W końcu znalazłam chwilkę, więc opiszę jak wyglądał mój poród...Tak jak wynika z tytułu tego wpisu, mój poród mnie zaskoczył. Nie to, żebym nie wiedziała, że jestem w ciąży, wręcz przeciwnie wyczekiwałam już z niecierpliwością dnia rozwiązania. Nawet obawiałam się, że przenoszę tą ciążę poza termin, jednak stało się inaczej… A więc niczego nieświadoma w poniedziałek wieczorem wyciągałam męża na spacer. Jednak bez rezultatu, bo było dość zimno na dworzu. Zaczęłam więc krzątać się po domu… Podlewałam kwiatki, sprzątałam, sprawdzałam torbę do szpitala, czy przypadkiem niczego nie brakuje… tak, jakby coś mi w środku podpowiadało, że to dziś. Jednak ja byłam głucha na te sygnały. Nie sądziłam, że to jakieś oznaki zbliżającego się porodu. Dopiero teraz z perspektywy czasu mogę to stwierdzić. Ale idźmy dalej… Była godzina 22, mąż położył się już spać. Ja jeszcze buszowałam na 40 tygodni, ale stwierdziłam, że już czas i też idę do łóżka. Mimo zmęczenia jak zwykle nie mogłam usnąć. O 23 poczułam silny ból w dole brzucha. Stwierdziłam, że to pewnie skurcze przepowiadające(które miałam już wcześniej), tylko trochę silniejsze. Jednak skurcze nie zanikały, a wręcz przeciwnie nasilały się. Najpierw były co 10 minut, później co 7, 5 min. Chodziłam po domu zastanawiając się czy to już to czy nie… Szukałam sobie dogodnej pozycji. Kładłam się, siadałam, spacerowałam… Po godzinie obudziłam męża. Też nie wiedział czy to już skurcze, bo niby skąd. Ja spodziewałam się, że może dostanę od swojego ciała jakiś konkretny znak, że to już to, np. że odejdą mi wody. Tak jednak się nie stało i dlatego starałam się spokojnie obserwować swoje ciało. Poszłam się wykąpać. Coś tam jeszcze przekąsiłam. Gdy skurcze były co 3-4 minuty zadzwoniłam po mamę, żeby zawiozła mnie do szpitala. Była godzina 1:50 w nocy. Do szpitala jechałam z myślą, że pewnie powiedzą, że to jeszcze nie to i odeślą mnie do domu, albo położą na oddziale… Na izbie przyjęć położna zbadała mnie i kazała przebrać się w koszulę. Wyjaśniła, że rozwarcie mam na 4 cm i wszystko ładnie się przygotowywuje. Mąż odprowadził mnie na oddział i położna mu powiedziała, że nie ma co czekać, bo tu się pewnie jeszcze trochę zejdzie. Jednak od razu trafiłam na salę porodową. Podłączyli mi kroplówkę z oksytocyną i się zaczęło. O 3:20 miałam już pełne rozwarcie, jednak akcja jakby trochę zwolniła. W międzyczasie położna przebiła mi pęcherz, bo wody mi same nie odeszły. Ja nie dałam za wygraną i współpracowałam z położną(dodam na marginesie, że trafiłam na przewspaniałą kobietę… czułam się jakbym rodziła z kimś bliskim). Gdy skurcz ustawał miałam ochotę usnąć. Ok. 4 zaczęły się bóle z krzyża. Akcja postępowała. Parę minut po 5 rano położna zaczęła szykować wszystko do porodu. Pod sam koniec czułam, jakby skurcze zaczęły zanikać, ale nie było już odwrotu. Musiałam przeć. Dziecko było już w kanale rodnym. Jakoś się udało i o 5:45 tuliłam już w ramionach swojego syneczka. To była najpiękniejsza chwila w moim życiu. Całowałam go po rączkach i tuliłam w ramionach. Z oczu leciały łzy… łzy pełne szczęścia i radości. Czułam się jakbym sięgnęła gwiazd. Wydawał mi się taki maleńki. Tylko cichutko zapłakał. W jednej sekundzie zapomniałam o całym bólu. Naprawdę, nie jestem w stanie do tej pory przypomnieć sobie jak bolało. Chyba wcale…J. Adaś ważył 3500g i mierzył 57cm. Po jakimś czasie zabrali go na rutynowe badania, a ja urodziłam łożysko i zaczęli mnie szyć(byłam nacinana). Chyba ból szycia najbardziej pamiętam… Później standardowo 2 godziny leżenia plackiem na sali porodowej. Wcale mi się spać nie chciało. Nawet zmęczenia nie czułam. Byłam pełna radości. Ten dzień zapamiętam do końca życia! Było pięknie!
Komentarze
Wyświetlono: 1 - 6 z 6.
piękny opis :) a poród bardzo szybki =]
Graruluję :)
pięknie to wszystko napisałaś.
narodziny dziecka to najpiękniejsze co kobietę w życiu może spotkać, coś niesamowitego...