Żuczka najadła się szaleju- Jak cały dzień błogi, słodki i długi pełen przyjemności i prawie bezkopniakowy, tak w przychodni szał! Noga, Ręka, Mózg na ścianie! myślałam, że w poczekalni dziecięcię moje wygryzie mi dziurę w boku, po czym przez dziurę ową wylezie i rzuci się z piąchami na panią w czerwonym berecie. Wchodzimy do położnej - waga stoi w miejscu (haha, cisza przed burzą), ciśnienie w normie (z tym małym buldożerem ryjącym głębokie bruzdy w moim wnętrzu i drapiącym mnie po macicy od środka ???), wszystko ładnie, pięknie, cacy, szał nie mija, ledwo na krześle siedzę... "chyba nie lubi wizyt w przychodni"- zauważa położna obserwując moje spazmatyczne ruchy na krześle za każdym razem gdy zostaję potraktowana po wątrobie. "chyba nie lubi..." I byłby cyrk ten trwał dalej, gdyby nie to, że pan doktor badając jej ułożenie złapał ją za głowę, co zdziwiło ją bardzo! i spokój jak makiem zasiał... spokój błogi do wieczora... PEŁNIA! rodzę! rzygam i wypełzam z łóżka wpełzawszy do ubikacji... prawy bok, lewy bok... "Adam to chyba już... chyba mi wody odeszły!" - próbuję znaleźć pocieszenie w tym, który chrapie sobie beztrosko obok mnie... niech nie śpi! niech się obudzi i chociaż niech mnie nad kiblem trzyma cobym sobie zębów o sedes nie powybijała! "Jakie wody! dupa ci się spociła! okno otworzę i będzie dobrze" Tiaaa... pełnia... i zgubny wpływ księżyca... eh.
Komentarze
(2010-03-30 11:39)
zgłoś nadużycie
(2010-03-30 12:37)
zgłoś nadużycie
(2010-03-30 14:55)
zgłoś nadużycie