Przed rokiem indyjski Sąd Najwyższy uznał istnienie trzeciej płci. Choć wiele problemów tutejszych transseksualistów wciąż czeka na rozwiązanie, to członkowie tej tradycyjnej społeczności po raz pierwszy od lat patrzą w przyszłość z nadzieją - pisze z Nowego Delhi dla Wirtualnej Polski Tomasz Augustyniak.
Przedstawiciele trzeciej płci świętują. W tym miesiącu mija rok odkąd indyjski Sąd Najwyższy oficjalnie uznał ich istnienie. Po latach dyskusji sędziowie orzekli, że osobom transpłciowym przysługują te same prawa publiczne, którymi cieszą się wszyscy inni obywatele kraju. Potwierdzili też, że przez lata hidźry - bo tak brzmi tradycyjna nazwa tej grupy - były zepchnięte na margines życia społecznego. Chociaż w ciągu ostatniego roku nie doszło do żadnej rewolucji, to transseksualiści coraz śmielej upominają się o swoje prawa.
Hidźry można spotkać na całym subkontynencie indyjskim. Zwykle noszą kolorowe damskie ubrania, bransoletki i charakterystycznie klaszczą. Na ulicach miast, dziedzińcach świątyń i w okolicach meczetów proszą o pieniądze w zamian za błogosławieństwo. Ale ich codzienne życie nie jest tak kolorowe i beztroskie, jak mogłoby się wydawać. Nie będąc ani kobietami ani mężczyznami hidźry są narażone na pogardę i przemoc, w tym gwałty, szykanowanie przez policję i nieuzasadnione aresztowania. Borykają się z problemem bezdomności i bezrobocia, a dostęp do edukacji i opieki medycznej mają bardzo utrudniony i to wszystko mimo że dla większości mieszkańców Indii są stałym elementem lokalnej kultury.
Wykształconym transseksualistom łatwiej upominać się o swoje prawa czy wyrobić dokumenty, ale wśród osób, którymi opiekuje się Mitr Trust czytać i pisać potrafi mniej niż połowa. - Często rzucają szkołę z powodu prześladowań - wyjaśnia Chettri, która sama nie poszła na uniwersytet w obawie, że będzie tam poniżana. Mniej wykształcone hidźry potrzebują pomocy prawnej, wiedzy o zabezpieczaniu się przed HIV i AIDS, wreszcie profesjonalnych konsultacji dotyczących zmiany płci. Na wszystko są potrzebne pieniądze. - Przed nami dużo pracy, ale wyrok sądu dał nam do ręki potrzebne argumenty - mówi działaczka.
Wielowiekowa tradycja
Przedstawiciele trzeciej płci byli tu obecni od tysiącleci. Osoby nie będące ani kobietami ani mężczyznami zostały opisane już w starożytnym hinduskim eposie Ramajana. Na dworach muzułmańskich władców, którzy rządzili północnymi Indiami przez kilkaset lat, ubrani po męsku eunuchowie byli szanowani i często robili zawrotne kariery. W tradycji hinduistycznej hidźry noszą damskie stroje. Do ich zajęć należy błogosławienie niemowląt oraz taniec i śpiew podczas ważnych uroczystości, przede wszystkim wesel.
Hidźry to bardzo zróżnicowana grupa, bo mieszkańcy Azji Południowej do jednego worka wrzucali wszystkie osoby niemieszczące się w kategoriach dwubiegunowej seksualności. Chociaż część z nich stanowią ludzie, którzy urodzili się bez organów płciowych, to większość przyszła na świat jako mężczyźni o tożsamości niezgodnej z płcią biologiczną. Niektóre hidźry czują się kobietami, część uważa się za osobną płeć, są wśród nich także transwestyci.
W czasach brytyjskich rządów kolonialnych hidźry musiały zejść do podziemia z powodu prześladowań. Dzisiejszy stosunek mieszkańców Indii do osób transpłciowych to niejednoznaczna mieszanina tradycji muzułmańskiej, hinduistycznej i kolonialnych uprzedzeń. Dla wierzących hindusów osoby nieskażone przez płeć są święte. Wielu wierzy, że błogosławieństwo hidźry przynosi szczęście, choć z drugiej strony urodzenie transpłciowego dziecka jest przekleństwem. Mało kto wyobraża sobie wesele bez udziału eunuchów, ale ci z nich, którzy pracują na ulicach często są wyśmiewani i szykanowani. - Kiedy w 1947 roku Indie uzyskały niepodległość, wolność i prawa uzyskali wszyscy poza nami - mówi Simran Shaikh, transpłciowa aktywistka. - Mimo tysięcy lat historii nadal zmagamy się z dyskryminacją - przekonuje.
Żebractwo i prostytucja
Według oficjalnych danych w Indiach żyje prawie 500 tysięcy hidźr, ale zdaniem aktywistów to kilkukrotnie zaniżone szacunki. Niewiele z nich ma legalne, choćby dorywcze zajęcie. Większość zajmuje się żebractwem, tańcem i śpiewem na weselach albo podczas otwarć sklepów. Konkurencja jest jednak duża, a ludzie coraz niechętniej zgadzają się im płacić.
Coraz więcej hidźr, które nie mogą znaleźć innego zajęcia, zajmują się prostytucją, a to jeszcze bardziej stawia je poza prawem. Naraża też na choroby przenoszone drogą płciową i brak zrozumienia. - Te, które mają więcej szczęścia, prowadzą małe firmy cateringowe, kwiaciarnie albo zajmują się wyrobem świec - wylicza Simran Shaikh. Ponieważ jednak ludzie niechętnie widzą je w rolach innych niż tradycyjne, nadal nie można ich spotkać w sklepach, bankach i urzędach. - Działy kadr w dużych firmach powinny wprowadzić specjalną politykę dla osób transpłciowych. Wiele z nas może być świetnymi specjalistami - mówi Shaikh.
Dziś droga od bramy firmy do biura, w którym ma się odbyć rozmowa kwalifikacyjna, jest dla hidźry znacznie dłuższa niż dla przeciętnej osoby. Nawet jeśli uda jej się tam dotrzeć i dostać pracę w korporacji, kłopoty są niemal pewne. Aktywistka wspomina historię znajomej, którą jedna z takich firm zgodziła się zatrudnić, ale tylko pod warunkiem, że nie będzie rozmawiała ze współpracownikami, a biuro będzie opuszczała osobno.
Wiatr w oczy
Hidźry muszą się mierzyć z przeciwnościami w najprostszych codziennych sytuacjach. Są zmuszone płacić więcej za taksówki czy wynajęcie mieszkania. Często nie mają dowodów tożsamości, nie mogą więc głosować ani korzystać z opieki społecznej. Trudno im się zapisać do szkoły i dostać na uniwersytet, mają kłopoty w szpitalach i na posterunkach policji. - Prześladowanie i bicie przez policjantów zdarza się bardzo często - opowiada Sita Bhardwaj, hidźra mieszkająca w zachodnim Delhi. - A kiedy ostatnio musiałam pójść do szpitala, lekarz nie chciał mnie nawet dotknąć. Zamiast mnie zbadać, wypisał tylko receptę - mówi.
- Sędziowie, lekarze czy urzędnicy nie mają podstawowej wiedzy i często są w szoku, kiedy się z nami stykają. Na lotniskach za każdym razem muszę wyjaśniać, jakiej jestem płci - mówi Rudrani Chettri, szefowa organizacji Mitr Trust pracującej z kilkuset członkami społeczności. - Nie winię ich, zmiana nie jest przecież możliwa w ciągu jednej nocy - wzdycha. Już po wyroku Sądu Najwyższego Chettri wystąpiła o wydanie specjalnej karty pozwalającej brać udział w wyborach. Choć w rubryce "płeć" wpisała "inna", dokument wystawiono na kobietę.
Nadzieja na przyszłość
Hidźry na subkontynencie indyjskim długo walczyły o podstawowe prawa. Dopiero od kilku lat są oficjalnie uznawane w Pakistanie, Nepalu i Bangladeszu. Wyrok indyjskiego Sądu Najwyższego umieścił je wśród środowisk wykluczonych. Dzięki temu będą miały parytety w szkołach, na uniwersytetach i dostęp do publicznych stanowisk. Ale stereotypy jeszcze długo pozostaną, a na zmiany społeczne trzeba będzie poczekać. - Kiedy ludzie będą się z nami często stykali, stopniowo nas zaakceptują - mówi Simran Shaikh. Proces już się zresztą rozpoczął.
Chociaż większość hidźr żyje w warunkach nie do pozazdroszczenia, to zdarzają się wśród nich politycy i celebryci. Po raz pierwszy osoba transpłciowa została wybrana na publiczne stanowisko w Indiach w 1998 roku. Shabnam "Mausi" Bano została wtedy członkinią parlamentu stanu Madhya Pradesh. Od tamtej pory osoby transpłciowe działają w wielu organizacjach, zdarza się, że zostają burmistrzami. Rose Venkatesan, transseksualistka ze stanu Tamil Nadu, prowadziła programy w radiu i telewizji, a niedawno założyła własną partię. Wyrok Sądu Najwyższego może sprawić, że takich osób będzie w życiu publicznym przybywać. - Ziarno zostało zasiane, teraz wszystko zależy od nas - cieszy się Rudrani Chettri. - Musimy upominać się o swoje prawa, zabiegać o edukację i uczulać na nasze problemy. O większości z nich ludzie nie mają nawet pojęcia - dodaje.
Simran Shaikh żyje jako hidźra od 18 lat, a aktywistką jest od kilku. - Na początku, podczas spotkań z policjantami i urzędnikami, czułyśmy z ich strony pogardę. Najczęściej musiałyśmy po prostu zostawiać dokumenty i jak najszybciej się wynosić - wspomina. - Teraz ci sami ludzie wyrażają zainteresowanie i zapewniają, że chcą pomóc społeczności. W końcu uważają nas za osoby - uśmiecha się.