Powodzenia :)
Wczoraj byłam u lekarza, w tamtą stronę zawiózł mnie teść, czekał pod przychodnią ale okazało się, że wizyta mi się cholera, przedłuży i musi już jechać do pracy. No ładnie - a autobusy ograniczone.
No nic, wyszłam od doktora i dreptam sobie na rynek, połazić po sklepach - teść dzwonił, że jedzie busik o 10.30 ze stanowiska tego i tego. Okej, 1,5h czasu, połażę po sklepach. Tempo miałam wprost zawrotne, jakieś 300m/h, cieżko mi się już chodzi. Zbyt ciężko.
Idę na dworzec i co? I nic, nie ma żadnego autobusu jadącego do mojej wsi zabitej dechami. Co teraz? Dzwonię po koleżankę, która rzuciła wszystko i po mnie przyjechała. O pieniądzach na paliwo nawet nie chciała słyszeć. Tak, to ta sama która niedawno dała mi całą siatkę słodyczy i owoców. Czemu mi tak głupio? Poprostu nie jestem przyzwyczajona, by ktoś tak bezinteresownie mi pomagał. Przywykłam raczej do tego, że 'ciąża to nie choroba przecież' i radź sobie sama.
Przyjechałam do domu, zrobiłam obiad, chciałam obudzić Marka po nocce - nie wstał. Nie i chuj. On jest zmęczony, będzie dziś spał do bólu, odejdź (lekko powiedziane, było trochę mniej cenzuralnie)
No to zostawiłam go, poprasowałam ciuszki, wszystko zapięte na ostatni guzik :) Czekam na mojego Marcelka i doczekać się nie mogę... Niech ten czas już szybciej zleci.