Oczekiwanie na skarbusia...
Komentarze: 0Dzisiaj znowu obudziłam się zbyt szybko i nie mogłam wyleżeć, więc przysiadłam do komputera i tak sobie buszuję w internecie, szczególnie o tematyce... Czytaj dalej »
Od tego pamiętnego na wieki wieków wydarzenia upłyneło już prawie 2 miesiące. Zaczeło się nieregularnymi skurczami około godziny 23, całą noc mierzyłam sekundnikiem odległości między nimi. Były co 8, co 7, co 5 minut. W myślach kłębiły mi się myśli, przecież jeszcze nie czas bo dopiero rozpoczął się 38 tydzień ciąży, czy budzić męża? Ale przecież on jesty panikarzem więc napewno wsadzi mnie do samochodu i zawiezie do szpitala ale ja jeszcze nie byłam pewna, przecież tyle czytałam i słyszałam o porodach. Ale z drugiej strony może to już ten czas? Jednak jakoś wytrzymałam do rana, co chwilę chodząc do łazienki. O godzinie 6.30 zaczął mi odchodzić czop płodowy o lekkim zabarwieniu czerwieni, pomyślałam - o teraz to już trzeba jechać do szpitala, nawet jeśli to jeszcze nie czas to lepiej się upewnić - zawsze można wrócić do domu.Obudziłam męża, wykąpałam się, zabrałam spakowaną wcześniej torbę i pojechaliśmy. W drodze skurcze mi się jakby trochę uspokoiły. W izbie przyjęć połozna powiedziała, że powinnam pojechac do domu bo jeszcze nie rodzę, ale jeśli chce to mogę zaczekać na lekarza. Oczywiście zaczekałam, zrobił wywiad, zbadał mnie. Ze względu na cukrzycę ciążową postanowił mnie zostawić w szpitalu, upewniając się wcześniej czy jest miejsce. Kiedy się o tym dowiedziałam zaczełam płakać ze strachu. Trafiłam na patologię ciąży. Leżałam krótko, skórcze zaczeły się nasilać, wysłano mnie na badanie i okazało się że rozwarcie miałam już na 5 cm. O 17 trafiłam na porodówkę, leżałam, trochę stałam i ruszałam miednicą, aby pomóc dziecku. O 19. wypłyneły wody płodowe przy pomocy położnej, a potem pojawiały się co chwilkę straszne bóle, bałam się ż tego nie wytrzymam, że zemdleję, mąż mi pomagał, przypominał o oddychaniu(nie planowaliśmy porodu rodzinnego samo wyszło). Krzyczałam ile wlezie (tego też się nie spodziewałam, przecież jestem taką spokojną osóbką), Majeczka wyskoczyła o godzinie 20. 50., jednak nie zapłakała to nas przeraziło, dopiero po odśluzowaniu usłyszeliśmy jej krzyk - to była ulga. Kiedy położyli mi ją na brzych, powiedziałam do niej "Witaj Moje Słoneczko"a ona na moment przestała płakać. Potem mi ją zabrali a ja już nie mogłam się doczekać kiedy ją przytulę. "Porządkowanie" po porodzie, szycie itd.wydawało mi się takie długgggie. Położyli mnie na salę pooperacyjną, bo na innych salach nie było miejsc i tam za jakąś godzinę przywieźli mi mój najdroższy skarb. Przyłożyłam ją do piersi, zaczeła ssać bez żadnego problemu. Jaka byłam szczęśliwa... Urodziłam moją kochaną dziecinkę - Majeczkę...
Dzisiaj znowu obudziłam się zbyt szybko i nie mogłam wyleżeć, więc przysiadłam do komputera i tak sobie buszuję w internecie, szczególnie o tematyce... Czytaj dalej »
|
i zadaj pierwsze pytanie!