Czas tak szybko płynie, że nie wiem, kiedy a będzie już po Świętach. Nie mam kiedy zająć się sobą, odpocząć.
Mąż lata zabiegany (koniec roku w firmie jest zawsze okresem, kiedy mamy ochotę oboje się schować pod ziemię), a dzieciaki odkąd jest śnieg to tylko wyciągają mnie z domu na sanki. Wracamy z przedszkola, zdążę wejść do domu, a one już tachają z garażu sanie i krzyczą "Mamuśka do boju!". No to mamuśka ubiera kolejny sweter na siebie, zakłada drugą parę skarpet i idzie na trzy godziny na górkę, wracając nie ma już siły nawet przebierać nogami.
Ale lubię ten czas i śmiech dzieci. Są wtedy takie radosne, krzyczą, bawią się razem... Wieczorem padają jak muchy nawet wczoraj kąpiel skróciliśmy do minimum, zasypiały na siedząco. Mąż wraca późno, stęskniony i zziębnięty po całodziennym maratonie po dworze. A ja? Ja jakaś jestem wyciszona i spokojna. Chyba ta wizyta u Pani Doktor na mnie tak podziałała. Rano dzieci wyprawiam z mężem do przedszkola, potem sama siadam do papierów i dłubię. W między czasie pichcę na święta smakołyki i nie obejrzę się jak idę po dzieci. Co dzieje się dalej już wiecie. Nie mam czasu usiąść i zastanowić się co nas czeka w Nowym Roku. Jak wiele znowu się zmieni... Jakoś Święta i ten pęd sprawia, że zapomniałam o całej magii, atmosferze... Może znów ją poczuję w weekend, kiedy dzieci będę zdobić chatę, ubierzemy choinkę, zapalimy świece w całym domu i będziemy kończyć prezenty dla dziadków od dzieci. Aniołki, Mikołaje, choinki z masy solnej - tani sposób by uszczęśliwić i dzieci i dziadków. Mam je wtedy na dwie godziny z głowy:) Polecam:)
Chciałam napisać coś z sensem, ale jestem roztargniona i wena odeszła. Mam dziwny nastrój, pewnie moje hormony zaczynają działać w nieprawidłowym kierunku. A jak u Was idą przygotowania do Świąt?