ojej dobrze, że tak to sie skonczyło. Trochę wiem co musialas przezywac - taki stan dzieciatka i jeszcze te warunki.. Ja pamietam, jak moja zabrali na badania, po cyzm powiedzieli, ze musi jechac do szptala na badania do Gdanska karetka (ja jestem w Gdyni), bo ma cos z serduszkiem. A ja nie moglam jechac z nia. Musialam czekac az wroci.. Tak bardzo sie balam, tak plakalam, jak jeszcze nigdy w zyciu.. Na szczescie po 3 godzinach (najluzszych chyba w zyciu) okazalo się, ze to naturalna mala wada, ktora się sama "naprawi". Ah.. to najgorsze jak cos nie tak dzieje sie z maluszkami. Dobrze, ze jest juz ok :) zdrowia :)
Ponieważ jestem w drugiej ciąży a pierwszy poród był w wyjątkowy i oby drugi był lżejszy :) postanowiłam opisać to przeżycie , aby porównać poźniej te dwa doświadczenia ze sobą. Pamięć jest zawodna dlatego nie ma to jak przelać wspomnienia na "papier".
Był wtorek 14.08.2012, od rana miałam skurcze popowiadające zbliżający się porób, ale bez większego stresu odbyłam codzienny spacer. To były skurcze ale takie , co poł godzinki i nie uciążliwe. W domu położyłam się i zaczęłam czytać w internetowych poradnikach czy to może być już, nie wyczytałam nic co mogłoby mnie uspokoić .
Tak koło godziny 16 zaczęło boleć już nieco bardziej, miałam bóle regularne co 10- 13 min ( siedziałam z zegarkiem i skrupoulatnie sprawdzałam czas), trochę spałam , trochę skakałam na piłace. Mąż był już w domu i trochę mnie wkurzał ( zaczął mówić że chyba już czas, że zawiezie mnie do lekarza), ale poczekaliśmy do bółów co 5 min, to była jakoś godzina 19 z minutami. Do szpitala nie było daleko , jakieś 20 min szybkiej jazdy.
Bóle były co 5 min ale gdy dojechaliśmy już do miasta , mąż zrobił sobie zakupy na pępkowe ( bo w środe 15.08.2012 było święto i sklepy zamknięte). Ja w samochodzie w miarę spokojnie czekałam i sparwdzałam czas.
Na izbie przyjęc papierkowa robota (w sumie nie trwała zbyt długo) , przebrałam się i poszłam na badania. Popsuta widna - spacer na drugie piętro.
W gabinecie pani mnie zbadała, rozwarcie na 1 cm, podłączyła pod KTG a tam.....brak jakich kolwiek skurczów macicy. Byłam okropnie zdziwiona bo ja w dalszym ciągu miałam regularne bóle co 5 min. Kiedy przyszedł bół położna zapytała mnie gdzie boli.....wskazał krzyż i pośladki- powiedziała tylko że dzisiaj napewno nie urodzę i że mąż może jechać do domu.
Szczerze też chciałam wracać, ale przyjęli mnie na oddział i musiałam zostać aż urodzę ;)
Poszłam do pokoju, pożegnałam się z mężem i przygoda dopiero się zaczęła...
W sali leżałam z dwiema kobietami, jedna była ok, cichutko leżała, zajmowała się sobą , ale druga.....o boże, gadała nieustannie, zadawała sto pytać, kiedy miałam bóle mówiła "boli?boli? chyba jednak urodzisz" i tak ciągle i ciagle. - jak się później okazało miała urodzić 12-ste dziecko
Z bólu nie mogłam leżeć, chodzić po tej sali też nie bardzo było jak, panie z sali poszły w końcu spać. Przyszchodziła położna i sprawdzała rozwarcie- 3 cm, zaczęłam krwawić więc samopoczucie jeszcze gorsze. Mówila "prześpij się bo nie będziesz miała sił urodzić" przysypiałam, budziałam się, chodzilam i tak w kóło a tu dopiero godzina 24:00
Zaczęłam wędrówki do toalety, organizam oczyszał się i przygotowywał do porodu. Naprze .mian wymioty i kupka i tak do samego rana- byłam już wykończona.
15.08.2012- godzina 8:00 przyjechał mój mąż, zjadłam śniadanie, poszliśmy na spacer po korytarzach, coraz bardziej zmęczona chciałam się położyć więc wróciliśmy do pokoju, tylko przysiadłam i znowu mdłości. Biegiem do łazienki i podczas wymiotowania odeszly mi wody ( godzina 10 :00) - jmiałam nadzieję że to już blisko.
Zaprowadzili nas na porodówkę na której w bólach spędziałam kilka następnych godzin. Brałam prysznic, bardzo mi pomagał, jednak kazali mi wyjść i troszkę pochodzić. Krzyż i pośladki bolały mnie tak bardzo, mąż miał mnie masować, a wyglądało to tak że poprostu bił mnie pięściami po pośladkach- ja oczywiście czułam jedynie delikatną ulgę. (Pamiętam, że powiedział, że nie może tak robić bo będę miała siniaki i powiedzą że mnie bije.) Prawie płakałam, zastanawiałam się czy dam radę, po tylu godzinach wymiotowania , bóli, głodna i niewyspana i mega zmęczona. A i okazało się że wody wszystkie nie odeszły więc przebiła pęcherz do końca, wody były już zielone.Trwało to wszystko 5 godzin
Druga część porodu trwała 25 min, nie bolało już chyba tak bardzo, ale kosztowało mnie to naprawdę wiele wysiłku na który nie miałam zupełnie sił. Miałam przeć , kiepsko mi to wychodziło) musiał pomagać lakarz, naciskał na brzuch żeby mi pomóc. I udało się- moje pierwsze pytanie- DLACZEGO NIE PŁACZE- chwilką minęła i już zapłakał nasz Szymek :)
urodził się o 15: 25 3520 g i 55 cm.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Nasza pierwsza wpólna doba, było fajnie choć nie wiele już z tego dnia pamiętam, zmęczona spałam z malutkim na łóżku. W nocy nie mogłam go nakramić, nie chciał , nie umiał złapać sutka. Nakarmili go strzykawką, dużo spał. Rano badania, wstepnie ok.Byli goście, była mama, tata, teściowa, bratanica no i mąż oczywiście.
Jednak coś było nie tak, mały ciągle spał, nie mogłam go wybudzić do jedzenia, pielęgniarka ( bardzo nie miła) kazała mi go rozebrać i że wtedy się wybudzi. Uczyłam go ssać wkładając palca wskazującego do jego małej buziulki, nauka karmienia okazala się bardzo trudna, trwała do wieczora i mały raz ciągnął raz nie. Pobrali mu krew do badań - wieczorem przenieśli nas do sali koło dyżurki, musieli zbadać mocz, ale nie chciał nasisiać do woreczka- miał czas do godz 20 bo o 20 musieli podać mu antybiotyk. Położna była bardzo troskliwa i miła, wogole nie dała mi odczuć że to coś poważnego, dowiedziałam się tylko że ma powiększony współzynnik CRP. Kroplówka z antybiotykiem kapała do rana, ja z pomocą położej karmiłam go. Szymek wcale nie wybudzał się do karmienia, wiec znowu nie przespałam prawie nocy, zwłaszcza że te kable miał przyszepione do malutkiej rączki.
Rano przyszła pani doktor pediarta, zabrali go na badania,zrobiła przesłuchanie , na co chorowałam, jakie leki brałam- bałam się coraz bardziej a w szpitalu unikali stawiania diagnozy. Pani doktor powiedziała tak " jeżeli potwerdzi się to co podejżewam to będziemy musieli Pani synka wysłać do szpitala dziecięcego w Olsztynie" zrobiłam wielkie oczy, pytałam ale ona odpowiadała mi językiem lekarzy ,a ja ledwo się trzymałam ze łzami w oczach słuchałam i drącym głosem odpowiadałm na pytania.Próbowałam przypomnieć sobie najmniejszy szczegół który pomógłby im rozwikłać przyczynę jego złego stanu.
nowia wiadomość -Zmiany na płucach- boże trzy tygodnie miałam przewlekły kaszel- duszący- TO MOJA WINA pomyśłam
Powiedziała, że o o 12 przyjdzie i powie jaką podjęli decyzję. Przyszła- powiedziała że zabierają go do Olsztyna, przyjedzie karatka z inkubatorem> Ja nie mogę jechać z nim, bo nie w karetce miejsca, że mam dojechać sama. Zadzwoniłam do męża, przyjechał z pracy błyskawicznie, popłakałam się i powiedziałm tylko że zabierają go a ja nie znam żadnych szczegółów, że oni tutaj mnie zbywają nic konkretnego nie mówią. Widziałm strach w jego oczach.Jakoś o 15 przyjechała karetka, spakowałm się, pożegnałam z małym i pojechałam do domu po rzeczy. Nie wiedziałam zupełnie co zabrać, ile ciuchów, czy zostanę tam na noc- kompletnie nic.
Na tym zdjęciu to druga doba mojego synka,
Tylko weszłam na oddział "patologia noworodków i niemowląt" usłyszałam płacz swojego dziecka, dziwne bo było tam naprawde duzo dzieci a ja słyszłam tylko jego mimo że jego głos znałam tylko jeden dzeń. Był w drugim pokoju od wejścia, sam taki malutki. Weszłam i odrazu zaczełam go karmić, stało tam jedno kszesełko więc najlepiej jak potrafiłam przyłożyłam go do piersi , ale znowu nie wychodziło. Mój mąż pomagał mi i jakoś się udało. W całej tej sytuacji moje bóle poporodowe jakoś nie były ważne, siadałam całą pupą na twarde krzesło, zaciskając zęby żeby tylko pomóc mojemu synkowi, żeby już nie płakał, żeby zjadł spokojnie. Siedziałm sztywno żeby tylko nie wypuścił sutka kiedy udało mu się go złapać. Kiedy się najadł dopiero rozejżałam się do około, przyszłą pielęgniarka- jejku znajowa twarz - chodziłam z nią do liceum- jakie szczęscie. Powiedziała jakie zasady panują na oddziale , że łóżko dostajemy wieczorem i rano trzeba je złożyć i wynieść, gdzie jeść posiłki, gdzie "łazienka" "prysznic". BYłam przerażona tym że cały dzień spędzę na krześle- jednak to było tylko dwa dni po porodzie, ale moje szczęście na weekend mogły łóżka stać cały dzień. Nauczyłam się karmić przez weekend, nie miałam jeszcze wyników badań, miły być w poniedziałek. Mały ciągle przyjmował antybiotyk. W poniedziałek po obchodzie wyszło że zmian na płucach nie ma Szymek ma bakterie z rodziny gronkowców. i tyle, przybierał na wadzę, wygladał coraz ładniej jednym słowem zdrowiał :). Ale spędziliśmy tam całe 14 dni na antybiotyku , musiałam monitorować przyrost wagi więc ważyłam go przed i po każdym karmieniu, codziennie przyjeżdzał tatuś po pracy. Warunki sanitarne dla mam w opłakanym stanie, ale jakoś dałam radę. Szymek zdrowy. Wróciliśmy do domu 27.08.2012.
Po porocie do domu przyjechała położna środowiskowa, i powiedziała " o a co on sepse miał" w wypisie ze szpitala nazwane POSOCZNICA , przez cały pobyt w szpitalu nie zdawałam sobie sprawy na co chorował mój synek, mówili ciągle paciorkowce gronkowce.....teraz mysle że może to lepiej bo niepotrzebnie bym się niepokoiła, a on odrazu po przyjęciu antybiotyku wykazywał poprawę.
Po powrocie do domu miałam tylko jeden dzień słabości, przepłakałam cały dzień, emocje puściły po porodzie, choroba Szymka, pobyt w dziecięcym
Mały ma teraz prawie 6 miesięcy a ja ciągle mysląc o tamtych dniach mam łzy w oczach i dziękuję lekarzom za szybką ,trafna diagnonę i leczenie.
Teraz mam tylko nadzieję że za drugim razem los oszczędzi mnie i naszego drugiego dzidziusia troszkę bardzej.