Wczoraj nie wytrzymałam, nad ranem Maryśka miała już taki kaszelek, że trzeba było wybrać się do lekarza. Pakujemy się w samochód, jedziemy, weszłam nawet bez kolejki bo wszystkie dzieci starsze do szczepienia, nikt nie był z małym 6 tygodniowym dzieckiem...i chwała Bogu, bo bałam się czekania w kolejce z chorym dzieckiem...
Pani doktor zbadała Marysie, całe szczęście na płuckach nic nie wykryła, jedynie co to okazało się, że to tylko przez uporczywy katar Mała ma kaszelek bo wszystko jej spływa do gardła, trzeba podawać krople i nie dopuścić do gorączki. I co oprócz tego się jeszcze okazało??
Skaza białkowa. Tak, uczulenia dostała, prawdopodobnie od mleka Nan bo nie mogłam karmić piersią, ponieważ brałam leki. Trzeba było teraz przejść na Bebilon a i ja muszę uważać na to co jem gdy wrócę do karmienia. Bidulka, ma na czole taką brzydką chropowatą skórkę...mam nadzieję, ze jej to zniknie.
No, a poza tym wcale mi się nie wydawała że Mała rośnie jak na drożdżach, przez miesiąc przytyła 2 kilo!! Waży już ponad 5 kilców, a ze szpitala wychodziła mając trochę ponad 3. Rośnie ta moja dziewuszka, oj rośnie.
Oprócz tego jestem wykończona bo przez ten katarek Maryśka jest okropnie marudna, zamieniła sobie noce na dnie, ponieważ w nocy w ogóle praktycznie nie śpi, za to nad ranem usypia potrafi cały czas spać, z małymi przerwami na jedzenie. Ech, kiedy to człowiek się wyśpi chyba jak dzieci dorosną!