Nie potrafię tak żyć...związek na odległość to za duża próba...
Nie ma go tydzień. Tydzień jak wyjechał a ja czuję, jak by to już miesiąc minął. Jest źle. Z każdym dniem coraz gorzej. Czuję się jak samotna matka, jak ktoś bez faceta., skrzywdzona i zostawiona. Ja już nawet wolę żeby nie pisał an nie dzwonił bo wtedy chociaż mniej tęsknię. Może zapominam?
Egoistyczne podejście, bo wiem, ze on tam zasuwa dla mnie, dla naszej córki, wylewa siódme poty by mieć za co żyć, ale co z tego, nie potrafię tego przyjąć i zrozumieć. Nie umiem. Jestem chamska dla niego zawsze - gdy piszemy i gdy dzwonił, choć dzwonił tylko raz bo słabo tam z jakimkolwiek kontaktem... i tak się pokłóciliśmy po tej rozmowie. Prawie każda rozmowa kończy się kłótnią. Boję się, że ten jego wyjazd rozwali nasz związek.
Dlaczego się kłócimy? Bo ja nie potrafię udawać, że u mnie wszystko w porządku. Mam oszukiwać, że dobrze się czuję, gdy każdego dnia płaczę, że go nie ma?
Gdybyśmy mieli jeszcze jakiś normalny kontakt. Ale on tam na to nie ma czasu. 15 minut pisania na fejsbuku, ewentualnie telefon też na kilka minut.
Minął tydzień..myślałam, że po tym tygodniu będzie lepiej. Wcale nie jest. Miał przyjechać za 2 lub 3 tygodnie. Okazało się, że przyjedzie dopiero za 6. Super. Wychodzi na to, że we własną rocznicę ślubu będę pić do lustra.
Kiedyś myślałam, że związek na odległość to żaden związek. Lepiej zerwać i zapomnieć niż cierpieć. A teraz jak myślę?
Sama nie wiem....Żyć mi się odechciewa.
Nienawidzę naszego kraju, że nie potrafi zapewnić bytu młodym rodzicom, rodzinom. Że nie ma pracy, nie ma dodatków dla dzieci, że żłobki są takie drogi...nienawidzę, że zgotował nam taki los..
Od razu mówię - nie mogę iść z nim mieszkać ponieważ mieszka w pracowniczych mieszkaniach, mieszkają po 7 osób w jednym 3 pokojowym mieszkaniu.