2 dni zostały do Wielkiego Dnia. Mogłoby się wydawać, że teraz to już powinnam spocząć na laurach i rozkoszować ostatnimi dniami w panieństwie. Otóż nic bardziej mylnego. Właśnie na sam koniec wyszło, że rzeczy, które niby zostały załatwione, jednak załatwione nie są. I to takie rzeczy bez których nie da rady iść do ślubu. O czym mowa? Ano o sukni ślubnej. Było fajnie, pięknie, ale jak przyszło co do czego... Cóż, mam nauczkę na przyszłość by nie kupować sukni szytych na miarę. Dziś lecę odkręcać sytuację i kupować nową suknię, tym razem już nie w jakichś komisach. Ehh... Tyle na głowie, że zmęczyć się można od samego myślenia o tym. Ale dam radę. :)
Malutka zaczęła wspinaczki i teraz kopie już tuż pod żebrami. Niesamowite uczucie... A jeszcze niedawno musiałam dotykać dołu brzucha by wyczuć ręką jej ruch. Rośnie moja Kochana Rozrabiaka. :)