Poniedziałki maja to do siebie,że szybko mijaja,przynajmniej w pracy czas leci,wiec proszę,niech ten dzień dziś szybko minie.P.wrócił do belgii:/,no comments moje samopoczucie,ale i tak już sie powoli oswajam z tymi jego wyjazdami,wczoraj,kiedy wyszedł nie miałam ataku płaczu,załamki,ani nic podobnego.Fakt,było mi smutno, przykro,ale oboje zdajemy sobie sprawę,że nie chcemy,ale musimy,live is brutal...Tęsknię jak glupia za tym moim przystojniakiem,ale powtarzamy sobie,że tylko tydzień,że zleci,oby jejku.
Sara mnie obudziła przed piątą na cyca,a potem cudowała do szóstej,bo spać jej sie odechciala,jeju.Wstałam,wypiłam kawę,zagryzłam czekoladą-nie ma to jak mieć chłopa,który nawiezie do domu belgijskiej czekolady,kiedy jestes na diecie i masz nerwy i stresy i łakomstweo we krwi,porazka.Zadek mi rośnie,widzę gołym okiem,czyli na zimę albo sie opanuję,albo,lipa.Dobrze,że nie mam wagi w domu.
Zaraz trzeba wyjść,na dworze jeszcze ciemno,chlodno.Dobrze,że mała zostaje z ciocią,chociaż o nia jestem spokojna,że ma dobrą opiekę,że jakby co jest bezpieczna,cięzko tak pogodzić życie z malutkim dzieckiem,do pracy i bez chlopa cały tydzeń.Nie narzekam,tylko tak mnie naszło...Uciekam,pozdrawiam!