Słów kilka o związkach moim okiem.
Często tu się spotykam z założeniem, że facet ma być od wszystkiego. Wraca z pracy, ma zająć się dzieckiem a najlepiej jeszcze ugotować obiad i sprzątnąć dom. Wiem, że zdecydowana większość użytkowniczek się ze mną nie zgodzi, ale chciałabym Wam przedstawić jak funkcjonuje mój związek, jakie są tego plusy i zapewne dlaczego nadal funkcjonuje.
Jako dorastająca nastolatka miałam w głowie siano;p Tak szczerze ;) Mogłam mieć każdego chłopaka, którego chciałam. I nigdy nie interesowało mnie, co oni myślą i jak się czują. Podła zołza była ze mnie, oni musieli latać jak pieski, ja nie musiałam nic. A jak się nie podobało, zawsze mogli odejść ;) Podła, zimna suka. Tak, to byłam ja. Miałam ciężki, silny charakter.
Z wiekiem, a może przez to, że poznałam moją drugą połówkę (ten silniejszy charakter) zrozumiałam co nieco.
Mój związek nie jest idealny, ale czyj jest? Są wzloty i upadki, chwile załamania, czasem łzy. Ale jesteśmy razem w każdej sytuacji, rozumiemy się, doceniamy nawzajem i przede wszystkim kochamy.
Nie było tak od początku. Musieliśmy się siebie nauczyć, dorosnąć, dojrzeć. I może właśnie dlatego po części rozumiem jeszcze młode mamy, które mają takie podejście do mężczyzn, jakie mają. Ale przejdźmy do konkretów
Często czytam o awanturach, bo nie wkłada naczyń do zlewu, bo roznosi skarpetki i chowa je w przedziwne miejsca. Że ciuchy leżą wszędzie, tylko nie w koszu z brudami. No cóż... U mnie nie ma takich awantur. Czemu? Bo dla mnie nie jest problemem sprzątnąć.
Nie zajmuje się dzieckiem, wraca z pracy i rozwali się przed TV... No cóż, o ile rozumiem mamy, które są zmęczone całodzienną opieką nad dzieckiem, o tyle potrafię zrozumieć też mężczyznę, który wraca po całym dniu ciężkiej pracy.
Wiecie, że wg Kościoła najważniejszy w domu, w rodzinie, jest właśnie mężczyzna? To za nim stoi kobieta. A za nią dopiero dzieci.
Może jestem tradycjonalistką, nie jestem nowoczesna, ale dla mnie rolą kobiety jest zajęcie się domem, rolą mężczyzny zajęcie się tym, żeby w domu niczego nie brakowało. I tak, sprzątam, gotuję, prasuję, piorę, zajmuje się dzieckiem. A on pracuje. A po pracy leży jak kłoda przed TV. Dlaczego to akceptuję?
Bo tak jest dobrze. Argumenty?
po1. nie kłócimy się o byle gówno, awantur nie ma w ogóle, cichych dni również.
po2. jego rodzice, a moi teściowie, kochają mnie jak swoją córkę. Dlaczego? Bo dbam o rodzinę i dom, bo jestem dobrą kobietą, dobrą żoną i dobrą matką.
po3. mój mąż wraca do domu bez stresu, z uśmiechem na twarzy, bo nie zrobię mu awantury o nic. bo nie wściekam się jak wypije 2 kieliszki za dużo. bo go szanuję, bo o niego dbam. bo go kocham.
po4. WSZYSCY koledzy męża zazdroszczą mu takiej żony.
Mój mąż nie ma problemu z tym, żeby zabrać mnie na wypad z kolegami, bo ja się nie awanturuję. Bo nigdy nie zabraniam mu pić a jeśli wypije za dużo, to pilnuję, żeby nie zrobił nic głupiego i dotarł cały do domu. Bo potrafię być wyrozumiała, potrafię się bawić.
I może go rozpieszczam, może nie "wychowuję", ale wiecie dlaczego to robię? Bo mam wszystko, czego każda kobieta potrzebuje.
Mój mąż docenia to co robię, zawsze do wszystkich mnie chwali. Począwszy od rodziny, skończywszy na znajomych. Kocha mnie, szanuje i dba o mnie. Potrafi być romantyczny (nieczęsto ale jednak). Potrafi podziękować, przytulić, pocałować, powiedzieć że kocha. Cieszy się z powrotów. W moim domu nie ma kłótni, bo nie mamy o co się kłócić. A że ja zajmuję się domem, on może spokojnie zająć się pracą, co przekłada się na naszą sytuację materialną. Gdyby nie fakt, że narazie nie wychodzą starania o maluszka, moje życie byłoby bezstresowe.
Czy warto? Tak, warto. Nie wyobrażam sobie mojego życia, któbym robiła awantury o byle gówno. Życie jest za krótkie, żeby marnować je na kłótnie.