Wszystkie opisują, no to ja też! ;D Mój poród...
W prawdzie minęło już ponad 14 miesięcy od tego pięknego dnia, ale mimo wcześniejszych lekkich zaników pamięci dziś pamiętam już wszystko co się działo :P
A więc było to tak...
Było pięć dni po terminie porodu a nic się nie ruszało kompletnie... Wściekła zaczęłam myć okna, sprzątać i robiłam wszystko żeby tylko się zmęczyć :P Wieczorami robiłam po kilka przysiadów (myslę, że właśnie to pomogło ;)) Bo równy tydzień po terminie około 3 rano obudziły mnie bóle. Były bardzo delikatne - tak jak na miesiączkę. Wystraszyłam się i obudziłam mojego A., który poinformował mnie że teraz nie ma czasu bo właśnie śpi i mam poczekać po czym zasnął spowrotem. Zdenerwowana poszłam obudzic moją mamę, która z uśmiechem na twarzy powiedziała, że pewnie się zaczyna. Kiedy poszłam na ubikację przy wycieraniu zobaczyłam pełno krwi (byłam w takim szoku, że najpierw pomyślałam że to okres, a potem przypomniało mi się że przecież jestem w ciąży i myślałam, że to na pewno jest poronienie) wleciałam z impetem do pokoju mojej mamy, która wytłumaczyła mi, że to tylko czop odszedł i teraz była już pewna, że zaczyna się poród. Wykąpałam się spokojnie i ogoliłam. Koło 5 zaczęłam mierzyć czas między skurczami, a koło 6 mama zadzwoniła po koleżankę, która miała nas zawieźć na porodówkę. Wtedy skurcze były już co 2 - 3 minuty, ale były tak delikatne, że stwierdziłam że w takich bólach mogę rodzić co tydzień ;) Pojechaliśmy koło 7 rano do szpitala, ale kiedy tylko się tam zjawiliśmy skurcze zniknęły. Wypełniłam papiery i podłączyli mnie pod KTG. Skurczy brak, mały zaczął szaleć. Lekarze podłączyli mnie pod kroplówkę wywołującą, zrobili lewatywę i po jakimś czasie zaczęły się prawdziwe skurcze (strasznie bolesne, ale do przeżycia) zdziwiłam sie, że to wytrzymałam bo mam bardzo niski próg bólu. Nic się nie ruszało, więc pielęgniarka zrobiła mi masaż szyjki (najgorsze 30 sekund w moim życiu!!!) prosiła, żebym poskakała na piłce, ale miałam niestety bóle krzyżowe więc nie było o tym mowy bo ledwo się ruszałam. Nadal nic się nie ruszało, a w trakcie zaczęła rodzić inna kobieta, więc zostałam wykopana z porodówki na salę przedporodową :P Skurcze miałam już takie, że myślała, że jest to jeden gigantyczny skurcz bo w ogóle nie czułam między nimi przerwy. Kiedy tamta kobieta urodziła, zostałam poproszona spowrotem na salę. Nadal nic się nie ruszało, więc razem z położną ćwiczyłam oddech i parcie. I wtedy nagle wszystko się ruszyło. Położna powiedziała, że gdy tylko poczuje skurcz mam przeć. Parłam dwa razy i nagle cisza. Zero skurczów. Wszystko się zatrzymało. Położna spojrzała tylko na mnie i pytała czemu nie prę a ja do niej, że nie mam skurczów. Nie wiedziałam co się dzieje, więc zaczęłam przeć bez skurczu... I wtedy ona mnie nacięła brrr... -.- Gdyby był skurcz to nawet bym tego nie poczuła, ale niestety skurczu nie było więc poczułam to dość mocno... Zaczęłam przeć jeszcze raz i nagle poczułam ogromną ulgę... Nic mnie już nie bolało, i czułam się taka "pusta" w środku :P Słyszałam tylko, jak położna krzyczy do lekarzy "Zobaczcie jaki wielki!!" Ale nie bardzo wiedziałam co się dzieje więc nie zakapowałam o co chodzi :P A mówili o moim synku. Urodził się 22 lutego 2012r. o 14:15 z wagą 4,860kg i mierzył 58 cm. Był owinięty trzy razy pępowiną, ale na szczęście nie był podduszony. Wszyscy się pytali dlaczego nic nie powiedziała, że dziecko jest takie duże, a ja zwyczajnie o tym nie wiedziałam bo ostatnie USG miałam robione miesiąc przed porodem i podobno Bartuś ważył wtedy 3,400 a w szpitalu też nikt nie zrobił mi USG. Niestety nie dostałam go na brzuch od razu po porodzie :( Lekarze wzięli go na badania bo przez to, że był taki duzy mógł mieć cukrzycę. Po jakimś czasie jednak okazało się, że mały jest zdrowy :) Na początku dostał 9 punktów Apgar, a w drugiej minucie zycia miał już 10. Dali mi go do nakarmienia - to było cudowne pierwszy raz go zobaczyć :) Po przewiezieniu na salę poporodową odjechałam. Przez pierwszy dzień nie mogłam do Bartusia wstać o co byłam bardzo zła, ale przez to że był taki duży, straciłam bardzo dużo krwi i nabawiłam się niezłej anemii przez co kręciło mi się w głowie przy każdej próbie podniesienia się. Później wszystko szło dobrze, ale po dwóch dniach okazało się, że źle zostałam wyczyszczona i zrobił mi się skrzep przez który musiałam dostać antybiotyk więc spędziliśmy w szptalu tydzień. Ale później wreszcie mogłam zabrać mojego synka do domu i byłam najszczęśliwsza na świecie :)
Dziewczyny, nie bójcie się rodzić naturalnie!! ;) To najpiękniejsza chwila w życiu :)