Nie jest tak, że się obwiniam za to,że Staś ma AZS - obwiniam się za to, że nie potrafię nic z tym zrobić, dojśc do tego co go uczula..czuję w tym bezradna. Czasem czuję się jakbym była tez małym dzieckiem, chciałabym, żeby ktoś podpowiedział mi co ma robić. Cały czas kontroluję wszystko, obmyslam plan, a czasem chciałabym, żeby ktoś robił to za mnie. Powiedział mi, że tak i tak będzie dobrze. Ale tak właśnie wygląda drosłość. Czasem jej po prostu nie chcę, czuję,że mnie przerosła.
Masz całkowita rację. Zawsze to ja pierwsza rzucam w siebie kamieniem. W zasadzie to tylka ja nim rzucam. Potem podnoszę go znowu i czekam tylko na odpowiedni moment, by rzucić nim po raz kolejny.
Wytrzymam, jakoś wytrzymam, jestem skałą przecież. Tylko czy przez ten czas nie rozsypię się ja mniejsze części? Troszkę niknę, rozpływam się i czuję, że coraz mnie mniej. Mój M. będzie miał trudne zadanie - rekonstrukcję duszy i serca. Ale wierzę w nas, może nie wierzę w siebie, ale w nas razem na pewno.