W środę wieczorem 25.07 pojechaliśmy na mazury, bo tam mialo sie odbyc wesele kuzynki mojego męża. To juz czwarte na którym bedzie moj niunio. W czwartek było tłuczenie butelek, taki ich zwyczaj, no i sobota, wielke zamieszanie przed ślubem od samego rana... Ślub o godz. 16, a my sie zaczelismy szykowac o 14.30 zeby maly sie nie zdazyl wybrudzic, a ja wybrudzic zanim dojedziemy do kościola. Seba byl grzeczny w kosciolku, zreszta jak zawsze, troszke spacerowalismy kolo kosciola, a wtedy maluszka użadlila go osa. Mielismy blisko do domku, wiec podjechalismy z chrzestnym małego i przyłozylismy mu waacik z octem na spuchniete mejsce.
Emocje spowodowaly, ze zanim dojechalismy na sale Seba juz spal, wiec byla chwila dla nas na odsapniecie. Byla tak duchota, ze szok, a na sali zero klimy i to jeszcze na pietre wiec, powodowalo to masakre... Bylam taka glodna, ale goracy posilek do tego wszystkiego; myślałam, że zdechne.... : /
Gdy niunio wstal, zjadl obiadek i bawil sie do ok 12 w nocy, ale poki sie nie sciemnilo wybiegal sie z dziecikami w ogrodzie, a potem z nami na sali. ;p
Na sali najbardziej krecila go orkiestra, a szczegolnie perkusista, ktory e przerwie dal malemu posiedziec na swoim miejscu i pograc... ; ale miał radoche
kolejna atrakcja dla niego była jazda z Panem Młodym Łukaszem na motorze ksiedza, gdzie Para Młoda miała sesję zdjeciowa.
kiedy juz Seba wstak ok 3 nad ranem zebralismy sie do domku, szybki prysznic dla maluszka i spalismy jak zabici do 11, a o 13 spowrotem na salę na poprawinki; ale nie siedzielismy zbyt dlugo bo byliśmy zmęczeni, więc wrocilismy do domku i poszlismy spac...