Wczoraj stoczyliśmy batalię z zimą Katowicką. Wróciliśmy z tarczą a nie na niej. Mój Farben zdał egzamin. To już przesądzone, nie będzie jeździł solówkami, opcja zawodowa na przyszłość to trasy w tirze. I cieszę się, cieszę się, że mu się udało, naprawdę się cieszę, bo od zawsze widziałam w nim niedosyt, że ma tylko na ciężarówki prawo jazdy. Chciał jeździć tymi poworami, więc po miesiącach walk w końcu się to udało. Naprawdę ciężko jest zdać egzamin na prawo jazdy wyższych ategorii, no i sama stwierdzam, że jest to bardzo żmudna umiejetność. Tyle ile trza się namordować, żeby zrobić głupi łuk na placu to głowa mała. No ale mniejsza o to. Bardziej chodzi o nas. Cieszę się i nie cieszę jednocześnie. Chciał taki zawód, chce taką pracę, tylko mój strach przed tyogodniowymi rozstaniami jest tak wielki jak chałdy wczorajszego śniegu na placu manewrowym.
Jak ludzie, którzy są ze sobą trzy i pół roku 24 godziny na dobę razem mogą przetrać rozstania.. takie.. już czuję, że będę tu kwilić co chwila.. oczywiście żeby jeszcze praca się znalazła, bo deficyt jest taki na rynku pracy, że głowa mała. A u nas zawsze było pełno ofert na kierowców ( takie zagłębie międzykopalniane, Kraków-Katowice dobra trasa).
Póki co jestem z niego dumna, bo wiem ile to kosztowało zachodu, czasu i pieniędzy. No i panowie z TIR zawsze budzili we mnie respekt. W tych bestiach.. Wielkie K. ( odn.
do pioseni Piotrusia Roguckiego).
Powyżej plac manewrowy już po walce pana troaktorzysy ze śniegiem. Na liczniu tutaj już 8 rano.
Z pozdrowieniami dla pana egzaminatora Dariusz, któy spośród wielu spotkanych panów po fachu był naprawdę uprzejmy.
Marceli jako tako był grzeczny ;) za to buty nam przemokły do ostatniej nitki. Mam wrażenie, że tak szybko nie wyzdrowieję.