O kurde, ale historia...
Nadal się spotykaliśmy w pracy. Dużo o tym rozmawialiśmy. On wiedział, że ja nadal go kocham. A ja, że on kocha mnie. To było jak ziemskie przyciąganie. Nie mogliśmy przejść obok siebie obojętnie. W sierpniu wyrzucili go z pracy. Przestaliśmy się widywać codziennie. Niby zginęła jakaś paczka na magazynie. Wartościowa. A że z jego rejonu to kogoś musieli pociągnąć do odpowiedzialności. Mówił, że nic nie wziął. Że nie jest idiotą. Często do mnie dzwonił. Opowiadał jaki jest rozdarty. Nie może sobie z tym poradzić. Nie chce tam być. Nie chce być z nią. Śpi na kanapie z psem. Kłócą się cały czas. Ona ma pretensje o wszystko. Nie mógł sobie z tym poradzić. To ja byłam kobietą jego życia. Żałował, że to dziecko nie jest nasze. Że nie może być teraz szczęsliwy. Znów zaczęliśmy się spotykać. Rzadziej ale jednak. Raz w tygodniu. Czasami raz na 2 tygodnie. Miał nową pracę 50 km ode mnie. Zawsze było cudownie. Te chwile razem. Pełno namiętności, miłości, zrozumienia. Ona wiedziała, że się ze mną spotyka. Żądała, by zerwał ze mną kontakt. Inaczej nie zobaczy dziecka. Nie zrobił tego. Kłócili się jeszcze bardziej. O mnie. Nie chciałam żyć w trójkącie. Ale nie potrafiłam tego zakończyć. Wiele razy próbowałam. Byłam zablokowana na nowy związek. Niby wolna, ale tak bardzo go kochałam. W grudniu znów byliśmy w Londynie. Znów była sielanka. Wielkie Love. Ale już nie do końca. Ona pisała. Dzwoniła do niego. Szukała go. Nie wiedziała gdzie jest. Wiedziała jednak z kim. Gdy wróciliśmy powiedziałam, że koniec. Że tak się nie da. Ja tak nie potrafię. Został u mnie na noc. Płakał. Pierwszy raz tak bardzo płakał. Dorosły facet. Masakra. Powiedział że chce mieć ze mną dziecko. Być ze mną. Mieć rodzinę. Ze mną. Nie wierzyłam. Myślałam, że jaja sobie robi. Nie robił. W lutym zaszłam w ciążę…