Witajcie dziewczyny.
Właśnie wróciliśmy od lekarza, Hanka zdrowa, śliczna i mega ruchliwa. Piłkarz w wersji damskiej chyba będzie. Mam nadzieję, że jakoś dotrwam w całości do końca.
Ten czas tak biegnie, że nawet nie ogarnęłam, że to 27 tydzień ciąży już leci. Na wadze +3 kg, brzuszek ledwo co widać, może dlatego nie czuję, że jestem w ciąży. Zresztą problemy z Mikołajem dały się mi we znaki...
No właśnie. Kiedy dziecko, nasze ukochane, wychuchane, nagle zachoruje, reszta świata przestaje mieć znaczenie. To co przeszliśmy jeżdżąc od szpitala do szpitala, patrząc na wyniki badań z przerażeniem - dochodzę do wniosku, że nic nas, mnie i męża już nie rozdzieli.
Frustracja, krzyk, ból, złość i strach w jedynym - towarzyszyły nam przez te trzy miesiące. Na szczęście okazało się, że Mikołaj jest zdrów, ale ile się nacierpiał to jego i nasze. Laurka na szczęście była dzielna. Po raz pierwszy zobaczyliśmy z G. jak dzieciaki są ze sobą związane. Mikołaj pytał o siostrę leżąc w szpitalu, jego tęsknota była niczym w porównaniu z tym co było w domu. Laura osowiała, nie chciała jeść. Odrabiała lekcje z przedszkola i dużo czytała. Nie lubiła mojej obecności, jakby bała się, że nie może mnie denerwować, bo dzidziuś w brzuszku... Wolała spędzać czas z tatą. A ja? Nie czułam się odrzucona, wręcz przeciwnie.
Czułam się jak mała dziewczynka, która płaci za jakieś grzechy. Cały czas w głowie miałam palące się czerwone światełko, że może nie potrzebnie zdecydowaliśmy się na kolejne dziecko. Bo różnica wieku, bo związane ze sobą na maksa bliźniaki, bo brak czasu, bo rodzina już ma swój ustalony rytm. Ale wiecie co? Nic nie dzieje się bez przyczyny. Kocham bliźniaki, ale kocham też Hanie w brzuchu. Chcę jej, bo moje życie nie może się kręcić tylko wokół starszych.
Mam poczucie, że kolejny bobas nas odmieni, wzmocni. Jestem nastawiona na normalne macierzyństwo, bez chuchania, nadmiernego słodzenia i rozpieszczania. Miałam napisać o chorobie Mikołaja, ale jeszcze nie potrafię. Leją się łzy, klawiatura nie lubi przyjmować moich potokówJ Nie umiem o tym pisać, a tym bardziej mówić.
To był chyba pierwszy mój czas, tylko ze sobą. Chociaż mąż był obok, Laura, rodzina, przyjaciele to ja po raz pierwszy na prawdę byłam „w sobie”. Ciekawe i przerażające uczucie jednocześnie.
cdn.