Postanowiłam opisać swoją historię. Może się komuś przyda. Może jest tu ktoś z podobną sytuacja. I opowie jak się to zakończyło. Pozatym chcę to zostawić sobie , żebym nigdy nie zapomniała najmniejszego szczegółu, co ten człowiek mi zrobił. Bo ja już bez kitu nie mam siły i słów do tego. Kiedyś często bywałam na 40 stce. Dużo się tu zmieniło przez te 7 lat. Niestety nie ma już tych mamusiek z którymi się fajnie rozmawiałoL Ale do rzeczy…
Miałam męża. Syna. W miarę ułożone życie. Mieszkaliśmy u rodziców. Wszystko się posypało. WSZYSTKO. Rozwiodłam się z mężem. Kłóciłam się z rodzicami. Bo jak nie pije i nie bije to trzeba siedzieć. Nieważne co się dzieje. Mąż to mąż. Mój rozwód akurat nie jest meritum mojej opowieści. Ostatecznie wszystko wyszło ok. Z synem utrzymuje kontakty. Płaci alimenty. A ze względu że jest kierowcą i rzadko bywał w domu, dla syna nic się nie zmieniło w kontaktach z tatą.
Aż do pewnego dnia… Kiedy poznałam jego… To było jak grom z jasnego nieba. Jak dwieście strzał Amora. Noo nie da się tego opisać. Poznaliśmy się w pracy. Był w związku. Nieformalnym. Bezdzietnym. Wtedy nie wiedziałam o tym. Zaczęliśmy rozmawiać. Na przerwie. Niewinnie. O dupie Maryny. Potem były codzienne wspólne obiady w pracy. I stało się. Zaczęliśmy się spotykac po pracy. Wieczorami. Po pewnej imprezie wylądowaliśmy w łóżku. A raczej w samochodzie. Gadaliśmy godzinami przez Tel. Gdy przychodził weekend i nie mogliśmy się zobaczyć ( w koncu wychowywałam samtonie syna). To była męczarnia. Nie mogłam się doczekać pójścia do pracy. Jak bym nie widziała go rok. Wpadłam po uszy. Zakochałam się jak nigdy. W jakis czerwcowy dzień wybrałyśmy się z przyjaciółkami na kilka dni do Mielna. Taki babski wypad. Dla mnie pierwszy odkąd urodził się syn. Więc ekscytacja i wielkie Wow. Jak wypuszczona z buszu. Przyjechał na jeden dzień. Całą noc rozmawialiśmy na plaży. Opowiadał mi o swoim chorym tacie. O tym że żałuje że nie poznał mnie 10 lat temu. Bo spotyka się z kimś. Mieszka. Śpi codziennie koło niej. Je z nią sniadania. Szok!!! Załamałam się. Zgłupiałam. Tak bardzo go kochałam. Na drugi dzień, kiedy wracaliśmy razem z Mielna… Dziewczyny zostały, ja dostałam Tel od mamy że mały gorączkuje. Postanowiłam pojechać z nim. Całą drogę rozmawialiśmy. Kochajac się na zmiane na każdym parkingu. To była taka namiętność. Nie do opisania. Powiedział mi, że chce czerpać z życia jak najwięcej. Że prawdopodobnie odziedziczy po tacie chorobę. Alzheimera. Nie wiadomo kiedy. I że chce to życie przeżyć na 100 %. Ze mną. Tylko ze mną. Nie widzi innej opcji. Tylko dajmy sobie trochę czasu. Znajdzmy większe mieszkanie. I on się wyprowadzi. I takim sposobem uzyskałam formalnie tytuł kochanki. Naprawdę mi to nie przeszkadzało. Wiedziałam, że kiedyś i tak będzie mój. Był mój już wtedy. We wrześniu znaleźliśmy odpowiednie, duże mieszkanie. ( Małe miasteczko. Naprawdę lipa z lokalami) Ale ktoś tam jeszcze mieszkał. Os 15 grudnia miało być dostepne. Noo trudno. Podjeliśmy decyzję, że bierzemy. Wytrzymamy. Do tego czasu chciał bliżej poznać mojego syna. Spotykaliśmy się w 3. Kino. Spacery. Zoo. Było super. Syn zachwycony. Brakowało mu faceta. Tata bywał rzadko. Z mamą to jednak nie do końca to samo. W październiku grubo pokłócił się z tamtą. Spakował manele i poszedł do matki. Szczerze chciał tego uniknąć. Jego matka (podobno ) bardzo problemowy człowiek. Ale już stwierdził że się przemęczy. Nadszedł grudzień. Święta spędziliśy razem w dwójkę. W jeszcze nie urządzony mieszkaniu. Okres przedświąteczny w handlu. Wiadomo armagedon. Nie było czasu żeby się przeprowadzić. Sylwester również razem. Kochaliśmy się co godzinę. O północy. Sms. Od niej do niego. Szczęśliwego nowego roku. Kocham Cię i zawsze będę kochać. Nie mogę tak żyć. Żegnaj. Dostał białej. Że ona chce się zabić. Wypity. Jedzie do niej. 70 km. Ja łzy w oczach. Bezczelna manipulantka myślę sobie. On pijany w butach stoi przy drzwiach. Spojrzałam na niego. Powiedziałam że jeśli teraz wyjdzie, więcej mnie nie zobaczy. Zapalił fajkę. Rozebrał się. Zadzwonił do niedoszłej teściowej żeby sprawdziła czy u niej wszystko ok. Matka zdziwiona. Było ok. Spała. WRRRR. Wiedziałam. Już wtedy wiedziałam, że nie będzie kolorowo. Ehhh…. Noo nic. W styczniu przeprowadziłam się z synem do naszego mieszkania. Ustaliliśmy, że tak będzie lepiej. Że trochę pomieszkamy sami. Żeby nie było. Że przy dziecku od razu jakiś obcy facet. Przyjeżdżał do nas . Spędzaliśmy razem czas. Aż w końcu mały sam zaczął proponować, żeby został na noc. No i zostawał. Ale tylko w weekendy. I to też nie zawsze. Jakoś nie śpieszyło mu się wprowadzić. Tłumaczył, że zima, Stąd dalej ma do pracy, na magazyn daleko. Noo ja też miałam dalej, i co? Dawałam radę. Ale ok. Czekałam na rozwój sytuacji. Ale zaczęły się spięcia między nami o to. W lutym zaprosił na bal karnawałowy. Kupił wejściówki. Nie najtańsze zresztą. Z moimi znajomymi. Gdy przyszła ta sobota napisał mi rano, że jest chory. Ale idzie do lekarza i ma nadzieję, że do wieczora się ogarnie. Wyszykowałam się. Sukienka kupiona. Fryzjer, kosmetyczka. Wyglądałam jak milion dolarów. Nie odezwał się już tego dnia. Nast. Też nie. Płakałam cały wieczór. Przyjechała moja przyjaciółka. Przywiozła wino i pojechałyśmy do klubu. Najgorsza sobota ever. Rzygałam jak świnia po powrocie do domu. Zwaliłam tv ze ściany i poszłam spać w opakowaniu. W poniedziałek pojawił się w pracy. Już mu lepiej. Przepraszał. Całą niedzielę spał. Nietomny. Gorączka i te sprawy. Kurna jeszcze mi go było szkoda. Bo pomyślałam że powinnam być przy nim w chorobie. Ale nie mogłam. Bo jak? Pojadę do jego matki i co powiem? Przepraszam, chciałam się zająć moim Kochaniem? Głupie, ale wtedy mogłam jechać. Dalej luty był spokój, ale nadal mieszkał z matką. W marcu w dzień kobiet byliśmy umówieni. Syna zabrał tata. Czekałam na ten dzień. Nie przyjechał. Znowu zero kontaktu. Odezwał się w pon. Tamta jest w ciąży. Z nim. W lipcu rodzi.(Do tej pory z jego byłą był niby spokój. Nie odzywała się. Mówił, że urwał im się kontakt. Pomyslałam, noo w końcu. )Nosz kurwa zajebiście. Jak to? Przecież mówił że od dawna ze sobą nie sypiają. Podobno ostatni raz. W październiku. I wtedy zaszła w ciążę. Nie odzywała się bo nie chciała mu rujnować życia. Dowiedział się przypadkiem. To był dla mnie koniec. Tego już za wiele. Kochałam go w chuj ale kazałam mu spadać do niej. I do dziecka. Nie poszedł. Łaził za mną. Przepraszał. Chciał płacić na dziecko. Widywać się, ale być ze mną. Nie dawał mi spokoju. A nie ukrywam, że miałam do niego słabość. Przełknęłam tę wiadomość miesiąc później. Pojechaliśmy razem do Londynu. Znów było jak w bajce. Cudownie. Kiedy wróciliśmy do mieszkania, już w nim został. Ze mną. Pojechał tylko po rzeczy do matki, i po resztę rzeczy do niej. Ale to już nie była sielanka. Ona ciągle była w naszym życiu. Dzwoniła, pisała. W czerwcu pojechali razem na zakupy. Wyprawkę dla dziecka pokrył on. Nie mogłam mieć nic przeciwko. Przecież to jego syn miał się urodzić. Płakałam, akceptowałam wszystko. Był zmęczony życiem. Widać było że jest nerwowy, niespokojny, że go to gryzie. Tydzień przed narodzinami dziecka pojechał z chłopakami pod namiot. Odreagować. Oczywiście to popierałam. Wiedziałam, że im bliżej narodzin dziecka, zjada go to od środka. Ale przestałam walczyć. Nie mogłam kazać mu wybierać pomiedzy miłością do mnie a do syna. Czułam, że tracę. Po powrocie spod namiotu, ona wstawiła na fejsie , że była w miejscowości tej i tej z użytkownikiem tym i tym ( moim facetem) na rajdach samochodowych. Sobie myślę, co kurwa? Przyjechał z pracy, od razu zaatakowałam. Gdzie byłeś? Z kim? I dlaczego ona napisała, że była z Tobą? Wyparł się wszystkiego. Że nie był. I że ona tak sobie wstawiła. W sumie już raz była taka sytuacja że wieczorem napisała, że słucha muzyki i jest z NIM w cudownym nastroju. On był wtedy ze mną. Więc uwierzyłam. W lipcu napisała mu, że jedzie do szpitala. Że chyba rodzi. Ubrał się i pojechał od razu. Wrócił za 2 dni. Urodził mu się zdrowy syn. Wszystko ok. Ten tydzień to była masakra. Chodził jak struty pies. Pewnego wieczoru usiedliśmy i powiedział, że on tak nie może. Kocha mnie nad życie. Żałuje tego co się stało. Ale nie może zostawić dziecka. Rozumiałam. Płakałam, serce mi pękło na milion kawałków, ale rozumiałam. Wyprowadził się, do niej.
Koniec historii? Nie… To dopiero początek…