Nastoletni rodzice zakatowali 5-miesięcznę niemowlę . czywciazy |
2014-08-14 09:44
|
vote-up

Dobre pytanie

Słabe pytanie

Szczegóły
vote-down

O uszkodzeniach na twarzy dziecka wiedział szpital, sąd rodzinny, kurator. A jednak nie dało się uniknąć nieszczęścia. Pięciomiesięczne dziecko od czterech tygodni leży na intensywnej terapii.

Pięciomiesięczna Anastazja przeszła trepanację czaszki. Śledczy twierdzą, że dostała od ojca. Wcześniej znalazła się już w szpitalu z siniakami. Ale lekarze uwierzyli, że uderzyła się sama. Teraz - od czterech tygodni - dziewczynka leży na oddziale intensywnej terapii Szpitala im. Krysiewicza w Poznaniu.

Urodziła się w lutym tego roku. Kiedy miała miesiąc, jej rodzice wprowadzili się do mieszkania socjalnego na poznańskim Świerczewie. To ładna, zielona okolica. Wzdłuż długiej ulicy ciągną się stare, poniemieckie domy. Zdecydowana większość odremontowana, zadbane ogródki, proste chodniki. Dom Anastazji stoi skryty za murem z cegły. Wysoki, z piętrem i poddaszem. Spod odpadającego tynku widać gołe cegły, ale za to wszystkie okna są wymienione. Nowe, pomalowane na ciemny kolor drzwi wejściowe. Budynek należy do miasta. Jest tu pięć mieszkań socjalnych i dwa prywatne. Anastazja mieszkała na pierwszym piętrze. Jej 18-letnia mama ma na imię Natalia. Ojciec Krzysztof jest o rok starszy. Sąsiedzi mówią, że pracuje i jednocześnie korzysta z pomocy swoich rodziców, którzy mieszkają w innej dzielnicy.

- Widziałam Krzyśka raz z dzieckiem. Niósł je na rękach i mówił: "Moja córeczka kochana". Zwróciłam na to uwagę i pomyślałam, że to miły widok - mówi jedna z sąsiadek. Nie chce podać ani imienia, ani nazwiska. Nie jest jedyna. Żaden z sąsiadów rodziny, z którymi rozmawiam, nie chce ujawniać danych. - Ja też widziałam ich kilka razy z wózkiem na spacerze. Sprawiali wrażenie grzecznych. To rzadkość w tych czasach.
Awantura nad ranem

Z rodziną mieszkał jeszcze ojciec 18-latki, czyli dziadek niemowlęcia, i nieletnia siostra Natalii. Matka obu sióstr nie żyje od czterech lat.

Sąsiad: - Widziałem dziecko klika razy. Taka fajna dziewczynka. Znamy się z jej dziadkiem i czasami bywałem u nich w mieszkaniu. Ale nigdy nie miałem zaufania do tego ojca, do Krzyśka. Pamiętam jak tydzień przed tym, kiedy małą zabrało pogotowie, byliśmy u dziadka na kawie. Było wczesne popołudnie. Natalia z córką siedziały z nami. I w pewnym momencie Krzysztof wypadł zaspany z pokoju, przeklął i powiedział, że mamy być cicho, bo jest po nocce w pracy.

Sąsiedzi mówią, że z mieszkania Anastazji czasami dochodziły krzyki, ale nikt nie widział, aby Krzysztof podniósł rękę na Natalię czy Anastazję.

- Raz nad ranem obudziła nas awantura. Ściany tłumiły, ale słychać było przekleństwa. Mąż chciał już iść na górę i interweniować, ale nagle wszystko ucichło - mówi sąsiadka. - Kiedyś słyszałam też na klatce schodowej, jak ona powiedziała do niego, że jest damskim bokserem.

- My słyszeliśmy krzyki i domyślałem się, że może ją bić. Ale nie miałem dowodów - mówi sąsiad. - Jeszcze zanim Krzysztofa zabrali, kopnął dziadka i złamał mu rękę. Oficjalna wersja jest taka, że dziadek się przewrócił.

Natalia z siniakami

Miesiąc po wprowadzeniu się do nowego mieszkania rodzice Anastazji przywożą ją do Szpitala im. Krysiewicza w Poznaniu. Dziewczynka ma kilka siniaków na twarzy i za uchem. Krzysztof mówi lekarzom, że córka uderzyła się główką w jego głowę. Jest agresywny i niezadowolony, gdy personel dopytuje o szczegóły.

- Nie mieliśmy podejrzeń o pobicie, dlatego nie zawiadomiliśmy ani policji, ani prokuratury, ale poprosiliśmy sąd rodzinny o zbadanie sytuacji rodzinnej dziecka - mówi Sylwia Świdzińska, zastępca dyrektora lecznicy.

Sąd rodzinny w Poznaniu zajmuje się sprawą i wysyła na Świerczewo kuratora.

- Nie stwierdził niczego podejrzanego i nie miał żadnych zastrzeżeń ani do matki, ani do ojca dziewczynki - mówi sędzia Jarema Sawiński, rzecznik Sądu Okręgowego w Poznaniu.

- Nikt nas nie pytał o tę rodzinę - dziwią się teraz trzy sąsiadki

Aresztowanie Krzysztofa

10 lipca jedna z mieszkających w domu kobiet słyszy płacz Natalii. Jakiś czas później widzi, jak dziecko zabiera pogotowie.

- Pomyślałam, że może ma kolkę. Nie przejęłam się tym specjalnie - mówi.

Karetka zawozi Anastazję do tego samego szpitala. W dokumentacji ambulansu znajduje się informacja, że dziewczynka spadła z wysokości 60 cm. To samo rodzice mówią lekarzom. Anastazja jest nieprzytomna. Trafia na stół operacyjny - lekarze robią trepanację czaszki. Przez następne cztery tygodnie leży w śpiączce. Szpital po raz drugi zawiadamia sąd rodzinny.

W połowie lipca sędzia ogranicza prawa rodzicielskie Natalii i Krzysztofowi, a szpitalowi zakazuje wydania dziewczynki, jeśli ta się wybudzi.

Organa ścigania wciąż nie wiedzą o sprawie. Dzieje się tak dopiero po tym, gdy jedna z sąsiadek powiadamia lokalną gazetę. Dziennikarze kontaktują się z policją, a ta zatrzymuje Krzysztofa.

- Biegły z zakładu medycyny sądowej stwierdził, że obrażenia, które ma dziecko, powstały na skutek pobicia - mówi Andrzej Borowiak, rzecznik wielkopolskiej policji. - Ustaliliśmy, że w obu przypadkach, po których dziewczynka trafiała do szpitala, ojciec był z nią sam w domu. Zawiadomiliśmy prokuraturę.

Krzysztof zostaje aresztowany.

Nie ma kontaktu

Przy szpitalnym łóżku Anastazji wiszą kolorowe zabawki. Na główce widać długi szew, ślad po operacji. Lekarze nie mogą udzielać informacji o stanie jej zdrowia. Podobno nie życzy sobie tego matka dziewczynki. Dr Świdzińska ma obawy dotyczące przyszłego rozwoju dziecka. Kiedy wchodzę na oddział intensywnej terapii, Anastazja płacze, rusza rączkami.

- Płacze, bo coś ją boli? - pytam oprowadzającą mnie lekarkę.

- Płacze jak każde inne dziecko, które jest w szpitalu.

Kilka dni po mojej wizycie rzecznik szpitala ogłasza, że z Anastazją nie ma kontaktu. Nie reaguje na twarze, nie uśmiecha się.

Personel twierdzi, że Natalia odwiedza córkę. Krzysztof, zanim został aresztowany, też się pojawiał.

Sąsiad: - Dwa tygodnie po tym, jak małą zabrali do szpitala, widziałem Krzysztofa w sklepie. Był uśmiechnięty, żartował ze sprzedawcą.

W dzielnicy teraz potępienie

Natalia wyniosła się już ze Świerczewa. W mieszkaniu został jej ojciec. W drzwiach ich mieszkania zostawiam kartkę z numerem telefonu i prośbą o kontakt. Dziadek Anastazji nie oddzwania. Prokurator przesłuchał już jego córkę, ale na razie nie postawił jej żadnych zarzutów. Sąsiedzi mówią, że jeśli dziewczyna wróci do domu, ludzie z dzielnicy nie dadzą jej żyć.

Sąsiad: - Nie mogła o niczym nie wiedzieć. Kryła go. Nie umiem tego zrozumieć.

Sąsiadka: - Niby mieszkamy pod jednym dachem, a nikt nic o sobie nie wie. Jednorazowe krzyki nie wzbudziły naszej czujności. To trzeba sobie przyznać. Niestety. Teraz człowiek z gazet się dowiaduje, co zaszło, i myśli, że przecież był na miejscu i już po pierwszym pobiciu mógł coś robić.


TAGI
Brak tagów, bądź pierwsza!

4

Odpowiedzi

(2014-08-14 11:44:38) cytuj
  • żądna wiedzy
  • pomocna
  • aktywistka
  • blogerka
  • dokumentalistka
  • doświadczona
mlodamamaaw
powiedzcie mi jakim trzeba byc bydlakiem? zeby pobic wlasne dziecko ?! nie wiem nie lubie czytac takich rzeczy bo wiem ze nic nie moge zrobic... i serce mi peka.. nie wiem czemu ale czasami modle sie za te wszystkie biedne dzieci. niech ktos im pomoze i postawi na ich drodze kogos kto je uratuje... a moze wy wiecie jak dzialac i jak pomagac?

Podobne pytania