My z mezem pojechalismy na porodowke nikomu nic nie mowiac rano po wszystkim zadzwonilismy ze mlody juz na swiecie. I tu byl zal ze dlaczego ich nie poinformowalismy ze juz sie zaczeło.No wasnie po to by nikt mi nie wydzwaniał
Żalę się. Już nie mogę. Będę mordować, albo nie wiem co. Nie wiem, czy jestem jakaś nienormalna, czy wszyscy w moim otoczeniu pogłupieli.
Od jakiś dwóch tygodni CODZIENNIE, ba czasem nawet po dwa razy dziennie dzwonią do mnie kolejno: tata, mama, brat albo bratowa, do męża jeszcze oczywiście teściowie i pytają się, czy może już przypadkiem nie rodzę... Znajomi i dalsza rodzina też się dopytują, ale rzadziej.
Ludzie, kurza twarz, jak będę rodzić, to będę, nie pomagacie mi w niczym natrętnie się dopytując. Do terminu mam jeszcze 2 TYGODNIE! Rozumiem, dopytywać po terminie, ale kurczę, już od miesiąca przed?
Sama się nie mogę doczekać, jest mi baaaardzo ciężko, 20 kg na plusie robi swoje, jestem już zmęczona i też chciałabym już urodzić, ale do jasnej cholery... takie dopytywanie się niczego nie przyspieszy.
Mówiłam, tłumaczyłam - spokojnie, jak coś się będzie działo, to damy Wam znać.
Nic nie dało. No przecież nie będę rodziny opierniczać, bo wiem, że się martwią... ale strasznie mnie to irytuje. Mam chęć walić głową o ścianę, takie dopytywanie się ( i to szczegółowo - a skurcze masz? a biegunkę? a nie czujesz się dziwnie?) tylko mnie dołuje, że jeszcze nic się nie dzieje. Jak będę musiała jeszcze przez dwa tygodnie, po kilka razy dziennie robić sprawozdanie ze swojego samopoczucia, to prędzej wyląduję na oddziale psychiatrycznym niż na porodówce.
Któraś z Was miała/ma tak samo? Dzisiaj po trzecim telefonie z pytaniem, czy może już coś się dzieje, coś we mnie pękło. Siedzę i ryczę. Chyba hormony i zmęczenie robią swoje.
Też Was tak wkurzali? Czy to ja jestem jakaś inna, że mnie to irytuje?