I jest z nami Szora - a teraz raczej już Sara :)
Podjęliśmy decyzję - już wczoraj ale że nie udało się zrealizować do końca tej idei to dziś ją dokończymy - oczywiście nie na siłę.
Oboje z Jankiem doszliśmy do wniosku, że dom bez małego biegającego sworzonka ( nie mówię tu o Dziecku ;P) jest baaardzo pusty. Od zawsze mieliśmy w domu jakiegoś czteronożnego przyjaciela.
Teraz Godryk ( kot półpers) nie może mieszkać w domu, więc śpi na sianie w stajni. Nie z powodu toxoplazmozy, bo o to akurat nie bałam się, ale przez jego manierę - czase robił kupę w najmniej prawdopodobnym miejscu - jakim jest łóżko!!! :/ Ja Godryka uwielbiam, ale nie mogę sobie pozwolić na takie jego zachowanie, kilkadziesiąt setek prób oduczenia go tego nic nie dało. Brakuje mi tego pchatego mruczka, ale muszę być zdeterminowana...
Wcześniej mieszkał z nami PaliKot - kot którego dwukrotnie uratowałam, taki rudy twardziel. Ale, on z czasem sam wybrał życie na wolności - kobitek mu się zachciało. Palikot to znowuż dusza towarzystwa, zawsze nam robił jakieś numery - wchodził dosłownie wszędzie i zawsze zastanawialiśmy się jakżesz on się tam zmieścił ;) teraz czasami nawet dwa tygodnie go nie ma jak idzie na lachony. Więc kota w domu obecnie nie ma.
Z psami też różne historie były... Janek kiedy się do Niego przeprowadziłam miał sunię maleńką kundelkowatą Kulkę - dziarski piesio z niej był. Był bo sama poszła za ogrodzenie do wilczura sąsiada. Raz ją pogryzł tak, że ledwo ją weterynarz uratował i po kilku miesiącach myśleliśmy, że już nie popełni tego błędu, ale niestety... Za drugim razem nie było szans jej uratować...
Przez długi czas potem się wzbranialiśmy, ale ze względu na Teścia i chyba też na nas samych zdecydowaliśmy się przyjąć małeg oseska od Cioci. Mały był połączeniem jamnika z pekińczykiem - wiem szalone połączenie. Okazało się, że jego tresura to jakaś chora wizja artysty niespełnionego - niemożliwa. Daliśmy mu na imię Szwagier, i był to strasznie głupiutki i wredny szwagier. Musiał zamieszkać na dworze, bo za cholerę nie dało się go nauczyć sikać na dworze. W domu gryzł wszystko i paskudził okropnie a do tego wył w nocy. Na polu miał swój raj. Ale zaczął nam wylatywać na drogę, więc na czas jak np otwieraliśmy barmę to musieliśmy przyczepiać go do budy na łańcuszku. Nic to, bo rodzina częto gęsto nie oglądała się za sobą kiedy szła do miasta i mimo, że zamykali bramę to Szwagier znalazł sobie przejście - przez rzekę!! Poszedł gdzieś mały głuptas i do tej pory go nie widzieliśmy. Janek mówi, że w ogóle nie był do nas przywiązany mały głupol, że na pewno ktoś go wziął do siebie - też zakładam taką opcje, bo zaraz jak uciekł to zjechaliśmy całe miasto i okolice i nigdzie nie było "zwłok" potrąconego psa.
Obecnie została nam Tequilla, ale jak już gdzieś pisałam, też nie może mieszkać w domu, tylko niestety w kojcu... co jakkolwiek staramy się jej rekompensować wypuszczając rano na łąką i chodząc z nią na spacery...
Tak więc wracając do sedna sprawy, o której tu staram się napisać, to wczoraj zdecydowaliśmy się, że przyjmiemy do anszego domu jakiegoś małego kundelka ze schroniska, najlepiej sunię, bo wierniejsza. Wczoraj już pojechaliśmy do Krakowa, ale były takie korki na balicach, że nie było szans dojechać przed tym jak się ściemniło. Tak więc dziś jedziemy ponownie. Może uda się jakiegoś psiunia wychaczyć i podarować mu lepsze życie. Wiem, że będziemy mieli za niedługo małego szkraba, dlatego nie czekamy z decyzją o przjęciu psa, bo chcemy go nauczyć życia z nami, często też do nas dzieci sióstr przyjeżdżają więc mamy nadzieję, że psiunio nauczy się się lutego i przyzwyczai do takich warunków...
Trzymam za nas kciuki - mam nadzieję, że uda się znaleźć jakąś istotkę, która akurat na nas czeka....