To bedzie bardzo szczere. Chodzi o moj zwiazek. W skrocie powiem, ze jestesmy razem 7 lat, 5 lat razem zyjemy, od 2 jestesmy zareczeni. Rok temu mielismy kryzys, rozstalismy sie na 3 mce okolo. Wlasciwie to on mial kryzys, zaczal pisac z 1 laska z pracy, zrobila mu kompletnie pranie mozgu, ja sie bardzo szybko pokapowalam,ze cos jest na rzeczy, az w koncu znalazlam smsy. Szok totalny, przeciez planowalismy slub. Te 3 mce byly straszne dla mnie, pojechalam do Polski na 3 tygodnie, schudlam z 10 kilo wtedy z nerwow, wpadlam w panike,ze zostane sama, w obcym kraju, bez nikogo. Mieszkalismy razem,ale w oddzielnych pokojach, bylo to dla mnie straszne, bo widzialam, ze z nia ciagle pisze, nie chcial byc ze mna. Prawda jest taka,ze sama dla siebie chyba szacunek wtedy stracilam, bo ja walczylam o ten zwiazek, bo go kochalam przeciez. Suka robila mu takie pranie mozgu, ze nie moglam uwierzyc,ze laski moga byc tak perfidne, a faceci tak durni. Nie spotykali sie oni, bo ona miala faceta, z ktorym byla 13 lat. W koncu kiedy ja juz sobie odpuscilam, zaczelam zyc wlasnym zyciem, okazalo sie jaka to panienka jest falszywa i jak kreci wszystkim i wszytskimi. Kiedy ja odpuscilam, to on nagle zaczal sie 'przymilac', zaczynalo byc coraz lepiej, no i zaszlam w ciaze. Nie chciaalam, zebysmy wracali do siebie bo dziecko, ale samo jakos sie ulozylo i przez pare mcy moj chlop na rekach mnie nosil, przepraszal itd Do dzis mowi,ze nie wie co mu bylo wtedy, ze zachowywal sie jak gowniarz itd Wie,ze zjebal wszystko, a moje zaufanie przede wszystkim. Ok, byl kryzys, wrocilismy do siebie. Nie wazne. Wtedy siebie obwinialam o wiekszosc rzeczy, bo potrafilam byc zolzowata, zmienilam sie, serio. Jednak jego problem lezy gdzie indziej. Jest uzalezniony od trawki, porzadnie. Jak sie poznawalismy, to nie wiedzialam, ze popala. Potem jak zamieszkalismy razem nie palil w ogole, az pewnego dnia na imprezie sobie zapalil. I od tamtego dnia wszystko zaczelo sie zmieniac. Teraz trwa to juz blisko 4 lata, obiecywal, przysiegal bla bla bla. Gowno zrobil. Przysiegal juz napewno,ze jak sie dziecko urodzi to skonczy ztym raz na zawsze. Nie skonczyl. Lubi tez sobie piwko wypic, i to bardzo bo pije codziniennie, wodki wcale. Wiem, ze przez to uzaleznienie rozpieprzy nasz zwiazek bo jest juz w takim stanie,ze nad sobia nie panuje. Kiedys to byla oaza spokoju, na rekach mnie nosil, byl naprawde dobrym i madrym czlowiekiem. To palenie go zniszczylo. Wpada w furie o byle gowno, nie radzi sobie z problemami zycia codzinnego. Nigdy mnie nie uderzyl,ani nic ztych rzeczy i nie zrobi tego,ale potrafi mnie wyzwac w nerwach i naparwde drzec sie o byle gowno. Jesli chodzi o prace, zapewnienie nam bytu to nie moge mu nic zarzucic, bo niczego nam nie brakuje. Rok temu zrobilabym wszytsko,zeby ratowac ten zwiazek, balam sie zostac sama. Teraz kiedy jest Leos, a on nie zmienia sie, czuje sie silniejsza, bo jestem matka i mam dla kogo. Nie chce, zeby moje dziecko ogladalo wiecznie zjaranego ojca. Czuje,ze musze zrobic cos teraz poki jest maly i nie rozumie. Nie wiem, czy chce tego slubu, nie wiem czy kocham jego 'starego', czy tego teraz. Mam milion mysli na minute, podczas klotni czuje,ze odwolam wszystko, a kiedy sie godzimy to miekne. Tysiace rozmow z nim nic nie daly. Nie wiem co mam zrobic ze swoim zyciem teraz. Nie traktuje moich grozb i prosb powaznie.
Sorry,ze tak dlugo,ale musialam to wyrzucic.