozmazałam i wyglądam jak panda…
-…coś się stało? - głos jak dzwon, czuję jak miękną mi nogi
-.yyy…..yyy…ekhm..toaleta, klucz się awanturuje, tzn klient czy może Pan….
- okej…chodźmy, to mi pokażesz
Pewnie wyglądam jak sierota, ale idę…Wyprost, klata ( hmmm) do przodu i prowadzę…
Poszedł, załatwił, podziękowałam i wrócił do pracy…
3 dni myślałam jak głupia. Potem zaczął się sezon, początek lipca…Przypadkowa rozmowa, impreza integracyjna u znajomej ( zaprosiła go podstępem!!) i po miesiącu od pierszego spotkania byliśmy parą..
Po 2 tygodniach usłyszałam ‘’Kocham Cię’’ myślę sobie Boże, a jak ja Ciebie….no, ale mu tego nie powiem, bo wyjdę na łatwą…Powiedziałam po 4…
W październiku pojechaliśmy już jako para na wesele kuzynki mojego lubego. Chyba między schabowym, a lodami powiedział do swojego taty, że my za rok… co proszę? Rurka waflowa stanęła mi w gardle z radośći, zresztą im chyba też.
Listopad zaręczyny, mój tato prawie dostał zawału (dziecko masz 22 lata dopiero), ale oczywiście z radością wyraził zgodę.
Potem suknia kupiona już w grudniu i weź się pilnuj żeby nie roztyć się jak prosiak, zespół, zaproszenia itp…a wszystko dla jednego dnia, który nas połączy…
Wspaniały ciepły, czerwcowy dzień….ja jak królewna, w głowie sto myśli: Zrobiłam paznokcie ( pierwszy raz w życiu) i ciekawe jak ja takim szponem zdejmę obrączkę z tacki, którą podaje ksiądz??? A jak się wywale ?? A jak mi się gorset rozwiąże? Albo co będzie jak po prostu fiknę?
Poszło i od tej pory już się mnie mój drogi nie pozbędziesz…cudowne uczucie..
Jako dziewczyna z porządnego domu zamieszkałam z Mężem dopiero w dniu ślubu, tzn w nocy…właśnie, jak to mówią jaka noc poślubna takie całe życie….stwierdzam, że nasze będzie przespane.
Miesiąc miodowy standardowo w Zakopanem i tam już pierwsze rozmowy o potomku.
Wracamy na naszą stancję….rozmów ciąg dalszy i tak mija rok na wspaniałym świeżym małżeńskim życiu.
W tym czasie coś niedobrego dzieje się z moją macicą, okres regularny tak jak moje ćwiczenia, czyli wcale…szybko utyłam jakieś 8 kilo, poszłam diagnoza: zespół policystycznych jajników…co?...a co to?
W domu Internet…no tak, obajwy są, zarośnięta jestem, ale podobno taka moja uroda, więc czytam…nadwaga, nieregularne miesiączki, hirsutyzm itp.
Lekarz sukcesywnie przypisywał mi tabletki na wyrównanie, po których wyglądałam jak balon i się nie wyrównywało. Każdy brak okresu to test, każdy negatywny, rozczarowań ze 20…
Zmieniłam lekarza.
To samo.
W tym czasie mąż pojechał zagranicę na rok, wracał co 2 miesiące na tydzień i zawsze wtedy myślałam, że się uda….nic i tak 3 lata.
Zmieniłam lekarza po raz drugi, w tym czasie zdążyłam nabawić się kredytowo-papierkowej nerwicy, zakupiliśmy mieszkanie i zaadoptowaliśmy psa…
Grudzień 2012
Dostałam kolejne tabletki z zaleceniem kuracji prze minimum pół roku…Boże znowu, biedny mąż, wrócił na stałe, a ja po hormonach mam jazdy niemożliwe…Ryczę po 3 godziny w nocy i po 2 w dzień. Regularnie co 4 dni chcę brać rozwód i takie tam….współczuję z całego serca, no ale weź to opanuj…
Nie słuchając lekarza wzięłam tylko 1 opakowanie…wow okres! Czyli jednak jestem kobietą..
Święta…sto życzeń ‘’wy wiecie czego’’, ’’żeby nas przybyło i za rok, żeby był dzidzi’’
Krew mnie zalewa, ale co poradzisz...pogadają i przestaną, a my staramy się dalej…
2013
W Nowy Rok mąż poszedł do pracy, a ja do rodziców…pijemy resztki szampana…tata nagle : Ty mi tylko wnuka daj…
Uruchomił fontannę łez i wyrzutów, że się staramy, że się nie uda, że coś ze mną nie tak…
Wróciłam do pracy.
Robię dalej te frytki, kawki, herbatki, ale czuję że bierze mnie grypa.
Wracam do domu, telepie mnie zimno i idę spać…przesypiam 16 godzin…
Idę do ginekologa na kontrol
- okres?
- nie ma.
- dam skierowanie na laparoskopowe udrażnianie jajników
- źle się czuję, piersi mnie bolą jak nigdy
- hmm…na fotel, taaak troszkę pani napuchnięta i rozpulchniona...skierowanie na hcg damy tak dla własnego spokoju..
Wracam do domu…czyżby?...lecę do apteki…kupuję test…lece do domu…siku…test zepsuty bo nawet 1 kreska się nie pojawiła…to znak
Co by nie było, jadę zrobić ten hcg…Miła praktykantka wbija igłę jak najmniejszy komar…zresztą ja to lubię.
- wyniki może pani odczytać w Internecie po 16
Ok Ok, poczeeekam. Jadę do domu, obiadek, spacerek z pieskiem, serial, zaraz która godzina? O 16:20
Włączam wyniki,wczytywanie trwa sto godzin….poziom hormonu 56000….6 tydzień.
Aha…Ok. Powiem lekarzowi…ciekawe czy mąż ziemniaki zje tłuczone czy siekane? Jak długo można wracać z pracy ?!
Moment…jeszcze raz strona laboratorium…identyfikator…Boże…. Dziecko! Czyli to jednak nie była grypa…
Wchodzi mąż, mówię hej jade jutro na usg, bo jestem w 6 tygodniu.
Siada, patrzy, 3 godziny nic nie mówi, potem szaleje z radości…Napisałam do siostry…Pojedzie ze mną! Na to liczyłam!
10:20 siedzę przed gabinetem, wokoło kobiety z brzuchami wielkości piłek plażowych, myślę że jak to będzie pomyłka to im rozniosę laboratorium.
Wchodzę…dzień dobry, proszę na leżankę, kiedy był okres ?
Badanie trans, Jezu jakie nieprzyjemne, słowa lekarza:
- a tutaj mamy serduszko, widzi pani jak pulsuje?
- moje?
- dziecka
- mojego?
- no pewnie, przecież nie mojego, gratulacje
Ubieram się, zastanawiam się czy zapinać jeansy, żeby nie zgnieść dzieciątka, dostaję pierwszą fotkę…Wychodzę, siadam i szlocham…siostra ze mną…cieszymy się jak głupie
- Cześć Tatusiu, lepiej wracaj do domu szybko, bo kobiet w ciąży się nie denerwuje
- Czyli dzidzia? Jezu…Kocham Was.
Potem jeszcze dwa telefony i jadę do domu macać się po brzuchu.
Najpiękniejszy dzień mojego życia…
I się zaczęło, kawa śmierdzi, perfumy mają duszący zapach i ciągle ciągle bym spała, po 23 godziny na dobę, z przerwą na siku i jeść.
Żadnych mdłości, nudności i wymiotów…dzięki bogu. Żadnych zawrotów głowy, parcia na pęcherz.
Powolna paranoja: dlaczego nie mam objawów?? Coś nie tak ??
Pierwsze poważne USG.
Widzimy wieeelką głowę, ciałko jak sardynka i mały punkcik…puk…puk…puk…serduszko.
Pierwsze tygodnie lecą spokojnie….cała rodzina już wie…każdy obstawia chłopaka, bo podobno ładnie wyglądam. Jestem na zwolnieniu, bo przecież nie uparuję dzieciątka w oparach z frytownicy nie?
Leci czas, brzuchol rośnie, mała gwiazdka nabiera sił…
W maju czas na remont…dwukolorowe ściany, piękny błękit i słoneczny żółty, środkiem leci dekorek z tapety w misie…Termin na wrzesień, ale trzeba być gotowym.
Koło 18, 19 tygodnia, leżę i nagle czuję jak mi jelita falują….zaraz…to nie jelita…dzidziuś daje pierwsze znaki. Od tej pory dość regularnie miałam przestawiany żołądek i śledzionę…mega fantastyczne uczucie.
Jestem taka szczęśliwa…jem dużo lukru z pączków, ważne żeby były wiórki, reszta pączka mnie nie obchodzi…cebularze okropnie śmierdzą już z odległośći 5 kilometrów od piekarni…
Kolejne USG i widzimy jak dzidziuś pokazuje co ma między nóżkami…moja intuicja nie zawiodła…dziewuszka…tatuś wzruszony jak nie wiem co..
Chudnę na początku 5 kilo, a przybywam 3…położna mówi, że mało, ale co poradzę?? Jem jak stado głodnych drwali, ale widocznie tak będzie.
Co miesiąc badanka, latanka, kuj kuj, krew i siku, cukier….jej ile tego
Zgaga mnie zabije, codziennie przed snem plus w śroku nocy obowiązkowo kartonik mleka, chodzenie po zimnych płytkach, bo z krążeniem tez nie tak i nogi drętwieją
Od 27 tygodnia latam po second-handach i wynoszę całe siaty ubranek…Pranie, Gotowanie, prasowanie i gotowe dla maluszka, poźniej jeszcze 3 razy to samo, ale ojtam.
Czekamy i czekamy, upalne lato, ledwo oddycham, chodzę jak Wańka-wstańka, dyszę, sapię i narzekam… Mamy z mężem fazę na Dextera… wszystkie sezony oglądamy ciurkiem i tonami wcinamy Big Milki …tzn ja…mąż raczej kilogramami
Suczka łazi za mną jak głupek, aż się potykam…pilnuje mnie, bo jak ktoś wpadnie to się na krok nie odsunie ode mnie..
Sierpień….jeszcze miesiąc…ja chcę już…
Wrzesień 2013
Termin mam na 11, już 6 ja nawet skurczy nie czuję przepowiadających…mąż wziął wolne…wkurza mnie, co się nie skrzywię, to pyta czy to już? O matko powiem Ci na bank…
A propos matki, moja dzwoni 2 razy dziennie…chociaż mieszka blok dalej…już ?? Jak tam?
8 września niedziela, idziemy na spacer I na lody, jak mam iść szybciej Jak mnie coś uwiera i gniecie i naciska ?? Boże…długo jeszcze??
Stan niby cudowny, ale troszkę męczący, droga do lekarza zwykle pokonywana w 10 minut zajmuje ze 30 , bo co chwila coś kłuje i siku się chce…ciężko się dyszy, duży apetyt, ale zjeść można mało…żołądek zgnieciony jak harmonijka chyba…pukam do malucha i pukam, pytam ?? siedzi uparcie.
Mężowi znudził się urlop i czekanie, w poniedziałek idzie do pracy…ponagla mnie, żebym urodziła bo chetnie by był na tacierzyńskim 2 tygodnie…zjeżdżaj…pewnie, urodzę na zawołanie…torba spakowana już z miesiąc temu, ale zaglądam do niej co jakiś czas, bo jak czegoś zapomnę../
Co jeśli nie będę umiała czegoś przy małej zrobić? A jak na mnie nakrzyczą położne??
Będę umiała ubrać i przewinąć? Nie mam pokarmu chyba….Paranoja do potęgi 16
Poniedziałek 9 września 6:10 rano
Luby zbiera się do pracy…masz ostatnią szansę, żeby urodzić…wyjdź lepiej….o mam skurcz…haha jeszcze Ci tu urodzę…
Poszedł
Zjadłam śniadanie, mega pożywną kanapkę z nutellą i szklanka mleka, oglądam M jak miłość i zastanawiam się co te skurcze takie jakieś częste…zaraz zaraz mówili, żeby zapisywać….gdzie ten cholerny notes…długopis jest…Ok
7:10, 7:16, 7:22, 7:30 coś mi się nie podoba…sms…siostra.’’jak tam?? Rodzisz?’’
‘’rodzę bo mam skurcze co 6 minut’’ haha…30 sekund poźniej telefon:
- cześć mamo co tam?
- młoda mówi, że rodzisz, dzwoń na pogotowie, Jezu, po męża, zaraz będę…
- halo? Mamo?
3 minuty później dzwonek do drzwi, wbiegają obie….jak tam ?
Tam jest notesik, sprawdź co ile bo ja tylko godziną spisuję, muszę usiąść bo coś mnie skurcza, torba? w szafie. Spódnicę muszę uprasować…nie panikujcie, bo ja też zaczynam…telefon do męża…co?? Dopiero zacząłem pić kawę…jadę…
Jakoś koło 9.30 trafiamy na IP, pan taksówki pytał tylko czy zdążymy dojechać, czy tylko ja nie straciłam głowy i jestem spokojna??
W szpitalu nie było tak jak na filmach, nie posadzili mnie na wózek i nie pędziliśmy na porodówkę z kogutem…za to było czekanie, skurczanie i czekanie. Koło 10 pani zawołała na papierkową robotę…ledwo siedzę, ale co tam, trzeba wypełnić formularze, dać zaświadczenie o ubezpieczeniu, bo nie daj boże chcę ich naciągnąć i potem zwiać, dowód, badania, i na fotel…miła pani po badaniu mówi, że się ślicznie zaczyna i będzie szybko…uff…do pokoju obok…lewatywka…Jezu za co??
Koło 11 na oddział, kolejna miła pani i kolejne badanie, skurczy coraz więcej, ale do przeżycia, Mąż dzielnie mi towarzyszy…zestrachany mocno, ale jest. Kazali iść i stać pół godziny pod prysznicem z ciepłą wodą, no to stoję…moknę, skurcze jak cholera…fajna łazienka…piłka gimnastyczna, leżanka…puk…puk-wszystko w porządku??.. tak dziękuję…
Po 10 minutach słyszę głosy…’’znowu, hydraulik był wczoraj, to nic’’…wycieram się, odziewam w szpitalną koszulkę ( pani nie brudzi swojej) i wychodzę…okazuje się, że odpływ nie działa i zalałam pół oddziału, ale przecież kazali…
Sala porodowa świeżutko po remoncie i najważniejsze, że rodzę sama…
Hop na leżankę, badanie chyba nr 4,KTG i słyszę jak małej bije serduszko…już niedługo, dwie ankiety, pytanie czy przy porodzie mogą być 2 praktykantki, wszystko jedno, jak muszą zaliczyć, to pewnie że tak…aaaaaałł…
O 13 dali nam krupnik…ale jak go zjem, a potem akcja parta i mi wyleci?? W życiu!! Krupnik zjadł mąż…przyszła pan i nr 6 i pokazała ćwiczenia dla obojga, poskakałam na piłce z pół godziny, badanie nr 5…czy dużo osób chce jeszcze pogmerać??? Boli coraz mocniej…
Podczas badania nr 6 miła pani nr 1 mówi, że do 15 wyskoczy…na korytarzu widzę nogi mamy…podobno jest jeszcze tata i siostra z narzeczonym…wszyscy czekają…
Praktykantki milutkie, troszunię skrępowane, ale fajne…przychodzi jakiś facet, cały na zielono, pewnie salowy…jak tam??.. ( co Cię to obchodzi?? Boli!!)
Kazali wstać i podczas skurczu kucać…jak???...Cholera jasna jak boli…pani uklęknie i podczas skurczu siada na nogach…jeszcze lepiej, czy ja jestem chińska gimnastyczka?? Da się to przyspieszyć?
Badanie nr 7 i decyzja o przebiciu pęcherza…pani nr 6, ta najmilsza, uszczypnęła i chlup….oojak ciepłoo…miła pani praktykantka polewa mnie tam wodą…tak to ja mogę leżeć…
15 już minęła a tu nic…przyszło ze 20 osób, stwierdzili, że się zaczyna…nagle 2 lekarki, 2 położne, 5 praktykantek i krzyczą….poróóóóóód…więc przybiegły 2 panie salowe z wiadrami i ścierkami…Boże, jaki wstyd..
Kochanie teraz złap się za nogi, głowę do klatki i pchaj…jeszcze raz…i trzymaj….
Ciemno przed oczami, ale pcham…kroplówka z oksytocyny zaczyna działać i czuję mega skurcze…każdy czeka…salowy zielony się kręci, co się gapisz facet??
Pani z IP obiecuje mi, że po 48 skurczu urodzę…więc po każdym pytam ile jeszcze?? śmieją się…podobno dawno nie mieli takiej wygadanej rodzącej
Naglę słyszę, że widać główkę…gdzie? Mąż blady patrzy mi między nogi i mówi, że czarne dziecko…dobra podobają mi się ciemnoskórzy, ale od patrzenia tak może być??
Okazuje się, że to tylko włosy…pani robi ciach, piecze!! i każe pchać, no to pcham…
16:50 kładą mi na piersiach jakiegoś pająka, oblepionego całego i wrzeszczy jak nie wiem co…o matko to moje dziecko?? Nie płacz malutka…piękna…wspaniała…mąż blady, załzawiony, widzę, że szczęśliwy…jestem z siebie taka dumnaaa…Mąż ciachnął pępowinę i mało nie fiknął…pytam go, kiedy następne…znów się śmieją
Zabrali, umyli i zważyli…Malutka waży 3590 i ma 53 cm…duża baba, Mąż zabrał i poszedł pokazać babci i reszcie kompanów…podobno mało nie popadali…
Mam skurcze…miało być jedno!!...10 osób wpatrzonych między moje nogi mówi, że łożysko…to jest domek mojej córeczki?...śmieją się ze mnie…nogi skaczą mi jak sprężyny, pytam dlaczego??...niedotlenienie mięśni…podchodzi zielony salowy… szyje pan panie doktorze?? Doktorze?? Jeju Ok zwracam honor, wcale nie wygląda jak doktor…
5 praktykantek patrzy z uwagą jak doktor ‘’salowy’’ mnie zszywa, ciągle ich pytam co mam dalej zrobić, gdzie mój brzuch, czemu mnie ukuł i takie tam…cieszą się jak głupi do sera…adrenalina mnie puszcza…spać!
Koło 17:30 jadę na salę, wózkiem jak królowa, mąż wiezie córeczkę…wspaniale jest…między udami ze 3 kilo ligniny i trzeba ściskać…jeju jak mam wejśc na łóżko ze ściśniętymi nogami??
Na Sali jest jedna pani, bo luksusowo dostałam 2, dzień dobry…
Leżę, miła pani nr 6 daje mi dzieciątko zawinięte jak prezent i pokazuje jak mam przystawić… Mama i tata szlochają w drzwiach, najdumniejsi dziadkowie świata, siostra z narzeczonym patrzą z miłością, a obok mnie siedzi cudowny mąż…spać…
Wszyscy poszli, zostałyśmy same…i co ja mam z Tobą nieboraczku robić?? Najpierw rozwijam rożek, liczę paluszki u rączek, jaka jesteś zgrzana…zdejmiemy czapeczkę najwyżej zbiorę ochrzan…śliczny różówe pomarszczone stworzenie leży i patrzy…moja wymarzona, wyśniona córka…
Przychodzi pani i mnie ‘’przewija’’ naciska mi brzuch…i chwali za zdjęcie czapeczki…ha! Chyba się jednak nadaję…mała płacze…nie chce jeść…nie ma co…pani pielęgniarka przynosi mleczko…wcina…uspokaja się…ja też…
Koło 2 w nocy przychodzi pani z nocnej zmiany, każe mi iść siku…nie chce mi się…ma pani siedzieć aż pani zrobi…super…ledwo lazę…głowa się kręci…siedzę…piecze ale było siku…wracam szybko, bo zostało maleństwo samo…
Pierwsza noc za nami…przed obchodem wpadła mama…chciałam wziąć prysznic, ale trzeba czekać na lekarzy…przychodzi 7 osób, zaglądają, macają…ok…poszli…idę się myć…wspaniałe uczucie…patrzę 3 szwy…ciągnie jaki nie wiem co…zabronili siadać na całej pupie…można na boczku albo wcale…
Malutka jest przewspaniała, chwilę po 10 wpada mąż...bierze na ręce i cały się trzęsie...nie zrobię krzywdy??...spokojnie, to Twoje dziecko...instynkt Ci podpowie
stoją tak, on wielki, on malutka...mimo bólu i zmęczenia wiem, że to nasz najlepszy czas...szczęście emanuje z nas na odległość...
Pierwszy obiad...zimny pulpet, sos koperkowy i marchewka, jeszcze krupnik...zjadłam, bo umierałam z głodu...pani obok mnie może tylko owsiankę...biedna...dziwna jest trochę...opatula dziecko jak małego eskimosa...chociaż może to ja się nie znam, bo to jej drugie dziecko, ale jak przychodzą rano na mierzenie tempeatury moja gwiazda ma 36,7 a jej 37,7...kazali rozebrać...
Koło środy skręc mnie i pytam kiedy mogę wyjść już...muszą upłynąć 3 doby...czekamy....maluszka mierzą, ważą, badają i szczepią...w nocy słychać tylko wrzaski z porodówki, albo płacz dzieci...ciekawe czy ja też tak krzyczałam??
Czwartek...o 16 mamy dostać wypis...cieszę się jak głupia!...ostatnie badania, pogadanki, zalecenia... ubieram malutką...przywożą na salę dziewczynę po cesarce...nie chce swojego synka, nie chce go karmić, wymiotuje i płacze...strasznie jej współczuję...na szczęśćie ma wsparcie...
Mała już w kombinezonie, pakujemy się do fotelika, standardowo jest mąz, mama i tata...siostra czeka w domu...wspaniali są...coś zaleciało...mała się sfajdoliła, ale już nie ma gdzie przebrać, pojedzie z kupką do domu...
Dom
W domu przewijanie, karmienie i zostaliśmy we 3...cisza, spokój, własna łazienka...wygodne łóżko i rosołek od mamy...wciągam z prędkością światła i padam...pierwsza noc z 3 pobudkami za nami...co chwila patrzą na małą jak oddycha...jest spokojna i taka piękna.
Następnego dnia od rana karmimy i ubieramy, oglądam na spokojnie ciałko malutkie...mąż wzruszony bardzo, mówi że jest doskonała
Koło 8 przychodzi mama z siostrą...butla naszykowana...wskazówki dane, a my do szpitala na zdjęcie szwów...w końcu!
Przyszpitalna przychodnia...pytam gdzie iść...2 piętro, pokój 38...ciasna winda i jedziemy...pukam...proszę... wchodzę, za biurkiem lekarz na oko koło 60, chyba miał nową szczękę, bo szczerzył się jak głupi...ile po porodzie...4 doby...stolec był?...był ( przecież się nie przyznam, że nie bo się bałam, że mi wszystko popęka)...na fotel proszę...siadam, on wyjmuje skalpel wielkości żyletki siada i ciach ...3 razy pociągnął...dziękuję...za 6 tygodni do ginekologa...do widzenia...
Szybko się ubieram i uciekam...mmm jak swobodnie się chodzi...nic nie ciągnie...teraz szybko do maluszka...mam mega ochotę na cheesburgera z Maca..karmisz...no tak, zostaje gotowany kurczak i sos koperkowy...
Wracamy do domu, dziewczyny szepczą i watrują się w śpiącą królewnę...nie szepczcie, bo musi się nauczyć zasypiać przy głosach...jak tam?...zjadła i zasnęła..w sumie na razie tylko to robi...kładę się koło niej i odpływam...
Kolejne tygodnie wyglądały podobnie...uwielbiam patrzeć i karmić...karmię na zmianę z butlą, bo mam za mało pokarmu...nagle któregoś wieczoru pierś jak balon cała gorąca i czerwona...co jest?...strasznie mi zimno...siedzę pod kołdrą, kocem i w szlafroku, a trzęsę się jak galareta...temperatura 38,9...cholera....zapalenie piersi...antybiotyk, rozmasowywanie cyca, okłady z kapusty i przeszło...tydzień później wróciło, ale już bez antybiotyków...
Koło 3 miesiąca dziecko zbuntowało się na cyca, bo mało leciało mimo moich usilnych starań...koniec karmienia...egoistycznie zjadłam od razu smażonego kotleta i surówkę z kapuchy...napiłam się coli...o to to...
Czekam na każdą nową umiejętność, obserwuję, panikuję i ciągle bym latała z nią po lekarzach…potem mi przechodzi.
Nie jestem chyba matką wariatka, próby przekręcania się na brzuszek i na plecki obserwuję i nie pomagam…moja dzielna dziewuszka radzi sobie sama…szybko się uczy, zadziwia i zachwyca…trochę mi nudno, ale tak już musi być.
Czasami mam ochotę zostawić małą z babcią i na cały dzień pojechać daleko daleko, wyrywam się na zakupy, co sekundę spoglądam na telefon…przez pół godziny żadnych wiadomość…dzwonię i o dziwo wszystko Ok…
Teraz kończy się 8 miesiąc...zadziwiona jestem ile dziecko potrafi się nauczyć w tydzień...w tamtą niedzielę nauczyła się siadać sama, a dziś zasuwa na czworaka po całym domu...fantastyczne
Komentarze
Wyświetlono: 1 - 10 z 10.
Przeczytałam całe. :) Śliczna dziewuszka. :) Moja też wrześniowa, tylko 15 dni później urodzona. :) Pozdrowienia dla Was. :)
Fajny wpis Tez przeczytałm do końca Córcia śliczna
Jej dzięki dziewczyny :) pisało się samo,jak zaczęłam tak zaczęło wracać i samo się pisać :) FANTASTYCZNE jesteście wszystkie :) uwielbiam tu byc :)
Przeczytałam i ja i mój M;d Świetnie się bawiliśmy przy Twoich tekstach :)
hah fajnie napisałaś, a jak czytałam,że podczas porodu Cię piekło to aż sobie przypomniałam jak mnie piekło. A córa boska. Pozdrawiam
Świetny wpis !!! Cały przeczytałam, tak mnie wciągnęło Malutka sliczniutka
fajnie sie czytało... "pajączek" :D
buziaki dla córuni!
Super wpis, fajnie się czytało - nie będę oryginalna ;)
Trochę śmiechu było :)
Fajnie, że masz taką rodzinę i zawsze możesz na nich liczyc ;)
Słodka córcia ;)